Czy Euro, jak twierdzą organizatorzy, to rzeczywiście impreza otwarta, jednocząca wszystkich Polaków, niezależnie od płci, wieku czy światopoglądu? Czy też, jak uważają feministki, igrzyska przeznaczone dla młodych, heteroseksualnych mężczyzn, z którymi nierozerwalnie związana jest ksenofobia, alkohol i przemoc? Czy w czasie Euro mogą bawić się dobrze transseksualiści, geje i lesbijki?
– Nie ma sensu pytać – mówi Piotr Wysocki, artysta, performer, autor instalacji wideo i filmów dokumentalnych, m.in. Aldony, Run free czy Granicy. – Trzeba samemu sprawdzić.
Działalności Piotra nie da się w żaden sposób zaszufladkować. Nie zajmuje się „produkcją” dzieł sztuki, nie jest związany z żadnym ruchem ani grupą artystyczną. Interesuje go żywa materia, człowiek, jego historia, problemy i uczucia. Ważna jest nie tyle sama realizacja projektów, ile praca z ludźmi, możliwość uczestniczenia w ich życiu, dokumentacja spraw nieuchwytnych, spraw delikatnych i trudnych. Bohaterowie jego filmów i zdjęć nie mieszczą się w ramach powszechnie uznanych norm. Są inni. Obcy. Są wykluczeni.
– Dlaczego pracujesz z transami? – pytam.
– Nie tylko z transami – uśmiecha się z roztargnieniem i podnosi szklankę do ust. Siedzimy na Pradze, w ogródku klubu Sen Pszczoły, nad którym Piotr ma swoją pracownię. – Interesuje mnie to, co dzieje się poza głównym nurtem. Margines, zarówno ten metaforyczny, jak i bardziej dosłowny – tłumaczy. – Na przykład od dawna myślałem o tym, żeby zrobić warsztaty z kibolami. W ogóle projekt związany z piłką nożną chodził mi po głowie. I teraz właśnie nadarzyła się okazja, żeby go zrealizować. Zostałem zaproszony przez krakowski Festiwal ArtBoom, dostałem pieniądze i wolną rękę. Pomyślałem, świetnie, zbliża się Euro, to zorganizujemy mecz i nakręcimy z niego film.
– Ale nie taki zwykły mecz?
– Nie no, zwykły, najzwyklejszy, tyle tylko, że każdy może w nim wziąć udział.
– Każdy?
– No tak: geje, lesbijki, transwestyci i transseksualiści. Niezależnie od płci i preferencji seksualnych.
– Heterycy też?
– Jak najbardziej. Nikt nie jest wykluczony.
– Czyli taki pomysł na zwalczanie uprzedzeń poprzez sport – śmieję się. – Odwróciłeś stereotypy do góry nogami!
– Możesz tak to nazwać – Piotr poprawia okulary.
Jest nieogolony, ubrany w niebieski, rozciągnięty dres. Robi wrażenie bardzo zmęczonego. Wiem, że od wielu miesięcy walczy o to, żeby projekt mógł dojść do skutku. Pomysł, wydawałoby się, najprostszy w świecie i całkowicie niewinny. Mecz z okazji Euro. Takie mecze grają górnicy i kolejarze. Grają je księża i dzieci z podstawówki. Nikt nie ma nic przeciwko zdrowej rywalizacji sportowej, wesołej zabawie, dopóki jest to zabawa heteroseksualna. Kłopoty zaczynają się od słowa gej.
– Na początku pomysł podobał się dyrekcji festiwalu i władzom Krakowa – opowiada Piotr. – A potem zaczęło zbliżać się Euro i wszyscy jakby się obudzili. Powstało straszne zamieszanie, nerwowa atmosfera. I nagle się okazało, że absolutnie, pod żadnym pozorem nie można zorganizować meczu.
Piotr wzdycha, ociera ręką czoło.
– Ledwie żyję – przyznaje. – Nie masz pojęcia, ile ten projekt mnie kosztował. – Zaczęło się chyba od tych holenderskich historii. Gazety na świecie napisały, że Polscy kibice to rasiści. I zaraz potem kurator projektu, Staszek Ruksza, dostał oficjalne pismo od Rady Bezpieczeństwa Miasta, że nasz pomysł jest niebezpieczny i Kraków nie chce wziąć za niego odpowiedzialności. Czyli że nie da nam ochrony, którą wcześniej obiecał. Tłumaczyli się, że wszystkie policyjne jednostki są bardzo zajęte przy Euro. Nie wiem gdzie, chyba na Ukrainie, bo myśmy wybrali na termin meczu 29 czerwca.
Wsiedliśmy ze Staszkiem w pociąg i pojechaliśmy do Krakowa, na rozmowę z panią wiceprezydent miasta Magdaleną Sroką. To było kuriozalne, mówię ci. Wchodzimy, ona siedzi przy biurku, wywija młynka palcami i mówi: „Panowie, żeby było jasne, jak nikt w Polsce nie wiedział jeszcze, co znaczy słowo «gender», to ja na festiwale genderowe do Berlina jeździłam, ALE…” No i się zaczęło. Dwie godziny pytań. Po co ten mecz? Na co nam? Jaki z tego pożytek? Jak go tak koniecznie chcemy robić, to czy musimy akurat w trakcie Euro? Więc my jej spokojnie tłumaczymy, że jeżeli rzeczywiście polscy kibice są agresywnymi homofobami, to rezygnacja z projektu jest zamiataniem problemu pod dywan. Lepiej chyba rozmawiać o takim zjawisku, niż udawać, że nie istnieje. Zorganizować mecz, dać mu ochronę, a potem zobaczyć, jaką wywoła reakcję. Może spotka się z dobrym przyjęciem? Może w polskim sporcie nie panuje wcale taka straszna ksenofobia, jak się powszechnie uważa?
Pani Sroka spoważniała, zmarszczyła się i patrzy na mnie uważnie: „A czy to w ogóle jest sztuka? No gdzie tu jest sztuka?” – pyta w końcu.
Po dwóch godzinach na spotkanie przyszedł dyrektor Wydziału Spraw Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego, pan Adam Młot, i oświadczył, że pomysł jest strasznie niebezpieczny i w związku z tym miasto absolutnie żadnej ochrony nam nie da.
Wyszliśmy z kwitkiem. Nie chcieliśmy jednak poddawać się na samym początku. Nikt nam w końcu nie obiecywał, że będzie łatwo… Zrezygnowaliśmy z własnych honorariów i wynajęliśmy prywatną firmę ochroniarską. Wydawało się, że sami damy radę. Wiesz, nie jest to łatwa decyzja – Piotr patrzy na mnie uważnie. – Nie chodzi o kasę, ale pomyśl sobie, ja byłbym osobiście odpowiedzialny za zdrowie i życie kilkuset osób. Co by się stało, gdyby na stadion wtargnęli agresywni kibole i nas pobili? To byłaby przecież moja wina. Nie chcę narażać ludzi, z którymi pracuję. Pomyślałem jednak, że jakoś to będzie. Mamy w środku chłopaków z ochrony. Jeżeli na zewnątrz stadionu zacznie się burda, to jest to teren miasta i policja musi przyjechać. Zaryzykujemy. Ale to był dopiero początek problemów…
Zaraz potem okazało się, że nie możemy wynająć boiska. Wszystkie odmówiły, nawet Orliki. Chodziliśmy od klubu do klubu i jak w złym śnie powtarzał się zawsze ten sam schemat: „Nieeeee no, panoooowie… – mówił kolejny prezes. – Ja osobiście nie mam absolutnie nic przeciwko, ale sami rozumiecie. Nie da się”.
Byliśmy zrozpaczeni i bliscy rezygnacji. Wydawało się, że meczu w żaden sposób nie da się zorganizować. A ja już przecież zrobiłem nabór, miałem drużyny, dałem ogłoszenia, założyłem razem ze Staszkiem grupę na Facebooku i z własnej kieszeni zapłaciliśmy kamerzystom i technikom. Czułem się jak w matni, kiedy nagle zarząd Nadwiślanu i stadionu Wawel nas poparł. Ci ludzie okazali się dużo bardziej otwarci niż samo miasto. Zaczęli pomagać, doradzać, prezes stadionu Wawel skontaktował nas z profesjonalnymi sędziami. Mieliśmy gdzie grać. Pozostało tylko podpisać umowę z Krakowem.
– Podpisałeś?
– No i właśnie… Tu jest umowa – Piotr podaje mi spięte równo kartki. – Przeczytaj.
Czytam. Strasznie nudne, nie chce mi się.
– Nie tu – przewraca stronę i pokazuje palcem. – Tu czytaj: „W przypadku gdyby końcowy etap realizacji Projektu polegać by miał na organizacji meczu piłkarskiego, czy też zawodów sportowych czy też innego tożsamego lub podobnego wydarzenia, Piotr Wysocki oświadcza i pod rygorem odpowiedzialności zobowiązuje się, że organizacja takiego wydarzenia w ramach realizacji Projektu nastąpić może nie wcześniej niż po dniu 1 lipca 2012 r. (…) W przypadku niewykonania umowy przez Piotra Wysockiego lub w przypadku odstąpienia od umowy przez którąkolwiek ze stron z winy Producenta, Biuru przysługuje kara umowna w wysokości 50% wkładu określonego w §7 ust. 1 niniejszej umowy”.
– Co to znaczy?
– To znaczy, Kaja, że jeśli zrobimy mecz w czasie Euro, będę musiał zapłacić karę w wysokości dwudziestu tysięcy złotych. Nie stać mnie na to – śmieje się. – I tak jestem zadłużony przez te moje artystyczne fanaberie. Zachciało mi się TransEuro robić!
– I co? – pytam. – Rezygnujecie?
– Nie, skąd! Podpisałem umowę. Mamy drużyny, sędziów, kibiców. Klub sportowy przyjął nas z otwartymi rękami. Drugiego lipca o godzinie osiemnastej Transorły zagrają na stadionie Wawel i zdobędą puchar dla Polski!
Zdjęcia z naboru do TransEuro 2012
{gallery}fotorelacje/kaja_transeuro2012{/gallery}
Czytaj: serwis Euro12 Krytyki Politycznej