Pamiętacie tę reklamę jednego z serwisów oferujących jedzenie z dostawą, na której wesołkowaty koleś wkłada sobie do ust panierowaną nóżkę kurczaka z miną jakby miał zaraz dostać orgazmu?
Jeśli nie, to bardzo wam zazdroszczę. Bo ja nie mogę zapomnieć tego obrzydliwca. Gdybym spotkał go na żywo tyle razy w tej samej pozie, to chyba bym się nie powstrzymał i skończyłoby się na rękoczynach. Miał jednak to szczęście, że był kolesiem ze stocka i pewnie tylko znajomi się z niego śmieją. To zresztą nie jego wina. Może nawet jest weganinem, tylko nie ma lepszego sposobu na zarabianie na życie. Zresztą może to wcale nie był kurczak, tylko boczniak w panierce. Ostatecznie na plakacie nie było widać mięsa. Sam mam takiego jednego kolegę aktora, co z reklamy banku zachęcał do wzięcia kredytu, choć z przekonań jest raczej anarchistą. Ale potrzebował pieniędzy. Jednak, gdy bank po raz drugi chciał użyć jego wizerunku, odmówił. Bank i tak to zrobił. W efekcie Miron nie musiał już brać kredytu, bo w ramach ugody, bank zapłacił mu znacznie więcej, niż by zarobił występując w reklamie.
Nie wszyscy jednak mamy tyle szczęścia. Większość nas pozostaje bezbronna wobec tysięcy billboardów i reklam outdoorowych, które obiecują nam szczęście, jeśli tylko kupimy dany produkt lub usługę. Kolorowe, zachęcające, uwodzące. Reklamy pokazują nam jak mamy wyglądać, jak mamy żyć, nieustająco mówią nam, co mamy robić. Przekazy reklamowe zaśmiecają naszą przestrzeń publiczną i srają do naszych głów, jak głosi jeden z punktów #adhackmanifesto, stworzonego przez grupę Special Patrol Group, jedną z wielu inicjatyw stawiających sobie za cel walkę z okupującym nas kapitalizmem, a przynajmniej jego wytworami zawłaszczającymi naszą przestrzeń publiczną.
czytaj także
Problem oczywiście nie jest nowy. Dyskusja o uwolnieniu przestrzeni publicznej od wszechobecnych reklam toczy się w Polsce od wielu lat, z niewielkim skutkiem. Pomimo setek artykułów, dziesiątek spotkań z decydentami i kolejnych obietnic polityków deklarujących wprowadzenie odpowiednich regulacji, reklamy ciągle zasrywają naszą przestrzeń wspólną. A przecież nie musi tak być. São Paulo, które nie jest bynajmniej jakimś anarchistycznym przyczółkiem, zakazało reklamy outdoorowej w 2006 roku. Grenoble w 2015. Głosy mówiące o tym, że można i trzeba tak zrobić wszędzie, stają się coraz bardziej słyszalne.
Osobiście w ogóle zlikwidowałbym przemysł reklamowy ustawą. Pożytek z niego żaden. Miliony sfrustrowanych ludzi, za lepsze lub gorsze pieniądze, jest zmuszanych spędzać swoje dni (a czasem i noce) na wymyślaniu obrazków, które zachęcą konsumentów do skorzystani z tej lub innej usługi. A potem psychiatrzy się dziwią, że młodzi ludzi padają pod ciężarem depresji. Jedno trudno nie mieć depresji robiąc gówno, żeby wciskać ludziom gówno. Przemysł reklamowy jest nie tylko odpowiedzialny za tworzenie milionów „gówno wartych prac” dla ludzi, którzy swoją kreatywność i talent mogliby wykorzystać znacznie lepiej, ale również produkuje całą masę śmieci. Każdy rebranding to miliony produktów, które muszą zostać poddane utylizacji. I trudno się z tego cieszyć, jeśli nie pracujecie akurat w utylizacji albo reklamie. Każda kampania produkuje masę prawie nikomu niepotrzebnych towarów o wyjątkowo krótkim czasie przydatności do użycia. Materiałów, które skończą w śmietniku, maksymalnie kilka miesięcy po tym, jak zostaną stworzone.
czytaj także
Większość śmieci da się posprzątać, gorzej ze śmietnikiem w naszych głowach. Jak pisze psycholog kliniczny John F. Schumaker: “Przyswojona kultura konsumpcyjna osłabia struktury osobowości, mechanizmy obronne i kładzie podwaliny pod ostateczną demoralizację. Jej cechy napędowe – indywidualizm, materializm, hiperkonkurencja, chciwość, nadmierne skomplikowanie, przemęczenie, pośpiech i zadłużenie – odbijają się negatywnie na zdrowiu psychicznym i/ lub społecznym. Poziom intymności, zaufania i prawdziwej przyjaźni odnotował w życiu ludzi gwałtowny spadek.” I dalej: “Indywidualna terapia nie uleczy zdemoralizowanego społeczeństwa. Efektywne podejścia musi cechować wnikliwość i skoncentrowanie na kulturowych źródłach ludzkich założeń, tożsamości, wartości i centrów znaczenia. Niezbędne jest usunięcie programowania kulturowego, wzmocnienie ochrony przed wpływami kultury, ćwiczenie nieposłuszeństwa i kształtowanie charakteru – w zamierzeniu mają one skonstruować światopogląd, który lepiej połączy człowieka z samym sobą, innymi ludźmi i światem przyrody”.
Oczywiście nie wierzę, że agencje reklamowe uda się tak po prostu zlikwidować. Nie istniałyby, gdyby nie firmy, które są gotowe wydawać duże pieniądze, żeby każdy mógł zobaczyć ich nową kampanię promocyjną. Co nie znaczy, że nie możemy i nie powinniśmy się temu przeciwstawić. Chyba od dziecka miałem przekonanie, że władzę mają nie ci, którzy powinni. Dlaczego jakiś ksiądz ma mi mówić, jak mam żyć? A jakiś przedsiębiorca, co mam jeść? Żaden z nich nie znał moich problemów, a co więcej, nie zrobił nic, żeby mi pomóc. Dlaczego miałbym im ufać? Oczywiście nie było ku temu zbyt wielu powodów, ale pokornie przyjmowałem, że skoro pozwala im się wygłaszać takie poglądy w sferze publicznej to znaczy, że coś w tym musi być. Z czasem zrozumiałem jednak, że jest zupełnie inaczej. Księża i przedsiębiorcy mówią mi, co mam robić, nie dlatego, że wiedzą, ale że mają w tym interes, tymczasem mój interes jest zupełnie inny. Zrozumiał to nawet twórca słynnego copy „pij mleko, będziesz wielki”, który razem z rodziną przestał spożywać mleko krowie.
czytaj także
Mi też zajęło to trochę czasu, a jednak w liceum zacząłem się buntować przeciwko temu, co jest nam dane. Świat nie musi być taki, jaki jest. Możemy go zmieniać, żeby był inny, a może nawet lepszy. Zaczęło się – jak to zwykle bywa – od wygłupów. W moim liceum był samorząd szkolny, dumnie mieniący się sejmem uczniowskim, choć jego wpływ na działanie szkoły był nawet mniejszy niż wpływ naszego rządu na działanie globalnego systemu kapitalistycznego. My przynajmniej mogliśmy decydować jak będą pomalowane ściany w szkole. Nasze rządy i samorządy najwyraźniej nie mają nawet takiej mocy sprawczej. To oczywiście nie znaczy, że nic nie da się zrobić. A wręcz przeciwnie. Możemy robić znacznie więcej niż nasze rządy i samorządy, bo nie siedzimy w kieszeniach kapitalistów (ok, mi płaci Soros, ale za to, żebym robił to, co i tak robię).
Tradycja przerabiania/hackowania/usuwania reklam jest pewnie równie stara jak sam kapitalizm, który jednak w Polsce na dobre zakorzenił się całkiem niedawno, więc skupmy się na współczesności. Pewnie niektórzy z was pamiętają napis „i chuj” doklejany na billboardach. Niezbyt może wysmakowany, ale trafiający w sedno naszej fallocentrycznej patriachalnej cywilizacji. To oczywiście nie jedyny przykład hackowania reklam. Sam pamiętam, jak zmieniałem treść plakatów wyborczych, skreślając niektóre słowa i dopisując nowe. Tego rodzaju kreatywny wandalizm zapewne sami spotkaliście w przestrzeni publicznej, a może nawet sami się do niego przyczyniliście, bo czasami naprawdę trudno się powstrzymać, żeby nie zmienić przekazu reklamowego na treść całkiem przeciwną. Z czasem twórczość ludzi twórczo walczących z omamiającą nas reklamą stała się coraz bardziej wysmakowana. Z polskiego gruntu warto wspomnieć choćby przeróbkę kampani MONu zrobioną przez anarchistów. Twarze postaci zachęcających do wstąpienie do wojska zostały przerobione na trupie czaszki, a hasło „zawód żołnierz, dołącz do najlepszych” wzbogacone o zdanie „zabijaj z nami”.
Subvertisingiem od dawna zajmuje się w Polsce Ne Spoon.
Co najmniej od 2009 działa walczące z reklamą outdoorową stowarzyszenie Miasto Moje A w Nim. m.in. zachęcające do zrywania plakatów, czy ulotek zamieszczanych w miejscach do tego nieprzeznaczonych. Z najnowszych przykładów przychodzą mi do głowy choćby prace Gregora Różańskiego. Ale większość ulicznych artystów pozostaje anonimowa, co nie zmienia faktu, że ich twórczość nieustannie bawi i uczy przechodniów. Ostatecznie wystarczy dopisać dwie literki do HWDP, żeby mieć na przykład HWDPiS. Mała radość, ale cieszy. Walka o przestrzeń publiczną i przestrzeń w naszych głowach trwa.
Na świecie dzieje się tego tyle, że aż zostało ukute specjalne słowo na tę antyreklamową działalność: „subvertising”. Choć po polsku nie ma dobrego odpowiednika, to żyjąc w zglobalizowanej kulturze być może wcale go nie potrzebujemy, żeby obalać reklamy. Istnieje już cała międzynarodówka subvertiserów, która za pomocą zgrabnych antyreklam pokazuje, że:
Nike nie tylko robi fajne buty, ale żyje z wyzysku
Dlaczego kupować, kiedy można uwolnić świeże jedzenie ze śmietników? To akurat artysta znany jako Hogre.
Opublikowany przez Hogre Czwartek, 14 czerwca 2018
Usługi i produkty robią z nami, co innego niż obiecują:
Reklamy nas okłamują:
Zygmunt Solorz-Żak wcale nie daje dzieciom słońca, tylko wydobywa tani węgiel i zatruwa środowisko, co nie tylko dzieciom sprawia liczne inne problemy:
Jeśli robisz reklamy, to prawdopodobnie jesteś dupkiem:
Shell robi nam piekło na ziemi. Tutaj na przykład Michelle Tylicki z grupą Code Rood, wykorzystując m.in. subverstinig zablokowali na dwa dni wejście do największego pola gazowego w Europie, w akcie solidarności z lokalną społecznością, która cierpi w efekcie trzęsień ziemi powodowanych przez nadmierne wydobycie gazu:
A tutaj już Brandalism UK:
Przykłady można by i trzeba mnożyć, dlatego chciałbym was zaprosić na Subvertising Warsaw Weekend, gdzie dowiecie się jak się walczy z reklamą i co możecie z tym zrobić. Poza wszystkim jest to świetna zabawa. Do Warszawy zjadą przedstawiciele Międzynarodówki Subvertiserów, a może nawet nauczą nas jak podmieniać plakaty na przystankach reklamowych.