Gdyby Piotr K. pojawił się znów w „Pytaniu na Śniadanie”, to zostałby przywieziony przez kierowcę i w towarzystwie służby. Więziennej.
Gdy pierwszy raz zobaczyłem go w telewizji, pomyślałem, że to jakiś kiepski żart. Dziś, cztery lata później, wszyscy już wiemy, że miałem rację. Piotr K. to całkiem śmieszny dowcip. Tylko dlaczego media potrzebowały aż tylu lat, żeby się z niego zaśmiać? Wystarczyło przecież posłuchać go parę minut w Pytaniu na śniadanie, żeby zauważyć, że to (w najlepszym wypadku) naćpany idiota, a w najgorszym oszust i cwaniak. To, co jednak wystarczyło mi i wielu innym przedstawicielom opinii publicznej, najwyraźniej jednak nie docierało ani do Łukasz Nowickiego (ach, gdzie się podział jego wąsik?), ani Marzeny Rogalskiej, prowadzących tamten odcinek śniadaniowej audycji.
Lampka nie zapaliła się również wydawcom w TVP. Rozumiem, że telewizja śniadaniowa to nie jest format, gdzie ktoś przejmowałby się sprawdzaniem źródeł, ale jednak naiwność i zachwyt, z jakimi prowadzący łykali kolejne opowieści „młodego milionera” każą sądzić, że nie jest to wyłącznie kwestia braku przenikliwości, ale coś więcej – oni chcieli, żeby Piotr Kaszubski był prawdziwy. I gdyby nie istniał, należałoby go wymyślić.
Czyż może być coś wspanialszego niż 20-letni milioner? Tak. 20-letni, przystojny i romantyczny milioner, która wszystko zdobył własną ciężką pracą, ale pieniądze nie są dla niego najważniejsze, bo po prostu chce realizować swoją pasję (tak się akurat składa, że jest nią biznes). Jest też oszczędny: „Ostatnio uświadomiłem sobie, że mam jedną parę dziurawych butów”, a nawet gotowy do wyrzeczeń: „Wiele razy przechodziłem głodny obok sklepiku z drożdżówkami za 1,20 zł i mówiłem sobie, że nie warto, że za pięć takich drożdżówek kiedyś kupię segregator, w którym będę trzymał dokumenty firmy”. No i to aktorstwo. Jego zdolności aktorskiego ograniczyły się co prawda do tego, żeby z powłóczystym spojrzeniem i uśmiechem na ustach pieprzyć rzeczy, których ludzie pragną słuchać, ale już to wystarczyło, żeby się wkręcić do telewizji, by prezenterzy spijali mu słowa z ust. Marzena Rogalska: „Myśmy z Łukaszem przebierali nogami, żeby cię poznać”. Łukasz Nowicki: „Jestem wbity w fotel. Jestem ciekaw, co będzie za dwa lata mówił, jak go zaprosimy”. Rogalska: „Przyjdzie pewnie ze służbą do nas i podjedzie Lamborghini”. Żółte Lamborghini rzeczywiście sobie kupił, ale zajęła je policja, gdy poszukiwany listem gończym Piotr K. próbował sprzedać je na Facebooku. Łukasz z Marzeną pewnie ciągle jeszcze przebierają nogami.
Jeśli dziś znów pojawiłby się w PnŚ, to rzeczywiście – pewnie zostałby przywieziony przez kierowcę i w towarzystwie służby. Więziennej.
Aresztowany kilka dni temu w Austrii, gdy w końcu wystawiony został na niego międzynarodowy list gończy, prawdopodobnie dalszą karierę będzie musiał kontynuować z celi. Mam nadzieję, że pozostanie tam wierny swojemu (i Donalda Trumpa) mottu: nigdy się nie poddawaj. Okupując pryczę będzie mógł sobie codziennie powtarzać: „marzyłem o rzeczach, z których inni się śmiali. Marzyłem, aby stanąć kiedyś na szczycie swojego biznesu i powiedzieć, że zrobiłem to tylko i wyłącznie sam!”, a jeśli ma się wielkie marzenia, to trzeba jeszcze więcej pracować, bo „Lamborghini samo nie podjedzie pod Twój garaż”. Podobnie jak CBŚ. Nie da się ukryć, że Piotr K. zrobił to tylko i wyłącznie sam. Choć niewątpliwie pomogła mu też przychylność mediów i celebrytów, powolność organów ścigania, naiwność klientów oraz polski model kapitalizmu.
czytaj także
Naprawdę nie trzeba być wybitnym dziennikarzem śledczym, żeby sprawdzić na Google Street View, że ta cała klinika medycyny estetycznej Estenity to mieszkanie na parterze w zapyziałym ursynowskim bloku. Ale po co cokolwiek sprawdzać, skoro typek występował w teledysku Kayah oraz współpracował z Iloną Felicjańską? Jeszcze można by zacząć wątpić, czy rzeczywiście można być milionerem odmawiając sobie drożdżówek i operując z bloku na Służewiu. Albo w to, czy zwykłe mieszkanie na Ursynowie mogło zostać uznane za piąta najlepszą klinikę medycyny estetycznej w Polsce, jak twierdził Piotr K. w PnŚ. Pomimo oburzenia co bardziej trzeźwych internautów, dziennikarze długo nie chcieli weryfikować podobnych bzdur Kaszubskiego.
Jednego nie sposób mu odmówić: bezczelności. Wyprodukowane przez niego reklamy wybijały się debilizmem nawet na tle dość silnej konkurencji innych telezakupów. Czytana przez lektora z dubbingu obietnica, że preparat VitaSlim Proactive sprawi, że schudniemy 17 kilo w ciągu trzech tygodni, a także statysta grający dietetyka na tle plansz ortopedycznych mogły przekonać chyba tylko naprawdę zdesperowanych klientów. A jednak ktoś kupował te zmieniające regularnie nazwy maści na wybielanie zębów w 7 dni oraz inne szemrane produkty, wprowadzane na polski rynek bez niezbędnych pozwoleń i badań. Ktoś występował w tych reklamach, emitował je w telewizji, ktoś je sprzedawał i okłamywał dzwoniących z reklamacjami klientów, bo za każdą minutę połączenia telemarketer zarabiał 50 groszy. A wy za jaką kasę okłamalibyście swoją korpulentną sąsiadkę, że schudnie, jeśli tylko będzie dwa razy dziennie zażywać tabletki z wyciągu z pomarańczy (reklamie zwanej po łacinie, Citrus aurantium). Kaszubski się nie certolił. Jako ekspertki na swojej stronie wymieniał nieistniejące lekarki, opatrzone zdjęciami ukradzionymi ze stocka. Gdy policja wydała za nim list gończy, poprosił o zmianę zamieszczonej w nim fotografii, gdyż uznał, że wygląda na niej niekorzystanie.
Trudno odmówić takiemu zachowaniu pewnego uroku. Nie wszyscy potrafią tak bezczelnie kłamać i iść w zaparte. Trochę ponad tydzień temu na swoim facebookowym profilu Kaszubski pisał o sobie: „Uczciwy, oddany, pracowity, honorowy i zdeterminowany”, sugerując, że jest to opinia prokuratury, która miała go rzekomo uniewinnić. Czy to jeszcze cwaniakowanie, czy już psychopatia? Swoim „sukcesem” zyskał nie tylko licznych fanów, ale równie oddanych wrogów. Powstała nawet strona Piotr Kaszubski – cała prawda, gdzie ktoś z zapałem godnym lepszej sprawy postuje wszelkie opinie podważające prawdomówność i rzetelność „młodego milionera”. Prawda o Piotrze K. – jak to często bywa – jest jednak znacznie bardziej nudna niż bajka, w którą wielu chciałoby wierzyć: nie nauka, lecz chęć szczera zrobi z ciebie miliardera. Całą prawdę o Piotrze lubi niewiele ponad 700 osób, profil Kaszubskiego zlajkowało natomiast ponad siedemdziesiąt tysięcy osób.
I to jest zapewne w całej sprawie najciekawsze. Oto przez chwilę niektórym wydawało się, że spełnia się kapitalistyczna bajka streszczona w haśle „od pucybuta do milionera” i oto zstąpiła na ziemię w postaci młodego Piotra. Piotr K., mesjasz korwinistycznego kapitalizmu, który, gdyby nie szkodliwe regulacje państwowe, może naprawdę byłby już milionerem. Aż łezka się oku kręci, że policja zamknęła go w tak młodym wieku. Czy nie można było ludziom dalej pozwolić wierzyć, że wystarczy odmawiać sobie drożdżówek i mocno w siebie wierzyć, żeby już wkrótce jeździć żółtym Lamborghini? Niewątpliwie jest w Polsce zapotrzebowanie na taką wiarę, bo hołdują jej nie tylko prezenterzy telewizyjni czy dziennikarze, ale również tysiące zwykłych ludzi. Pamiętacie Amber Gold? Nikt, kto ma jakiekolwiek pojęcie o lokatach, nie uwierzyłby w reklamy tej piramidy finansowej, a jednak kilkadziesiąt tysięcy ludzi dało się skusić na obietnicę wielkich zysków i tanich lotów – tak bardzo pragniemy wierzyć w niewiarygodne, tak bardzo media chciałyby wierzyć, że to wszystko prawda. Okazuje się, że wystarczy się przedstawić jak milioner, żeby być tak przedstawianym. Wszystko, co powiesz, staje się prawdą, o ile tylko mówisz to z wystarczająco mocnym przekonaniem. I uda ci się nie zaśmiać z samego siebie.
czytaj także
W nagranym przez siebie filmiku z życzeniami świątecznymi Piotr K. mówi: „mam nadzieję, że to już ostatni raz, gdy będę spędzał wigilię samemu”. Tym razem prawdopodobnie rzeczywiście ma rację – w więzieniu raczej nie dostanie izolatki. Mimo wszystko mam nadzieję, że nigdy się nie podda i dalej będzie nam wciskał to gówno, skoro tak bardzo je lubimy. Bo smutna prawda jest taka, że większość z nas nie zostanie milionerami, niezależnie od tego, jak ciężko będziemy pracować i ilu drożdżówek jeszcze w swoim życiu nie zjemy. Ale po co się smucić, skoro można wierzyć w bajki?