Wspominając ofiary powstania warszawskiego, warto też pamiętać o bohaterach nieludzkich – tej i innych wojen.
Chyba łagodnieję na starość, bo zamiast wrzucać na media społecznościowe memy na temat tego, dlaczego co roku czcimy tę spektakularną klęskę naszej wojskowości, która pociągnęła za sobą zniszczenie połowy miasta i niezliczoną ilość ofiar cywilnych, zapostowałem wiersz Juliana Tuwima Odezwa do psów. Znacie?
I wy, warszawskie psy, w dniu kary
Psi obowiązek swój spełnijcie,
Zwyjcie się wszystkie i zbiegnijcie
Straszliwe pomścić swe ofiary.
Za psy bombami rozszarpane,
Za zmarłe pod strzaskanym domem,
Za te, co wyły nad swym panem,
Drapiąc mu ręce nieruchome;
Za te, co wdziękiem swym beznadziejnym
Łasiły się do nieboszczyków,
Za śmierć szczeniaczków, co w piwnicy
Jeszcze bawiły się w koszyku,
Za biegające rozpaczliwie,
Pozostawione po mieszkaniach,
W dymie duszące się, półżywe,
Pamiętajcie o swych paniach,
Za nastroszone, za wierzące,
Że człowiek wróci, bo pies czeka!
I tak w pozycji czekającej
Siadł ufny pies na grób człowieka:
Za wzrok błagalny, przerażony
Tumultem, trzaskiem, pożarami,
Za psy, co same pazurami
W ogrodach ryły sobie schrony –
Za wszystkie męki i niedole,
Właśnie i tych, co was kochali
Wśród wspólnych ścian i wśród rozwalin,
Zwyjcie się, bracia, na Psie Pole!
Niechaj w was wściekłe piany wzbiorą
I hurmem w trop zdyszaną sforą,
W trop, kiedy z Polski będą dymać
I tylko pludry w garści trzymać!
O cegły gruzów kły wyostrzcie
I o zbielałe ludzkie koście,
A gdy ich dopadniecie, – skoczcie
Do grdyk, brytany, do gardzieli!
Ostremi kłami wgryźć się, szarpnąć,
By nie zdążyli, hycle, harknąć!
Do grdyk, wilczyce! A pazury
W ślepia, by nawet nie mrugnęli!
A powalonych niech opadną
Wojska pomniejszych psów – mścicieli,
Niech ich poszarpią na kawały,
Żeby i matki nie wiedziały,
Gdzie szukać rozwłóczonych cząstek…
Bo nasze też nie znajdowały
Główek swych dzieci, nóżek, piąstek…
Co prawda ciągle wkurza mnie, że aby pompować swoją narodową dumę, musimy zatrudniać byłego boksera, żeby czytał z promptera, jak bardzo podziwia powstańców warszawskich. Ciężko w to wierzyć, bo czytanie skazanemu za gwałt mistrzowi wagi ciężkiej przychodzi z trudem, za to trudno mu się pozbyć ironicznego uśmieszku. W sumie jest to tak głupie, że aż przeciwskuteczne, więc w tym roku, zamiast krytykować nacjonalizm, chciałbym zaproponować, żebyśmy pomyśleli o zwierzętach. Wspominając ofiary powstania warszawskiego, warto też pamiętać o bohaterach nieludzkich.
czytaj także
Zwierzęta od zarania dziejów, a przynajmniej od czasów, gdy udało nam się je udomowić, były wykorzystywane i krzywdzone podczas prowadzonych przez ludzi wojen. Transportowały sprzęt i ładunki, wykrywały miny, służyły jako maskotki, lecz również po prostu jako broń. Choć wszyscy pewnie słyszeliśmy o niedźwiedziu Wojtku, która za swoje liczne zasługi skończył w klatce w edynburskim zoo, to zapewne mniej pamiętamy o tysiącach innych, anonimowych, nieludzkich bohaterów. Pozwolę więc sobie przypomnieć.
Zwierzęta od zarania dziejów, a przynajmniej od czasów, gdy udało nam się je udomowić, były wykorzystywane i krzywdzone podczas prowadzonych przez ludzi wojen.
Już w starożytności do walki zatrudniono koty i pszczoły. Egipcjanie uważali koty za święte zwierzęta, więc gdy Persowie wypuścili futrzaki podczas ataku na miasto Pelezjum w 525 r. p.n.e., nie odważyli się do nich strzelać. Miasto zostało zdobyte. Z kolej pszczoły zamykano w glinianych naczyniach i ciskano nimi w oddziały przeciwniki. Z czasem podczas działań wojskowych ludzie zaczęli używać kolejnych gatunków zwierząt.
Kanarki były wykorzystywane jako czujniki gazu. Nawet niewielkie stężenie trujących substancji w powietrzu sprawiało, że miały problemy z lataniem, a czasem wręcz umierały. Żołnierze chętnie wozili ze sobą te ptaki, żeby wiedzieć, kiedy należy się czym prędzej ewakuować z zajmowanych pozycji. Podobnie przed zbliżającym się wrogiem ostrzegały towarzyszące oddziałom psy.
Amerykanie podczas wojny z Japonią chcieli wykorzystywać nietoperze, do których grzbietów przymocowane miały być ładunki wybuchowe z zapłonem czasowym. Zrzucane z bombowców, wystraszone ssaki miały wlatywać do domów, a bomby miały czynić poważne spustoszenie w japońskich miastach. Pomimo zaawansowanych prób, plan nigdy nie został wprowadzony w życie. Zamiast nietoperzy użyto bomby atomowej, zabijającej nie tylko nietoperze, ale również inne zwierzęta, w tym oczywiście ludzi.
czytaj także
Choć Amerykanie odpuścili nietoperzom, mniej szczęścia miały radzieckie psy, nauczone przez Sowietów, że pod podwoziami czołgów mogą znaleźć pożywienie. Zamiast pokarmu, znajdowały tam śmierć, gdy wybuchały ładunki przytroczone do ich grzbietów. Co znamienne, psy nie odróżniały oddziałów wroga od własnych. Szybko więc zostały zwolnione ze służby, gdy okazało się, że chętniej wchodzą pod radzieckie niż pod niemieckie czołgi.
Do walki wykorzystywano też wygłodniałe świnie, które wypuszczano na oddziały wroga. Aby zwiększyć ich wartość bojową, nierzadko polewana zwierzęta płonącą oliwą. Ta okrutna praktyka okazywała się szczególnie przydatna, gdy armia przeciwnika dysponowała słoniami, które wpadały w panikę na widok płonących i rozjuszonych świń. Warto też pamiętać o delfinach, które do dziś wykorzystywane są w celach militarnych. Zwierzęta uczone są wykrywać podwodne miny, atakować obcych płetwonurków i przenosić ładunki wybuchowe do wysadzania wrogich statków. Trudno się dziwić, że pośród tych wszechstronnie wykształconych i inteligentnych żołnierzy zdarzają się dezerterzy.
Oprócz koni i słoni szczególną estymą na wojnie cieszą się psy. Jak zauważa Isabel George, autorka książki Pies, który uratował mi życie: „Psy okazały się nieustraszone i lojalne. Sprawdziły się w głębi wietnamskiej dżungli, a także podczas wykonywania misji patrolowych na pustynnych terenach Iraku i Afganistanu”. Niektóre otrzymywały nawet stopnie wojskowe, jak kundel sierżant Stubby, który wziął udział w kilkunastu bitwach. Niezliczone są historie czworonogów ratujących swoich opiekunów, którzy jednak nie zawsze odwdzięczali im się tym samym. O niezwykłej lojalności psów też mam wiersz, przytoczony we właśnie wydanej przez nas książce Carla Safiny Poza słowami. Co myślą i czują zwierzęta. Co prawda, wiersz nie tyczy się bezpośrednio działań wojennych, ale porównywalnie dramatycznej historii, jaką była ostatnia wyprawa badacza Antarktydy Ernesta Shackletona.
Faith Shearin, Decyzja Shackletona
W pewnym momencie uznał, że
nie mogą sobie dłużej pozwolić na psy.
Ktoś musiał
zabierać je pojedynczo
za bryłę lodu i strzelać
do nich. Próbuję sobie wyobrazić arktyczną noc,
która opadła
i nie chce się podnieść,
ciemność, która przylgnęła do ich ubrań.
Niektórzy protestowali, bo psy były ciepłem
i miłością, przypominały im ich wcześniejsze życie,
w którym spali w miękkich łóżkach,
z brzuchami ciepłymi od kolacji.
Psie ogony zrobione były z radości,
ich ciała owinięte futrem nadziei.
Musiałam odłożyć książkę po tym,
jak przeczytałam o psach,
które grzecznie szły na śmierć,
słuchając poleceń,
w zębach trzymając starą zabawkę.
Zaufały ludziom, którzy
zawiedli ich ku temu białemu niebezpieczeństwu,
temu przejmującemu zimnu. Mój Boże,
one ciągnęły sanie z zapasami jedzenia i
odstraszały morskie drapieżniki.
Komuś kazano zabić psy, bo
zapasy się kończyły, a one
zbierały się wokół ogniska,
wywieszając uprzejmie języki,
nie spodziewając się zdrady;
wiedziały jak siadać i przychodzić,
jak zabawiać, jak się kłaniać,
jak warować.
Zwierzęta brały też oczywiście udział w powstaniu warszawskim, choć podobnie jak ginących w nim cywili nikt ich nie spytał, czy mają na to ochotę. Pomimo wielu lat wojny po powstańczej Warszawie wciąż biegało wiele psów i kotów. Z pewnością część z nich padła ofiarą wygłodniałych powstańców, którym brakowało nie tylko uzbrojenia, ale również pożywienia. Pisała o tym choćby Małgorzata Piekarska, przytaczając historię kombatantów wspominających zjadane psy i koty. O zwierzętach domowych, które trafiały do powstańczych garnków, możemy też przeczytać u Romana Bratnego czy w Dzienniku Eugeniusza Szermentowskiego, który zanotował: „Panią Halszkę przyjmuję żartem, że już nie słyszę ani bomb, ani armat, tylko jej nawoływania w ogródku: »Kajmak«!. Rzecz w tym, że wszystkie psy w okolicy już zjedzone i wielu ostrzy sobie zęby na jej tłustego sky-terriera. Pani Halszka bardziej drży o Kajmaka niż o siebie. To jej ostatnia pamiątka po synu”. Zginęło też wiele zwierząt z warszawskiego zoo, które przez pewien czas tułały się po stolicy.
Ciała poległych w powstaniu jako wyzwanie logistyczne i moralne
czytaj także
Dziś, gdy minister środowiska Henryk Kowalczyk szokuje twierdzeniem, że „żyjemy w czasach nadmiernej wrażliwości w ochronie zwierząt”, i kombinuje, jak by tu umożliwić strzelanie do chronionych gatunków, warto pamiętać, że i dawniej różnie z tą wrażliwością bywało, ale dziś zwierzęta nie muszą być już dla nas ani pokarmem, ani bronią, lecz przyjaciółmi i świadkami, że jesteśmy częścią czegoś większego. Jak pisze wspomniany już Carl Safina: „Gdy przyglądam się innym zwierzętom, prawie nigdy nie dostrzegam odmienności. Widzę jasno podobieństwa; napełniają mnie one poczuciem głębokiego powiązania. Nic nie daje mi takiego poczucia przynależności, jak towarzystwo dzikich krewnych. Nic poza najgłębszą ludzką miłością nie jest tak słuszne, tak zbliżające; nic mnie tak nie uspokaja”.
Czy ta miłość ma szansę nas uchronić przed kolejnymi wojnami? Nie wiem, ale wiem, że miłość jest lepsza od wojny, więc warto próbować.