Cała nasza zakochana w Orbanie prawica wielbi nacjonalizm, który jest ekonomiczną fikcją.
Na ekonomicznym portalu obserwatorfinansowy.pl ciekawy, choć smutny tekst węgierskiego dziennikarza „Zsolta Zsebesi”, pod nieco ironicznym i gorzkim tytułem „Orbán wygrywa w gospodarce i polityce”. Inne teksty tego autora, równie ciekawe i równie smutne, do czytania zarówno przez tych, którzy pragną Budapesztu w Warszawie, jak też przez tych, którzy pragną raczej Warszawy w Budapeszcie (różnica okazuje się mniejsza, niżby się można obawiać albo mieć nadzieję), są do znalezienia po polsku na portalu Studio Opinii, skutecznie broniącym honoru zwykłego dziennikarstwa przed dziennikarstwem „tożsamościowym”.
„W ciągu roku ceny gazu, światła, wody, kanalizacji, a nawet usług kominiarskich zostały obniżone przez rząd w dwóch etapach o 20 proc. Obniżki dokonały się na koszt dostawców. Niejeden z nich przestał być z tego powodu rentowny. Rząd dał zarazem do zrozumienia, że jego ostatecznym celem jest upaństwowienie dostaw gazu, prądu i wszystkich innych usług komunalnych dla ludności, które mają być niekomercyjne i jak najtańsze. Wszystkie firmy działające w tym obszarze mają obowiązek wyszczególniania co miesiąc w swoich rachunkach kwot zaoszczędzonych przez klientów od momentu obniżenia cen. Stosowne rozporządzenie rządowe opisuje nawet treść tych zawiadomień, które mają być wydrukowane czcionką 'Arial’ w odpowiedniej wielkości, a tło musi mieć kolor pomarańczy, który – tak się składa – jest też kolorem Fideszu. Nie trzeba mistrzowskiej biegłości, aby skojarzyć taki rachunek z ulotką wyborczą.”
Tu, jak się spodziewam, zarówno prawica, jak i lewica „dumnych peryferiów” wybuchną proorbanowym entuzjazmem. Niestety, poza tym chavezowskim ornamentem wymalowanym na fasadzie panuje na Węgrzech codzienność peryferyjnej gospodarki i kraju, w którym słaba (mimo pohukiwania) peryferyjna polityka nie jest w stanie dyscyplinować najsilniejszych rynkowych graczy, bo są to gracze globalni, podczas gdy polityka, która miałaby ich dyscyplinować, pozostaje narodowa.
Zatem dumni nacjonaliści muszą po cichu ulegać wszystkim zachciankom korporacji.
„Produkcja przemysłowa rośnie na skutek wyników fabryk Mercedesa w Kecskemét oraz Audi w Győr. W pierwszych dniach listopada parlament węgierski podniósł planowany deficyt już po raz ósmy w tym roku. W ten sposób ujemne saldo urosło z pierwotnej kwoty 841,8 mld forintów do 1125,1 miliardów. […] Jeden z byłych funkcjonariuszy państwowych służb podatkowych, András Horváth, po wymówieniu pracy w urzędzie skarbowym oświadczył publicznie, że jego urząd od wiele lat toleruje, a wręcz kryje zorganizowane oszustwo skarbowe na bajeczną sumę 1000 miliardów forintów. Mechanizm miałby polegać na tworzeniu łańcucha firm, częściowo fikcyjnych, prowadzących fikcyjną sprzedaż i kupno towarów za setki miliardów. Wśród tych firm jest kilka znanych koncernów międzynarodowych […]. Praktyki takie miały także miejsce za rządów socjalistycznych. Partia Fidesz próbuje dyskredytować Horvátha na łamach swojej prasy, a jej posłowie storpedowali zamiar powołania w tej sprawie komisji parlamentarnej, nie stawiając się na głosowanie. Sporo daje do myślenia fakt, że także główna siła opozycji, tj. partia socjalistyczna, nie głosowała za utworzeniem komisji”.
Cała nasza zakochana w Orbanie prawica (i strzępki lewicy), od PiS-u, przez Solidarną Polskę, Polskę Razem Jarosława Gowina, aż po bardzo przerośnięte prawe skrzydło PO, wielbi zatem nacjonalizm, który jest ekonomiczną fikcją. Zachwyca się „regionalnym imperium węgierskim” budowanym na montowniach Mercedesa i Audi, w dodatku „zoptymalizowanych podatkowo” za wiedzą i zgodą dumnych nacjonalistów z Fideszu, którzy wiedzą, że wobec globalnych korporacji są tylko kukiełkami okładającymi się w budzie jarmarcznej ku uciesze gawiedzi.
Słaba narodowa waluta i nacjonalizm na użytek jeszcze słabszych od nas mieszkańców Mitteleuropy oraz własnych obywateli. Ten sam nacjonalizm, za którego pomocą Putin udaje wobec Rosjan Breżniewa, a putinowska Rosja – kraj peryferyjny, oligarchiczny, z największą liczbą miliarderów rozliczających podatki na Cyprze i jednocześnie z ogromnymi obszarami biedy i niedorozwoju – udaje hipermocarstwo. Powtarzam, wyłącznie przed swoimi własnymi obywatelami, bo Chińczycy się z tego śmieją głośno, a Amerykanie (za Busha i za Obamy) głaszczą zbiedniałego kuzyna po policzku, żeby się nie zdenerwował i nie spocił, a raczej, żeby mu się nie spociły rakiety jądrowe i Specnaz.
Także my będziemy montownią Niemiec (szczęśliwie daje nam to 3,6 miliarda euro nadwyżki handlowej w wymianie z tą najbardziej konkurencyjną gospodarką świata), będziemy dostarczycielem niskoprzetworzonych produktów do centrum globalizacji, konkurując po staremu „niskimi kosztami pracy” (jak chwalą się BCC i Lewiatan, które tej swojej przewagi konkurencyjnej wydrzeć sobie nie dadzą, bo wiedzą doskonale, że żadnej innej nie mają). A Kaczyński, Komorowski, Gowin i Tusk będą dumnie potrząsać sztandarem suwerenności. Tusk – ze swoim umiarkowanym liberalizmem w granicach prawa – będzie przynajmniej nieco ciszej kłamał o „polskim imperializmie”. Komorowski będzie o naszej wielkości mówił na swój usypiający sposób gawędy Sarmaty łagodnego, pana Jowialskiego przy herbatce i konfiturach. Kaczyński będzie kłamał z furią Sarmaty wściekłego, pana Jowialskiego w ataku szału. A Gowin będzie snuł swoją opowieść o bezpiecznej rodzinie na swoim, w której rodzice są właścicielami swoich dzieci i ich głosów wyborczych, dostojną frazą Sarmaty lekko zmodernizowanego („thatcheryzm” i kontrreformacja, barokowe Hiszpania i Włochy posmarowane mitem Wielkiej Brytanii bez jego zrozumienia).
Ja wolałbym prawdę. Głośno mówioną i powtarzaną oczywistą prawdę o polskiej peryferyjności
Prawdę, z której by wynikała zdolność do stworzenia projektu, wizji tak odważnej, że potrafiłaby przesunąć nasz peryferyjny kraj o kolejne parę mikronów ku bardziej zrównoważonemu społecznie i gospodarczo centrum. Ale żeby jednocześnie nie był to projekt tak dumny, reakcyjny i pusty, aby wypchnął nas ponownie w miejsce, z którego młodzi Ukraińcy tak bardzo chcą uciec.