Znów za dużo w ostatnich swoich felietonach moralizowałem. Warto wrócić na nieco twardszy grunt marksowskiej analizy „bazy”. Lub choćby na nieco mniej grząski od samego tylko moralizowania grunt minimalnej świadomości krytycznej, jaką posiadł ostatnio nawet George Osborne, minister finansów (Kanclerz) w rządzie Camerona. Po odkryciu kolejnych bankowych przekrętów stwierdził on, że „chciwość ma już charakter systemowy”.
Dziennikarze (my dziennikarze) zachowują się (zachowujemy się) tak, jak się zachowują (tak jak się zachowujemy), ponieważ media poddane zostały bez reszty logice rynkowej. Uniwersytety mające rynek badać – podobnie. Polityka mająca rynek kontrolować – podobnie.
Praktycznie wszystkie „nierynkowe fundamenty rynku” (parafraza za Ryszardem Legutką z czasów, kiedy nie był jeszcze typowym intelektualnym przedstawicielem polskiej prawicy), rynek równoważące, stabilizujące, regulujące lub choćby zdolne krytycznie opisać zostały dzisiaj przez rynek pożarte. Dlatego może po raz pierwszy w moim niereformowalnym mózgu upartego reformisty zaczyna powoli rodzić się świadomość apokaliptyczna, której dotychczas zawsze byłem śmiertelnym wrogiem, zarówno u siebie, jak też u innych.
Po raz pierwszy ta pokusa ujrzenia świata i nieba w płomieniach (oczywiście parafraza i cytat) pojawiła się we mnie, kiedy słuchałem wykładu Zygmunta Baumana na inaugurację Instytutu Studiów Zaawansowanych KP. Bauman prowadzi ostatnio swoją narrację w sposób z lekka perfidny. Przedstawia argumenty o charakterze czysto moralistycznym, powtarza, że zróżnicowanie dochodów, bariery klasowe, standardy polityki i ekonomii… wszystko to dotarło do poziomu, którego wrażliwy moralnie człowiek nie powinien móc znieść. I jednocześnie spogląda na słuchaczy ukradkiem, jakby chciał ich wybadać, czy zatrzymają się na poziomie okrzyków grozy („to już naprawdę straszne!”, „to nie do zniesienia!”, „proszę nam natychmiast dostarczyć jakieś społeczeństwo bardziej sprawiedliwe i jakiś bardziej sprawiedliwy ustrój ekonomiczny!”), czy też swoim rozumem spróbują dotrzeć gdzieś dalej.
Ja postanowiłem spróbować, ale natychmiast natrafiłem na ogniowy mur apokaliptycznej wizji. Przypomniałem sobie, dlaczego Marks aż tak bardzo nie znosił współczesnych mu moralizujących socjalistów utopijnych. I dlaczego drogi umożliwiającej dostanie się do innego (być może lepszego, choć empirycznie niewiele jak dotychczas na to wskazuje) świata nie widział w zespolonym wysiłku szlachetnych moralizujących dusz, ale w kolapsującym ciężarze samego późnego kapitalizmu. Sformułował teorię wartości dodatkowej tłumaczącą, dlaczego kapitalizm musi się kiedyś zadusić. Pokazywał także w sposób wręcz obsesyjny, że najbardziej twórcza i ekspansywna klasa społeczna, burżuazja, zadławiła się swoimi własnymi fetyszami. W ten sposób przestanie być klasą najbardziej twórczą, najbardziej wyzwoloną, i ustąpi drogi proletariatowi (ja tylko sprawozdaję, teorię wartości dodatkowej ceniąc sobie zresztą nieco bardziej niż koncepcję proletariatu).
Keynesizm był tak naprawdę bliską mi, reformistyczną metodą radzenia sobie przez kapitalizm z problemem wartości dodatkowej. Redystrybucja pozwalała wartość dodatkową w jakiejś części odsyłać ponownie na rynek w postaci popytu, przez co przez jakiś czas kapitalizm nie mógł się nią zadławić. Ale obecny etap globalizacji w zbyt wielkim stopniu wyzwolił kapitalizm zarówno od keynesizmu, jak też od obowiązku redystrybucyjnego. Zatem wszystkie marksowskie klątwy – te z poziomu ekonomicznego i te z poziomu moralnego – powróciły w swojej pełnej krasie i ciążą nad dzisiejszym kapitalizmem i jego globalnym Weimarem jak Danielowe Mane, Tekel, Fares nad babilońskim imperium Baltazara. I tutaj wracamy do Zygmunta Baumana. Uzupełnijmy go tylko Marksem, od Rękopisów… aż po wszystkie tomy Kapitału. I będziemy mieli perspektywę apokaliptyczną w całościowej postaci. Zarazem Jeremiaszowy lament, jak też faktyczny przepis na upadek kapitalistycznej świątyni.
Jeszcze raz powtarzam, zawsze zgadzałem się z pewną religijną koncepcją głoszącą, że naszym zadaniem na Ziemi jest odraczanie apokalipsy. Jednak co zrobić, kiedy nie potrafię przekonać żadnego dziennikarza, nie wyłączając siebie, żebyśmy się zachowywali niezgodnie z logiką rynku mediów. Nie potrafię przekonać żadnego polityka, a także żadnego Kulczyka, ani nikogo w ogóle, żeby zaczęli się zachowywać niezgodnie z dzisiejszą logiką dziedzin, które im przyszło uprawiać. Zatem moje możliwości odraczania apokalipsy są praktycznie żadne. Co sobie i wam pragnę w tym felietonie zakomunikować.
PS. W powyższym tekście wykorzystałem rozwiniętą przez Mariana Zdziechowskiego zasadę „pesymizmu heroicznego”.