Wielu polityków europejskich naprawdę jest „organicznie niezdolnych” do skumania, że w UE może funkcjonować kraj taki jak Polska.
Europoseł PiS Ryszard Legutko mówił we wtorek 13 września do zgromadzonych w Parlamencie Europejskim, że kieruje nimi „głębokie uprzedzenie do rządu polskiego i do wszystkiego, co ten rząd reprezentuje” i że „prawda jest taka, że jesteście państwo organicznie niezdolni do zaakceptowania faktu, że mogą istnieć rządy i partie, które różnią się od was poglądami”. Jakby ktoś nie wiedział –w PE po raz kolejny rozmawiano o sytuacji w Polsce.
Legutko ma oczywiście rację. Wielu polityków europejskich jest „organicznie niezdolnych” do skumania, że w UE może funkcjonować kraj, którego rząd rości sobie prawo do decydowania o wszystkich wymiarach funkcjonowania państwa i chce sprawować władzę absolutną (w tym władzę sądowniczą, zgodnie z nazwą tradycyjnie przypisaną sądom).
Spór o Trybunał Konstytucyjny trwa i wielu z nas jest już zapewne organicznie wymęczonych powtarzaniem, że wyroki TK mają być publikowane i basta.
Coś, co może nie mieści się w głowie Franzowi Timmermansowi, z którym starł się Legutko, doskonale mieści się Norbertowi Hoferowi, populistycznemu prawicowemu kandydatowi na prezydenta Austrii. Hofer właśnie spotkał się w Pradze z prezydentem Czech Miloszem Zemanem i oznajmił światu swój świetny plan. Austria powinna dołączyć do Grupy Wyszehradzkiej. Powstanie dzięki temu taka Unia w Unii. Trzeba będzie tylko zmienić nazwę grupy z V4 na High fiVe.
Jeszcze kilka dni temu wydawało się, że Grupa Wyszehradzka przeżywa kryzys i że uprzedzenia rasowe, nacjonalizm i brak solidarności z uchodźcami są zbyt wątłą podstawą do tego, żeby trzymać się razem w gronie Polsko-czesko-słowacko-węgierskim, a tu proszę.
Nie jest to niestety dobra wiadomość dla Europy.
UE i tak ma problemy i może być „organicznie niezdolna” do użerania się z czterema jeźdźcami apokalipsy z Wyszehradu, do których dołączyć chce piąty. Co ta piątka ma planach? Rąbka tajemnicy uchylono właśnie w Krynicy Górskiej.
Na zakończonym tydzień temu Forum Ekonomicznym w Krynicy, biznesowo-polityczno-bankietowym evencie, gdzie rok temu tytuł człowieka roku otrzymał od organizatorów Jarosław Kaczyński, a w tym roku Victor Orban, ten ostatni opowiadał, że „w języku węgierskim jest takie przysłowie, że jeśli komuś wierzycie, pójdziecie z nim nawet konie kraść. […] Ja bez obaw pójdę z Polakami kraść konie”. Kaczyński nawet podpowiedział, gdzie można rozwijać tego typu działalność: „Mamy taką stajnię z napisem Unia Europejska”. Panowie dzielili się też innymi świetnymi pomysłami (np. przeprowadzenia „kontrrewolucji kulturalnej” w Europie, zmian traktatów europejskich, powrotu do państw narodowych).
Nie wszyscy jednak tak kochają konie, jak Polacy czy Węgrzy. Podobno Czesi nie byli zachwyceni takimi planami swoich sąsiadów. Według cytowanego w „Gazecie Wyborczej” wysoko postawionego informatora reprezentującego czeską dyplomację: „W obliczu sojuszu polsko-węgierskiego staramy się ograniczyć nasze zaangażowanie w Grupie Wyszehradzkiej”. Czyli w skrócie: sami se te konie kradnijcie. Ale czy my do tego w ogóle potrzebujemy czeskiej pomocy?