Piotr Kuczyński

Im wyższe płace, tym gorsze wyniki

Obłędnie wysokie zarobki szefów firm tłumaczy się tym, że nie da się zatrudnić odpowiedniego fachowca za mniejsze wynagrodzenie. Rzeczywiście – nie da się, jeśli jest to ciągle to samo grono ludzi.

Sezon ogórkowy w pełni, chociaż w Polsce nie da się tego początku lata tak określić. Oczywiście dlatego, że wiele się dzieje w polityce. Zdecydowanie gorzej jest na rynku akcji, ale tylko w Polsce. I nie ma to nic wspólnego z tym, co dzieje się w polityce. Wystarczy spojrzeć na spadające rentowności polskich obligacji, żeby stwierdzić, że zagranica ma o Polsce bardzo dobre mniemanie. Rynek dał wyraźny sygnał – na tym etapie „afera nagraniowa” nie wpłynie na gospodarkę i na rynek akcji.

Oczywiście o ile nie pojawią się nowe nagrania mocniej dewastujące obraz nie tyle rządu, ile całej klasy politycznej. Nagrania niszcząc poszczególnych polityków odpychają też Polaków od polityki, a szczególnie od „starych” partii. Takie nastroje otwierają pole dla nowych bytów politycznych. A sądząc po wynikach ostatnich wyborów do parlamentu europejskiego, w całej Europie poklask zdobywać będą ugrupowania niekoniecznie mające prawdziwe, korzystne dla elektoratu rozwiązania, ale za to bardzo krzykliwe i „kolorowe”. Tyle na ten temat, bo na więcej na razie nie zasługuje.

Ostatnio zwrócił moją uwagę bardzo ciekawy artykuł opublikowany 16. czerwca w „Forbesie”. Zawarte w nim treści są na pozór bulwersujące. Chodzi o badanie, które zostało przeprowadzone przez trzech profesorów uznanych uczelni amerykańskich.

Przedmiotem badań było 1500 największych spółek amerykańskich. Badano wyniki spółek w okresie 1994-2013 w porównaniu do innych spółek z sektorów, w których działają. Badacze szukali anomalii, które mogłyby powiedzieć coś nowego o gospodarce i systemie wynagrodzeń. Zaskoczeni zostali ewidentną korelacją – im więcej szefowie firm (CEO) zarabiali, tym gorsze były wyniki spółek. Mało tego – ten efekt był widoczny szczególnie wyraźnie w 150 największych spółkach. Na dodatek okazało się też, że im dłużej prezesi urzędowali na swoich stanowiskach, tym gorsze były wyniki kierowanych przez nich firm.

Szok? Chyba nie, bo intuicyjnie od dawna wyczuwało się (wspomina o tym zresztą jeden z autorów badania), że szefowie amerykańskich firm po prostu zarabiają o wiele za dużo. Nie będę tutaj epatował czytelników przytaczaniem ogólnie znanych liczb pokazujących dokładnie, jak przez niecałe 40 lat zmienił się stosunek średniej płacy szefa firmy do średniej płacy pracownika (wzrósł piętnastokrotnie), bo nie o to chodzi w tym tekście.

Chodzi o znalezienie powodu takiej korelacji między płacą CEO i wynikami kierowanej przez niego spółki. Mnie to nie dziwi. W mniejszych spółkach, gdzie zarządy i pracownicy walczą o wypełnienie zajętej niszy, płace nie są zbyt wysokie, właśnie dlatego, że załoga liczy na ich wzrost po znacznym zwiększeniu pozycji firmy. Takie samoograniczenie w połączeniu z dużą dynamiką wzrostu mniejszych spółek (jest oczywiście większa w przedziale 0-10 niż w przedziale 90-100) powoduje, że powstaje odnotowana przez badaczy paradoksalna korelacja: im wyższe zarobki CEO, tym gorzej dla spółki. Oczywiście to nie jest korelacja pozwalająca na stwierdzenie: ograniczmy zarobki CEO, to wzrosną zyski spółki.

Dlaczego najgorzej wychodzą w porównaniach największe spółki i ich szefowie? To też daje się łatwo wyjaśnić. Od dawna w USA mówi się o „drzwiach obrotowych” (revolving doors) między polityką, biznesem i rynkami finansowymi. Ludzie z tego zbioru krążą właśnie w tym kręgu polityka – biznes – rynki i wyskakują podczas kolejnego obrotu drzwi w przedziałach, gdzie akurat są ich koledzy. To grono, które co prawda ewoluuje wraz z pojawianiem się kolejnych dużych spółek, ale jest to ewolucja bardzo powolna.

Rady nadzorcze ustalają wynagrodzenia CEO, a ich członkowie wiedzą, że niedługo sami mogą być CEO. Poza tym akcjonariuszami powołującymi rady nadzorcze i ustalającymi ich wynagrodzenia są ich znajomi z funduszy inwestycyjnych. Dlatego też te wynagrodzenia są coraz wyższe.

Wręcz obłędnie wysokie. Tłumaczy się to tym, że nie da się zatrudnić odpowiedniego fachowca za mniejsze wynagrodzenie. Rzeczywiście – nie da się, jeśli jest to ciągle to samo grono ludzi. Do największych spółek jest oczywiście największy tłok, bo najwyższe są wynagrodzenia. Nic więc dziwnego, że wyniki tych spółek w stosunku do zarobków prezesów wyglądają na słabe.

A dlaczego im dłużej ktoś jest CEO, tym gorsze (relatywnie do innych spółek sektora) są wyniki takiej spółki? Też proste. Najważniejsze w tym biznesie jest wypracowanie zysku dla akcjonariuszy. Wiodącymi akcjonariuszami są zazwyczaj fundusze inwestycyjne, którym nie zależy na powolnym, systematycznym wzroście firmy. Zależy im na szybkim, dużym wzroście zysków firmy, bo dzięki temu rosną ceny akcji. System wynagradzania CEO jest dopasowany do tych oczekiwań. Szefowie też dostają potężne pieniądze za krótkoterminowe zyski.

A skoro tak i skoro po raz pierwszy w historii świata od mniej więcej 35 lat można stać się bardzo bogatym człowiekiem w kilka lat, nie wkładając swoich pieniędzy, to wynik jest łatwy do przewidzenia. Skoro CEO zarabia kilka, kilkanaście milionów dolarów rocznie, to błyskawicznie staje się bogatym człowiekiem, nie ryzykując ani centa z własnych pieniędzy. W tej sytuacji w jego interesie jest prowadzenie firmy tak, żeby wykazywała potężne zyski w pierwszych latach działalności.

Warto więc na przykład ciąć koszty, zwalniając najwyżej płatnych pracowników. Warto zamykać działalności, które mogą przynieść duże i trwałe zyski, ale wymagają wydatków, a zyski pojawią się w dłuższym terminie. Likwidacja takiej działalności obniża koszty i daje zysk natychmiast, a to daje wzrost cen akcji i wynagrodzenia menedżera. Cóż z tego, że za kilka lat spółka będzie się rozwijała wolniej, niż mogłaby, skoro CEO będzie już bardzo bogatym człowiekiem? Poza tym dzięki polityce „revolving doors” po odejściu (z potężną odprawą) szybko znajdą sobie równie intratne stanowisko.

Ten chory system wymaga oczywiście zmiany, ale kto ma go zmienić? Ci, którzy korzystają z jego dobrodziejstw? Przecież to niemożliwe.

A skoro tak, to nam, czytającym takie raporty, pozostanie dziwienie się i stawianie diagnozy – bez szansy na uzdrowienie pacjenta.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Kuczyński
Piotr Kuczyński
Analityk rynku finansowego
Analityk rynku finansowego, główny analityk firmy Xelion. Współautor, razem z Adamem Cymerem, wydanej nakładem Krytyki Politycznej książki "Dość gry pozorów. Młodzi macie głos(y)". Felietonista Krytyki Politycznej.
Zamknij