Oni nas nienawidzą i nami pogardzają, kto wie, czy nie stanowią realnego zagrożenia, my odpowiadamy słusznym gniewem.
„Pogarda to mieszanka niechęci, braku szacunku, lekceważenia i poczucia wyższości. Gardzisz tym, z kim nie siadasz do stołu. Gardzi tobą, kto nie chce rozmawiać. Pogarda to policzek wymierzony na odległość. Od okazywania pogardy nie jest dziś wolna żadna formacja, żadne środowisko ani żadna osoba pisząca i czytająca te słowa. Przyglądamy się pogardzie ze wszystkich stron, żeby zapytać, czy można bez niej”. Takie założenie przyświeca spektaklowi Pogarda, który można było zobaczyć w Komunie Warszawa w zeszły weekend. Podpisał się po nim kolektyw: Daniel Chryc (jedyny aktor występujący w spektaklu), Jolanta Janiczak, Joanna Krakowska, Magda Mosiewicz, Wiktor Rubin (reżyser).
Sądząc z opisu, pogarda to stan mentalny, dosyć złożony, i może ma on jeszcze więcej komponentów? Nie jest to termin zbyt precyzyjny, natomiast piętnujący, zawierający wartościowanie moralnie – „chroń mnie Panie od pogardy…” Nawet katolicki katechizm przestrzega przed osądzaniem osoby, pogardzać wolno nam jedynie czynem (zwanym grzechem). Zapowiedź spektaklu sugeruje, że dokonamy na nim rachunku sumienia. A z drugiej strony – jeśli tego nie zrobimy – to kto wie, czy jego twórcy nie będą nami pogardzać? I czy taki rachunek sumienia nie przerodzi się w pogardę dla tych, którzy pogardzają, z której to grupy – świadomych i etycznie wrażliwych – siebie wyłączymy?
Odpowiedź na pytanie, czy spektakl ten okazał się (wobec mnie) sukcesem w wymiarze dydaktyczno-etycznym, bo taki cel przecież sobie stawiał, zależy nie tylko od tego, do jakich refleksji prowadził. Ważne są też emocje, zresztą co to byłby za teatr bez emocji? Położę się więc na kozetce i o nich opowiem.
Zacznijmy jednak od początku, który nieco się dłuży na niewygodnych ławkach. Rozpoczyna się projekcja wideo, która będzie nam towarzyszyła do końca spektaklu i jest jego kluczowym elementem. Gra muzyka z filmu Pogarda Godarda.
Bohater siedzi na plażowym łóżku (ten sam aktor później pojawi się na scenie). Niebieska laguna, palmy, na błękitnym niebie obłoczki – podejrzanie nieruchome. Z czasem okaże się, że ta lokacja to nie tanie wczasy w Egipcie ani nie dekoracja, to Tropical Island, park rozrywki wodnej i innej pod Berlinem. Dlatego gdy kamera przesunie się w górę, zamiast nieba zobaczymy szklaną żebrowaną kopułę. Tropiki 2.0, luksus prawie dla każdego, przeniesiony z telewizyjnych reklam. Mamy już do niego dostęp, a jednocześnie wciąż nie całkiem nas na to stać. I na tym tle zwykły Polak z wąsami, jeszcze nie całkiem z tym otrzaskany, który radzi sobie jak za komuny – ma własne konserwy, żeby nie wydawać w restauracjach, ze śniadania (w cenie biletu) zgarnie coś do reklamówki, przywiózł własne piwo… Relaks, ale podszyty niepewnością i napięciem, jak poradzić sobie z niektórymi urządzeniami. Rozczarowanie, bo nigdy nic nie jest aż tak wspaniałe jak w prospektach reklamowych, jedzenie nie dość dobre i talerze trzeba odnosić. Z offu słyszymy jego „myśli”, a tak naprawdę stek nienawistnych komentarzy z forów internetowych, z boku wyświetlają się nicki forumowiczów.
Seksizm, mizoginia, rasizm, homofobia, pogarda dla lewactwa (lewakofobia?)… Wpisy brutalne, ociekające pogardą (do nas) i chamstwem.
W teatrze jednak brzmi to jakoś niewinnie, z dystansem, czasem tylko ktoś zachichocze. Łatwo jednak mogę odtworzyć własne reakcje z realu. Po pierwsze unikanie przykrości, kontaktu z brudem – nie czytać, nie oglądać. Lęk, bo teraz to pisanina, ale szczująca, może przerodzić się działanie. A także gniew. Człowiek zaatakowany ma prawo być zły. Oczywiście jest to słuszny gniew: oni nas nienawidzą i nami pogardzają, kto wie, czy nie stanowią realnego zagrożenia, my odpowiadamy słusznym gniewem.
Co jeszcze czuję? Chyba chciałabym pojechać zimą do Egiptu, bo to najtaniej i najbliżej. Ja też w takim resorcie czuję się nie całkiem swobodnie i trochę nieadekwatnie. Kto wie, czy pod nosem nie będę narzekać na ruskich, że za głośno krzyczą i za dużo piją. Jednocześnie czuję, że takie wczasy to jednak obciach. Dno. Fajni ludzie jeżdżą, oczywiście za grosze, bo umieją kupić bilet do Sri Lanki w promocji za złotówkę, z plecakiem do miejsc, gdzie nikt nie jeździ, i w jurtach piją wielbłądzie mleko z kozim moczem… Ale czy te moje żarty to nie jest rodzaj pogardy? Zazdrość? Na pewno istnieją jakieś związki między zawiścią i pogardą. A z drugiej strony są jeszcze ci, którzy nie muszą liczyć się z kasą, mogą pozwolić sobie na luksusowy rejs po Karaibach i pewno z politowaniem traktują moje marzenie o tygodniu w Egipcie. I jeszcze wstyd za Polaka na obczyźnie, podkradającego keczup do polskiej mielonki, jakże on jest mało jeszcze światowy! „Kiedy jadę za granicę, mówię tylko po angielsku, bo wstydzę się, że jestem Polakiem”, to jeden z tekstów. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nigdy się tego wstydziłam, np. w paryskim metrze pełnym polskich kibiców. (Co łączy pogardę z naszymi wstydami?)
W pewnym momencie na scenie pojawia się inne, już żywe, bardziej inteligenckie wcielenie naszego bohatera. Trochę dystansuje się wobec siebie, tego na tle sztucznej laguny, ale głównie oprowadza nas po świecie „mądrali”, prawdziwych inteligentów, kulturalnych i zatroskanych, ale czujących obrzydzenie do chama (polityczna poprawność nakazuje im jednak od czasu do czasu zaznaczyć, że nie mówią o „naprawdę wykluczonych”, chyba że z cywilizacji). Teraz padną cytaty z bardziej szacownych źródeł niż internetowe fora. Ks. Tischner o homo sovieticus, Stefan Chwin cierpi w imieniu kultury wyższej, Zbigniew Mikołejko ogląda z balkonu te potworne wózkowe, superniania narzeka na rodziny 500+ nad morzem, które piją i sikają na wydmach, Agata Młynarska łka, bo pobrudzili jej ukochane Władysławowo. Itede, itepe. Jest też Krytyka Polityczna reprezentowana przez felieton Cezarego Michalskiego z 2011 roku o „wydupczonych”, czyli elektoracie PiS.
I dopiero wtedy widownia wyraźnie się rozkręca. Śmiech, oklaski. Z kogo się śmiejecie? Sami z siebie… E tam, z siebie. Oczywiście, też się śmiałam – z nich: co za dupki, nie to co my, świadomi, czego nie wypada robić, skuleni na niewygodnych ławkach offowego teatru.
W tym czasie bohater filmowy w końcu wyluzowuje, dostaje esemesa od dawno niewidzianego kolegi i wzrusza się do łez, wchodzi do wody, staje pod wodospadem, jego twarz nareszcie się rozluźnia.
Przelot przez znane dyskursy, którymi mniej lub bardziej gardzimy (sic!), powoli dobiega końca. Jarosław Kaczyński obiecuje, że w 2020 roku na plażach Egiptu i Tunezji będzie znacznie więcej Polaków. Nad sztuczną laguną zachodzi słońce, a bohater recytuje Mickiewicza, wielką improwizację. Pod rubasznym czerepem romantyczna dusza? Aktor na scenie tańczy do disco polo Niech żyje wolność.
Ostatni obraz. Spod palmowych liści widać tylko nogi bohatera w laczkach. Nie budzi już żadnych złych emocji.
I ostatnia moja myśl – to ja. Z tymi niepewnymi siebie nogami mogę się zidentyfikować.
Jeśli taki miał być cel perswazyjny, to został osiągnięty. Ale Polacy i tak mnie wkurzają: faszole, chamstwo, które drze się i brudzi, mądrale też, i bogaci na swoich jachtach za wykradzioną nam wartość dodatkową. Czy to pogarda, czy słuszny gniew?
A co z tzw. wartościami artystycznymi? Film na piątkę. Daniel Chryc na scenie początkowo przeszarżowuje, ale potem jest coraz lepiej, chociaż czasem ma kłopoty z przeczytaniem tekstu, ma to jednak swój wdzięk.
Napisałabym, że polecam, ale pewno już nigdzie nie da się tego zobaczyć w przewidywalnej przyszłości. Szkoda.
**Dziennik Opinii nr 3432/2016 (1543)