Festiwal kościelnego PR-u, który właśnie się odbywa, unaocznia to, co niby wiadomo: Kościół katolicki jest kuriozalną, bizantyjską i feudalną instytucją, przesiąkniętą politycznymi intrygami.
Czemu przyzwoici ludzie mają ochotę w tym tkwić? Dlaczego im to nie przeszkadza?
Rzecz jasna, można to robić bezrefleksyjnie. Skorzystać z oferty ślubno-pogrzebowej, realizować rozmaite potrzeby psychologiczne w trakcie wspólnotowych rytuałów, mieć religijne przeżycie, nie zastanawiając się nad tym wszystkim zbyt głęboko. A jednocześnie sarkać na proboszcza i potępiać pedofilię w Kościele.
Te na wskroś ludzkie potrzeby są dla mnie zrozumiałe, nie krytykuję ich, przypuszczam, że w tej czy innej formie zawsze będą istniały. Moje pytanie dotyczyło tych przyzwoitych, którzy mają potrzebę autorefleksji, budują na niej swoją tożsamość. Może jest to klasowe, związane z zawodem, wykształceniem, może jest to nowoczesne, ale wielu ludzi już nie potrafi być czymś/kimś po prostu. Wtedy decyzja pozostania w Kościele staje się wyborem. A o wybory życiowe chyba wolno pytać?
Osobniki nietolerujące dysonansu poznawczego mogą wybrać fundamentalistyczny dogmatyzm i zostać kimś takim jak Terlikowski. Jeśli jednak ktoś dopuszcza jakiś ruch myśli w głowie, ma odwagę skonfrontować się z rzeczywistością albo z innymi poglądami, to jak sobie radzi?
Najpierw trzeba poradzić sobie z samą instytucją w jej świeckim wymiarze. Z wszystkimi jej oczywistymi grzechami, układami, które muszą powstać tam, gdzie jest silna hierarchizacja pozycji, nie ma żadnej demokracji, za to jest celibat. W Polsce dodatkowo z rolą, jaką Kościół odgrywa w polityce, z jego pazernością i konserwatyzm wykraczającym poza dogmatyczne konieczności. Nie muszę chyba tej listy rozbudowywać.
Znam też odpowiedzi, tych którzy w tym tkwią, zgadzając się w dużej mierze z krytyką. Pan Bóg pisze prosto po krzywych liniach, małość ludzka w końcu zostaje użyta przez Ducha Św. No i pamiętajmy, że to coś więcej niż ludzka instytucja.
Czyli następny problem to kwestie teologiczne. Co zrobić z tymi dziwacznymi dogmatami? Ciał zmartwychwstaniem, niepokalanym poczęciem, dziewictwem Maryi, osobowym – męskoosobowym – Bogiem Ojcem, świętych obcowaniem… Tutaj przydają się dwa terminy: metafora i Tajemnica. Biblijne historie to metafory, a jak się już zupełnie nie da czegoś uzasadnić – a, to Tajemnica. Oczywiście upraszczam, bo współczesna teologia potrafi być dosyć wyrafinowana, moją ulubioną jest akurat teologia apofatyczna, zajmująca się mówieniem o tym, czym Bóg nie jest.
Tylko że Kościół, w ramach którego te subtelne umysły działają, jednak wciąż sprzedaje maluczkim bajki, relikwie i cudowne uzdrowienia. I nie jest to uproszczona wersja głębokiej refleksji teologicznej, a kompletnie inna religia. Gdyby ks. Heller wyciągnął ostateczne wnioski z tego, co mówi o boskiej Racjonalności i o religiach, które poznaniu boga szkodzą, może nie porzuciłby wiary, ale porzuciłby KK.
I wreszcie nauczanie moralne Kościoła, też nie ma co tutaj tego streszczać. Ważne, że jest ono niezgodne z większością powszechnych, potocznych intuicji etycznych. Ludziom po prostu nie przeszkadzają już rozwody, kolejne związki, środki antykoncepcyjne, in vitro. A nawet mieszczańska para gejów.
Po co więc tkwić w instytucji, która nie odpowiada naszemu światopoglądowi? Albo wykonywać karkołomną gimnastykę, żeby jedno z drugim połączyć? Jak pewien ksiądz, który tłumaczył mi, że dopiero trzecie małżeństwo naszego kolegi jest prawdziwym małżeństwem w oczach Boga. Może w oczach Boga, z księdzem o oczy Boga spierać się nie będę, ale nie kościoła instytucjonalnego, więc po co tu Kościół?
Wtedy pada ostateczny argument: Chrystus.
Na ten nie odpowiadam. I nie o wiarę tu pytam, choć jako ateistkę trochę mnie ona dziwi. Jednak to, że ktoś chce poszukiwać kontaktu z absolutem w manierze katolickiej, dziwi mnie dużo, dużo bardziej. I naprawdę nie rozumiem, co przyzwoici, myślący ludzie robią w Kościele.
To tak jakby za czasów PRL zapisać się do PZPR-u z powodu wiary w Socjalizm.