Wygrała cywilizacja życia, a promocja homoseksualizmu została ukrócona.
Czasami prowadzę warsztaty dla młodzieży. W Gdańsku po skończonych zajęciach wychodzące z sali dzieciaki zaczęły się wyzywać od „pedałów”. Spytałem się, czy mają coś do „pedałów”. „A co? Pan jest pedałem?”, zapytał któryś z nich, jakby to miało jakieś znaczenie. Zdążyłem tylko powiedzieć, że może i jestem, bo dzieciaki już wychodziły. Nie było czasu na rozmowy o dyskryminacji.
To zresztą nie moja broszka. Prowadziłem warsztaty o globalnym ociepleniu, nie wiem, jak uczyć dzieci tolerancji. Choć pewnie nie jest to takie trudne. Na innych warsztatach dzieciaki miały zadanie, żeby wyobrazić sobie, co będę robić za pięćdziesiąt lat. Dwóch trzynastoletnich, uroczych grubasków będących w grupie z jednym szczupłym lowelasem uznało, że będą alfonsami. Wytłumaczyłem im jednak, że za pięćdziesiąt lat mogą nie znaleźć chętnych pracownic. Muszą się więc podzielić obowiązkami w ramach swojej trójki. Spytałem, kto z nich będzie alfonsem, a kto prostytutkami. Wystarczyło, żeby przez chwilę zastanowili się nad tym, że to oni mogą być ofiarą, i szybko zmienili pomysł na biznes. Teraz chcieli założyć przedsiębiorstwo sadzące drzewa.
Wystarczy przez chwilę wcielić się w rolę ofiary, aby zacząć inaczej patrzeć na osoby, które są prześladowane i wykorzystywane.
Zaczynamy mieć więcej empatii, gdy sami poczujemy, jak to jest być w ich skórze. Nie proponuję tu bynajmniej, żeby w każdej szkole organizować lekcje w burdelu. Choć w sumie, gdyby każdy uczeń musiał obsłużyć paru klientów agencji towarzyskiej, to z pewnością zmieniłby się ich stosunek do handlu ludźmi i w ogóle tego rodzaju pomysłów na biznes. Są jednak inne metody pracy z młodzieżą, które mogą jej pokazać, że każdy/a z nich może znaleźć się w sytuacji dyskryminacji. Nie zawsze można być alfonsem. Czasami zostaje się prostytutką. Nie chciałbym tu dyskryminować pracowników seksualnych. Można świadczyć tego rodzaju usługi i czerpać z tego przyjemność. Problem się robi, kiedy musimy pełnić takie usługi wbrew naszej woli.
Podejrzewam, że żadne dziecko nie chce być wyzywane od pedałów. Nawet jeśli jest homoseksualne. „Pedał” to nie określenie orientacji, to obelga. Choć oczywiście można przyjąć strategię queerową: „Jestem pedałem i co mi zrobicie?”. To jednak może być ryzykowne, jeśli się nie ma dwóch metrów i największych bicepsów w klasie. (Swoją drogą ostatnio na siłowni kolega pokazał mi swój profil na Grindrze. Liczba osób homoseksualnych na metr kwadratowych bywa większa chyba tylko w Glamie. Niebycie hetero w polskiej rzeczywistości skłania do trenowania bicepsów). Zresztą w polskich podstawówkach nie uczą podstaw teorii queer. W ogóle raczej nie uczą, że można być innej orientacji niż hetero. Choć były takie plany. Ale storpedował je Roman Giertych, ówczesnym minister edukacji narodowej.
Zresztą pewnie nie przypadkiem MEN nazywa się tak, jak się nazywa. Gdyby w jego placówkach mieli uczyć o homoseksualizmie czy transpłciowości, musieliby chyba zmienić nazwę na Ministerstwo Edukacji LGBT. Jednak żyjemy w kraju, gdzie ważniejsze jest znać datę bitwy pod Grunawaldem, niż wiedzieć, że ludzie są różni. Czy tylko przypadkiem MEN ma siedzibę w budynku, gdzie była wcześniej katowania Gestapo?
Gdy Rada Europy przygotowała podręcznik Kompas – edukacja o prawach człowieka w pracy z młodzieżą, okazało się, że w Polsce prawa człowieka nie dotyczą wszystkich. A konkretnie nie dotyczą osób, które nie po drodze z hasłem „chłopak – dziewczyna, normalna rodzina”. Ówczesny minister edukacji Roman Giertych zapowiedział zwolnienie dyrektora Centralnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli Mirosława Sielatyckiego, który wydał Kompas. Powiedział wtedy: „Właśnie odkryłem, że CODN wydawał publikacje zachęcające szkoły do spotkań z organizacjami homoseksualnymi, z Kampanią przeciwko Homofobii, z Lambdą. Dyrektora już zwolniłem. Nie wykluczam, że cały ten ośrodek trzeba zlikwidować”, a następnie tłumaczył: „Nie możemy w nauczaniu młodzieży propagować za normalne związki pomiędzy osobami tej samej płci, gdy obiektywnie są one odchyleniami od prawa naturalnego”.
Uczniowie z Bieżunia najwyraźniej zgadzają się z rozpoznaniem ówczesnego ministra edukacji i tolerować odchyleń od normy nie zamierzają.
Mam nadzieję, że minister Giertych jest z siebie zadowolony. I pójdzie zmyć krew z rąk do kościoła i podziękuję Bogu, że po raz kolejny wygrała cywilizacja życia, a promocja homoseksualizmu została ukrócona.
Roman Giertych nigdy nie przeprosił za swoje słowa. Nie odwołał ich też żaden kolejny minister edukacji narodowej. Ciągle żyjemy w dziedzictwie Giertycha, o czym możemy przeczytać w wywiadzie z Martą Rawłuszko z Towarzystwa Edukacji Antydyskryminacyjnej albo w oświadczeniu TEA i KPH. Ciągle nie ma żadnego rządowego programu walki z homofobią, ksenofobią czy w ogóle dyskryminacją. Co prawda Kompas jest już dostępny na stronach ministerialnego Ośrodka Rozwoju Edukacji, ale nie jest systemowo wdrażany. W polskiej szkole prawa człowieka nie są tak ważne jak różne bitwy i powstania. Żaden z ministrów nie odważył się walczyć o prawo ludzi do kochania kogo chcą i bycia kim chcą. Nauczyciele, których nikt w tym zakresie nie szkoli, w przeważającej mierze pozostają bierni.
Takich tragedii jak śmierć Dominika czasami nie można uniknąć, ale można próbować im przeciwdziałać. Jednak Ministerstwo Edukacji Narodowej nawet nie próbuje. Romach Giertych pewnie się cieszy. Zwyciężył i wciąż tryumfuje.
**Dziennik Opinii nr 185/2015 (969)