Cezary Michalski

Wunderwaffe Tuska albo jego koniec

Rządzenie jednosobowo 40-milionowym krajem przy wygaszaniu społeczeństwa ostatecznie przynosi krótkoterminowe zyski.

Piszę ten komentarz w momencie, kiedy taśmy dopiero ruszyły. I kiedy jeszcze nie ma odpowiedzi premiera.

Dynamika sytuacji – nie faktów, ale faktoidów, które robią za fakty w dzisiejszej „demokracji medialnej” – już jednak pokazuje, że obecny układ władzy zostanie albo zniszczony, albo bardzo mocno osłabiony. Chyba że premier posiada Wunderwaffe w postaci precyzyjnej – nie insynuacyjnej, bo bez porównania silniejsze insynuacje i narzędzia do produkowania insynuacji mają teraz w rękach przeciwnicy Tuska – wiedzy o tym, kto nagrał taśmy, że nagrał je po to, by zdestabilizować polskie państwo i polską politykę w sytuacji frontowej. Mówiąc bardziej wprost, premier uszedłby z życiem (prawdziwym, a nie życiem politycznego zombie) jedynie wówczas, gdyby był w stanie pokazać twarde dowody, że to „obce służby” – przy współpracy polskich sojuszników – chciały Polskę zniszczyć w momencie, kiedy stała się państwem frontowym ukraińskiego kryzysu. I kiedy wydawała się przez moment jednym z silniejszych odcinków tego frontu.

Nawet twarde dowody, że to polskie służby, nad którymi premier nie zapanował, albo polski biznes, który nawet Tuska uważa za zbyt silną władzę polityczną, w dodatku zbyt nieśmiało lobbującą na rzecz jego interesów przeciwko interesom „związkowych bandytów” lub „kapitału nienarodowego”, albo że to przeciwnicy Tuska w PO, którzy już wcześniej nagrywali – żadna z tych wersji nie osłoni premiera przez znacznym osłabieniem i być może nieco tylko odroczoną klęską.

Ten kryzys pokazuje, że rządzenie jednosobowo 40-milionowym krajem, przy wygaszaniu społeczeństwa (szczególnie własnych zwolenników w tym społeczeństwie, zwolenników liberalnej modernizacji, bo jej przeciwników premier „wygasić” nie zdołał), a nawet przy wygaszaniu własnej partii – jakkolwiek jest ideałem podzielanym przez wszystkich teoretyków partii wodzowskiej, od Leszka Millera, poprzez Jarosława Kaczyńskiego, skończywszy na Donaldzie Tusku – jest ostatecznie strategią przynoszącą krótkoterminowe zyski (krótkoterminowe? przecież Donald Tusk rządzi już od 7 lat, w polskiej niestabilnej demokracji to wieczność).

Jednoosobowe rządzenie prowadzi jednak ostatecznie do „afery Rywina”, do „afery hazardowej”, do „afery Amber Gold”, do afery dzisiejszej. Jednoosobowemu władcy, niebudującemu wokół siebie kapitału społecznego, ale kapitał społeczny wokół siebie niszczącego w imię pełnej kontroli, w końcu wymyka się także osobista władza i pełna kontrola.

Jednocześnie jednak entuzjazmu nie ma we mnie żadnego, jest tylko smutek i strach. Kiedy jest się człowiekiem po przejściach, w moim wieku, kiedy obalana jest władza, pierwsza refleksja brzmi: kto ją może zastąpić?

Zacznijmy od centrolewicy i liberalnego centrum (choćby w populistycznej masce, bo Palikot autentycznym populistą nie był nigdy, to go osłabiało wobec autentycznych populistów prawicy, nawet jeśli z tego powodu zawsze chciało mi się go bronić i może będzie mi się chciało jeszcze). SLD pozostaje słabe, pomimo swoich „blisko 10 procent” w ostatnich wyborach, a także – to wartość poważniejsza – pomimo w miarę ustabilizowanego aparatu i silnej pozycji w niektórych miejscach Polski, co może się przydać w wyborach samorządowych, ale w ewentualnych przyspieszonych wyborach parlamentarnych niekoniecznie wystarczy. SLD mogłoby uczestniczyć w grach koalicyjnych, ale jeśli będą to gry koalicyjne dzisiejszej polskiej prawicy, wątpliwe, by ktoś Sojusz do gry zaprosił. A jeśli zaprosi, to raczej po to, by zniszczyć Millera – jedynego inteligentnego polityka w SLD – i dobrać sobie na zasadzie lewicowego kwiatka do faszystowskiego kożucha młodszy aparat Sojuszu, który pomiędzy populizmem lewicowym a prawicowym nie zawsze dobrze rozróżnia.

Palikot robi dobrą minę do złej gry, próbując choćby wirtualnie stanąć na czele ludu obalającego Tuska, ale wiemy doskonale – niestety – że nie on na czele takiego ludu stanie, jeśli ten lud faktycznie ruszy. Będzie to bowiem medialny lud prawicowy.

Jest jeszcze próba wykorzystania tego kryzysu do zmiany układu sił w partii władzy. Jak to się skończyło dla partii władzy w czasie, kiedy z Millerem próbowali się zamienić miejscami Borowski czy Kwaśniewski, wszyscy pamiętamy. Z tamtego SLD i jego ówczesnej pozycji nie pozostało praktycznie nic. Tu mielibyśmy próbę wymiany Tuska w biegu (albo pozostawienia go, ale jako wydrążonej kukły) przez dwóch jego zmienników – prezydenta i Schetynę. Ale jak już powiedziałem, wszystko to może prędzej rozwalić partię władzy, niż ją wzmocnić. A wybory parlamentarne już za rok (albo za chwilę), a wybory samorządowe za chwilę.

Najprawdopodobniejsze jest dalsze umocnienie się i tak mocnej prawicy.

A po wyborach koalicja rządowa Kaczyńskiego z Korwinem pod sztandarem „konserwatywnej większości” namaszczonej także przez Kościół. Albo przynajmniej przez istotną część polskiego Kościoła – tę, która do ostatniego listu biskupów wpisała także konieczność rozprawienia się z resztkami „Kościoła otwartego”.

Niedawne dywagacje Dorna, że Kaczyński nie będzie rządził razem z Korwinem, są bzdurą. Nie będzie rządził, jeśli nie będzie musiał. Jeśli jednak tak wyjdzie mu z arytmetyki wyborczej, Korwin będzie wicepremierem, a jego szaleństwo stanie się elementem doktryny prawicowego rządu. Tak jak w czasach Giertycha elementem tej doktryny stał się po raz pierwszy po roku 1989 – i pozostał do dzisiaj – twardy nacjonalizm.

Dorn snuł podobne dywagacje na temat Leppera, a potem był wicepremierem obok wicepremiera Leppera i to mu nie przeszkadzało. Można nawet powiedzieć, że nieco bardziej przeszkadzało to Kaczyńskiemu, ale też nie za bardzo. Poza tym Kaczyński już raz rządził z Korwinem. W Sejmie I kadencji, kiedy maleńka grupka posłów UPR, z Korwinem na czele, nieformalnie, ale dość konsekwentnie wspierała koalicję stojącą za rządem Jana Olszewskiego. Podrzucając zresztą – do dziś nie wiemy, czy bez wiedzy, czy za wiedzą Olszewskiego i Macierewicza – uchwałę lustracyjną, która miała pozwolić Olszewskiemu i Macierewiczowi na zbudowanie większości w tamtym Sejmie i jej „zdyscyplinowanie” przy pomocy teczek. Ale zamiast tego doprowadziła do zagłady rządu Olszewskiego, za co łatwo było zwalić winę na Korwina, bo wówczas jeszcze uchodził po prostu za wariata. Dziś ten wariat znajduje się w locie wznoszącym. Po upadku Platformy, wobec faktycznego nieistnienia centrolewicowej alternatywy politycznej, którą można by uruchomić w czasie trwania kryzysu, taka „twardo prawicowa” koalicja miałaby większe szanse przetrwania, nawet jeśli Polską i tak nie potrafiłaby rządzić.

Z nadzieją czekam zatem na Wunderwaffe Tuska, choć prawie nie wierzę w istnienie takiej tajnej broni.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij