„Potrafisz, Polsko!” – ale tylko w fantazjach.
To mój problem i wszystkich warunkowych i depresyjnych obrońców liberalno-demokratycznego Weimaru, a nie tych, którzy zastanawiają się tylko, jak najbardziej bezszmerowo do tryumfującego populizmu dołączyć. Kluczowe hasło Kukiza brzmi: „Polsko, potrafisz!”. Jak z nim polemizować? Wołając: „Polsko, nie potrafisz!”? Nawet jeśli człowiek w ciężkiej depresji może sobie bez trudu wyobrazić takie antypopulistyczne hasło polityczne, to nawet on (czyli ja) wie – przynajmniej dopóki jego depresja nie stanie się naprawdę kliniczna – że pod takim hasłem nie da się wygrać wyborów. Bo i oba te hasła nie mają żadnego sensu. Ja zawsze próbowałem pytać siebie i pytałem innych: „co potrafisz Polsko, ale tak konkretnie, a co twoje możliwości w sposób niebezpieczny dla Polaków przekracza?”. Jednak pod tak skomplikowanym hasłem nie da się skutecznie prowadzić sporu z populizmem, takim hasłem nie można nawet ożywić powyborczego felietonu. Podobnie w niezbyt odległej historii Europy, kiedy jedni wołali: „Niemcy, obudźcie się!”, inni milczeli, raczej skrępowani, no bo co mieli wołać: „Niemcy, lepiej już śpijcie!”? Nawet Klaus Mann, choć skończył samobójstwem, takiego hasła nie ośmielił się Niemcom zaproponować w swoim Punkcie zwrotnym.
Populizm jest termometrem. Nie dzieli ludzi na lewicę, prawicę, konserwatystów, liberałów, socjaldemokratów, zielonych… to dla niego zbyt skomplikowane. Tak jak przeprowadzenie sylogizmu:
„JOW-y nie mogą być odpowiedzią na zacementowanie sceny politycznej, bo tam, gdzie obowiązują, sceny polityczne są zacementowane najbardziej”. Nawet Korwin to rozumie, choć nigdy w swoim życiu nie spotkał inteligentnej kobiety, a Kukiz nie.
Także jego wyborcom to nie przeszkadza, bo nie o logikę tu chodzi, ale właśnie o ten krzyk: „Polsko, potrafisz!”, mający zagłuszyć wątpliwości co do tego, ile tak naprawdę potrafimy wszyscy. I zagłuszający tę wątpliwość, dopóki się krzyczy.
Populizm pojawia się w momencie każdego ostrego kryzysu, aby jak ziarno od plew (zwykle różnimy się co do tego, które to ziarna, a które plewy) oddzielić zadowolonych od sfrustrowanych (z bardzo różnych powodów, nie tylko ekonomicznych). W polskich warunkach termometr populizmu („stłucz se pan termometr, a nie będziesz pan miał gorączki”, cyt. za Lech Wałęsa) pozwala odpowiedzieć na pytanie, może najważniejsze: czy nasza transformacja ustrojowa po roku 1989 udała się czy się nie udała? Jeśli na jesieni będziemy mieli, zgodnie z obietnicą Jarosława Kaczyńskiego, Budapeszt w Warszawie (przypomnijmy, prawdziwy Budapeszt to Fidesz demontujący liberalne ograniczenia demokracji plebiscytarnej, czujący na plecach oddech jeszcze bardziej antyliberalnego Jobbiku, kolejny postkomunistyczny kraj bez lewicy), to jak dalej mówić o sukcesie polskiej transformacji? Operacja się udała, ale pacjent zmarł?
Polacy wyjeżdżają do Anglii, do Polski przyjeżdżają Ukraińcy. W ten sposób w obu krajach da się utrzymać niższe koszty pracy i „konkurencyjność”. Ale w Polsce trudno przy takiej polityce, czy raczej jej braku, uzyskać zadowolenie pozwalające obronić społeczne, polityczne i gospodarcze status quo. Thomas Hobbes („choć i doktryna mu nie obca / Thomasa Hobbesa – sa!”, cyt. za Mambo Spinoza, tekst Jeremi Przybora, muzyka Jerzy Wasowski), który jako pierwszy w sposób aż tak uporządkowany zajmował się stanem przedpolitycznym, nazywając go czasem „stanem natury” albo „podłym stanem wojny” („ach, te fantazmaty”, parafraza za Maciej Gdula), zauważył, że poprzedzająca politykę (albo następująca, kiedy polityka zawiedzie) „wojna wszystkich przeciw wszystkim” toczy się z trzech powodów: „ludzie dokonują napadów dla zysku” (przyczyny ekonomiczne), „ludzie czynią to dla swego bezpieczeństwa” (poczucie zagrożenia), a wreszcie, „ludzie czynią to dla sławy” (przyczyny godnościowe).
Trudno te powody rozdzielić. Niemiecki Weimar upadł pod ciosami Wielkiego Kryzysu, z pozoru zatem z przyczyn ekonomicznych. Jednak ten czy inny korespondent tego czy innego polskiego „Kuriera”, przyjeżdżający do Zagłębia Ruhry w apogeum „apokaliptycznego kryzysu w Niemczech!”, pisał potem, nie kryjąc przed swoimi czytelnikami zdumienia, że niemieccy bezrobotni żebrzący na ulicach Kolonii wyglądają zdrowiej i są lepiej ubrani niż polscy etatowi robotnicy z Centralnego Okręgu Przemysłowego (duma sanacyjnej modernizacji, lokalny wzór dla Huty Katowice, jeśli nie liczyć pieców Magnitogorska). Nie umierali z głodu, cierpieli na niedobór godności, dlatego zresztą do likwidacji Weimaru większość z nich wybrała NSDAP, a nie KPD, bo NSDAP mówiła więcej o godności, mniej o ekonomii. Dopiero w 1945 roku ci sami Niemcy poszukujący godności przestali wyglądać lepiej niż polscy robotnicy z COP-u, szczególnie kiedy przyszło im się znaleźć na terenach zajętych przez Armię Czerwoną.
Zatem „Potrafisz, Polsko!” – być mocarstwem w fantazjach swoich dzieci i starców. I w kłamstwach co poniektórych twoich „polityków” (nie mówię tu o Kukizie, gdyż on – w przeciwieństwie do Kurskiego, Bielana, Gowina… – okłamuje także samego siebie, a nie tylko innych). A także w fantazjach pokolenia ukształtowanego w latach 80., bo naszej młodości wyłącznie fantazje towarzyszyły, rzeczywistość była zbyt chujowa, żeby z niej uczynić jakąś „zasadę rzeczywistości”. Kukiz jest wytworem lat 80., tak jak ja nim jestem (jeszcze jeden mój cholerny rówieśnik, dokładnie rocznik ’63, a jednak będziecie więźniami naszego pokoleniowego koszmaru). Pustka społeczna lat 80., pustka instytucjonalna, a wszystkie te pustki wypełnione fantazjami o wielkości: „Potrafisz!”.
Tylko przeżyć, moja Polsko, nie potrafisz jako zwykłe państwo, we wspólnocie innych zwykłych państw.
A ja tak bardzo bym chciał, żebyś jako zwykłe państwo przeżyła, ocalając dzięki temu także zupełnie podstawowe prawa i wolności swoich obywateli i obywatelek. Dlatego zagłosuję na „JOW-ialnego Gajowego” (prywatna odpowiedź na powyborczą ankietę Sławomira Sierakowskiego, choć ona jest adresowana do „lewicy”, a czym ja jestem? Lewicą? Prawicą? Kosmitą?). Zagłosuję na niego, mimo iż znowu nie dowiózł na czas i nie rzucił rano na wycieraczkę Witolda Mrozka, tym razem „ustawy o związkach partnerskich” (w kraju bez lewicy oczekiwanie, że nam ustawę o związkach partnerskich Gajowy dostarczy na wycieraczkę, jest gorzko-zabawne, w kraju bez lewicy najbliższe referendum ludowe będzie referendum nie liberalizującym, ale zaostrzającym prawo antyaborcyjne, bo wszyscy już wiemy, że po piekle, jakie polski Kościół urządził Komorowskiemu za konwencję antyprzemocową, nikt już przeciw woli Kościoła paluszkiem nie ruszy).
Zagłosuję na JOW-ialnego Gajowego, który w sprawach JOW-ów i ludowego referendum już skapitulował, zanim jeszcze przegrał drugą turę. Zagłosuję (po raz trzeci to chyba powtarzam, jak w zaklęciach Fausta przywołującego Mefista), wiedząc, że nie rozwiązuję w ten sposób żadnego problemu, żadnej z przyczyn dzisiejszej polskiej wojny wszystkich przeciw wszystkim – strachu, chciwości i pragnienia sławy. Nie chcąc jedynie tych problemów pogłębiać. Ale nawet o tym, jak się obawiam, mój pojedynczy głos nie przesądzi. Tym bardziej że sam Komorowski już skapitulował.
**Dziennik Opinii nr 132/2015 (916)