Czyżby premier po sześciu latach przestał wierzyć w polską innowacyjność w innym wydaniu niż innowacje w omijaniu podatków?

Czyżby premier po sześciu latach przestał wierzyć w polską innowacyjność w innym wydaniu niż innowacje w omijaniu podatków?
Czy warto walczyć o przemysł, skoro według prognoz jego udział w zatrudnieniu i w PKB będzie systematycznie malał? Warto z wielu względów.
Rzecz o tym, jak urocza cyfrowa utopia w połączeniu z neoliberalną ideologią przekształciła się w dystopię, której kolejne warstwy właśnie odkrywamy.
Dyskusje na krynickim Forum pokazały, że pewne dobrze już opisane w literaturze ekonomicznej myślenie o kulturze do polskich elit biznesu przebija się z oporem.
Najwyraźniej w zbiorowej polskiej mądrości uznajemy, że naszymi skarbami najlepiej zajmą się frustraci zastraszeni widmem utraty pracy.
Czas w końcu powiedzieć wprost – nie ma powrotu do sytuacji sprzed kryzysu. Trzeba wymyślić świat na nowo.
Mądrale z Google’a podpowiadają, że trzeba poszukiwać nowych modeli biznesowych. Tyle tylko, że nikt ich jeszcze, nie tylko w Polsce, nie wymyślił.
System nie otworzy się na nic, czego nie da się zmierzyć, bo sama idea pomiaru narzuca pewną logikę: dobre jest to, co mierzalne.
Za cztery lata Marine Le Pen, szefowa skrajnie prawicowego Frontu Narodowego, wejdzie do rządu. Tak przewiduje filozof Bernard Stiegler.
Czy już przekroczyliśmy granicę, za którą nie da się zatrzymać cyfrowego kapitalizmu, i nie pomogą w tym nawet dobre chęci Viviane Reding?
Funkcjonariusze nowojorskiej policji opłacani przez firmy z Wall Street? No problem, to się nazywa partnerstwo publiczno-prywatne.
Franciszek z Asyżu zakwestionował logikę cywilizacji, jaka powstała jakieś pięć tysięcy lat temu i trwa niezmiennie do dzisiaj. To łączy go z aktywistkami Femenu.