Wielu państwom opłaca się blokować prace nad tym pakietem.
Okazuje się, że relacje Unia Europejska – Stany Zjednoczone naprawdę trudno popsuć. Ani ujawnienie tajnych programów inwigilacji, które na masową skalę naruszały prywatność Europejczyków, ani kolejne odsłony afery podsłuchowej z udziałem wiodących europejskich polityków, ani łamanie porozumienia o przekazywaniu danych bankowych przez amerykańskie służby nie są w stanie tego dokonać.
Wbrew początkowym zapowiedziom dziś nikt już nie ma zamiaru zamrażać trwających negocjacji handlowych tylko po to, żeby wymusić na Amerykanach wyjaśnienia i działania naprawcze. Mimo osobistego zaangażowania w sprawę podsłuchów Angeli Merkel to niemieccy eurodeputowani najgłośniej argumentują, że handlu i praw człowieka nie należy mieszać.
Europa musi mieć wiele do stracenia, skoro jest tak cierpliwa.
Na razie trudno ocenić, ile w tej cierpliwości jest zręcznej taktyki negocjacyjnej, a ile uległości. Przynajmniej dla jednego z trudnych tematów, które są na stole – reformy przepisów o ochronie danych osobowych – rozstrzygający może być ten tydzień.
Od lipca, kiedy światowe media obiegły pierwsze rewelacje Edwarda Snowdena, słyszymy zapewnienia, że Komisja Europejska zażąda od strony amerykańskiej wyczerpujących wyjaśnień i gwarancji, że podobne nadużycia się nie powtórzą. Albo temat okazał się trudniejszy, niż to wyglądało na podstawie relacji medialnych, albo inne interesy ważniejsze, bo na pierwsze owoce przyszło nam poczekać do zimy. 20 listopada, po kilku miesiącach rozmów w ramach eksperckiej grupy roboczej, doszło wreszcie w Waszyngtonie do spotkania obu stron na wysokim szczeblu. W efekcie pojawiły się pierwsze zapowiedzi konkretnych działań.
We wspólnym oświadczeniu, pod którym ze strony Unii Europejskiej podpisały się wiceprzewodnicząca Komisji Viviane Reding i Cecilia Malmström, komisarz odpowiedzialna za sprawy wewnętrzne, na pierwszy plan wybija się „obopólna chęć pracy w kierunku odbudowy zaufania” i potrzeba „wzmocnienia współpracy w obszarze sprawiedliwości i spraw wewnętrznych”. Oświadczenie dyplomatycznie nie wyjaśnia, czym Unia Europejska zasłużyła na utratę zaufania amerykańskiego sojusznika i na czym ma polegać jego odbudowa w jej wykonaniu. Oby nie chodziło o skuteczniejszą walkę z wyciekami niewygodnych dla Stanów Zjednoczonych informacji do europejskich mediów.
Na osłodę pada jednak pierwsza konkretna deklaracja: do lata 2014 roku Unia Europejska i Stany Zjednoczone zakończą negocjacje „porozumienia parasolowego”, czyli umowy regulującej transfery danych w ramach współpracy policyjnej i sądowej. Taka umowa nie powstrzyma służb specjalnych, ale może zagwarantować pewne standardy tam, gdzie w grę wchodzi ściganie przestępczości i pomoc prawna. Dziś i tego brakuje.
Być może przeczuwając, że podminowani niekończącą się sagą podsłuchową Europejczycy będą pytać o więcej, w ubiegłym tygodniu Komisja Europejska wysypała z rękawa cały pakiet politycznych deklaracji i komunikatów:
- reforma przepisów o ochronie danych osobowych zostanie szybko zakończona – zdaniem Komisji wszystkie europejskie instytucje powinny współpracować, żeby zamknąć ten temat do wiosny 2014 r.;
- krytykowane od lat porozumienie Safe Harbour, które umożliwia amerykańskim firmom dość swobodne przesyłanie danych między Europą i USA, zostanie poddane rewizji, przy czym Komisja sformułowała aż 13 rekomendacji pokazujących pożądany kierunek zmian;
- amerykańska administracja zobowiąże się, że organy egzekwowania prawa – zamiast kierować swoje pytania bezpośrednio do firm – co do zasady będą korzystać z umów dwustronnych i porozumień sektorowych o przekazywaniu danych; ta druga opcja daje nadzieję, że dane osobowe będą przekazywane pod kontrolą odpowiednich europejskich organów.
W komunikacie Komisji Europejskiej pojawiło się też zapewnienie, że prezydent Obama zrewiduje kompetencje służb odpowiedzialnych za narodowe bezpieczeństwo. Podobno na tym procesie mają skorzystać też Europejczycy, a przynajmniej Komisja liczy na wyrównanie poziomów ochrony prawnej dla obywateli USA i cudzoziemców.
Ile z tych deklaracji i postulatów ma jakiekolwiek szanse na realizację? Kłopot w tym, że tego nie wie nawet Komisja Europejska. Nie chodzi tylko to, że trudno przewidzieć, jak się zachowa nasz amerykański sojusznik i czy Obamie wystarczy politycznego poparcia, żeby konieczne zmiany przepchnąć przez Kongres (jak pokazuje choćby sprawa Guantanamo, nadal sparaliżowany „względami bezpieczeństwa narodowego”). Chodzi przede wszystkim o wolę polityczną w krajach członkowskich UE, która z dzisiejszej perspektywy pozostaje taką samą zagadką.
„Dzięki Polsce i jej sojusznikom na ostatnim szczycie Unii Europejskiej przywódcy 28 państw członkowskich wysłali pozytywny sygnał, który daje nadzieję na pomyślne zakończenie procesu negocjacyjnego. Przywódcy państw zgodzili się, że dopełnieniu wewnętrznego rynku cyfrowego UE do 2015 roku musi towarzyszyć terminowe przyjęcie rozporządzenia o ochronie danych osobowych. To bardzo ważny zapis, wynegocjowany w trakcie obrad” – tak ustalenia z ostatniego szczytu Unii Europejskiej w „Gazecie Wyborczej” oceniali Jacek Protasiewicz i Rafał Trzaskowski (wówczas jeszcze eurodeputowany, dziś nowy minister administracji i cyfryzacji). Podobnie optymistyczną interpretację proponowali wówczas minister Michał Boni i premier Donald Tusk.
To było miesiąc temu. Za parę dni sektorowa Rada Unii Europejskiej (wymiar sprawiedliwości i sprawy wewnętrzne) spotka się, żeby dyskutować między innymi o ochronie danych. Z konkluzji tego spotkania najprawdopodobniej dowiemy się, co faktycznie mieli na myśli szefowie rządów, postanawiając, że prace nad rozporządzeniem o ochronie danych osobowych trzeba zakończyć do 2015 roku: ich przyspieszenie czy zamrożenie. Tak skrajne interpretacje biorą się z wyborczego „pęknięcia” w kalendarzu prac instytucji europejskich, które październikowe konkluzje Rady Europejskiej pomijają milczeniem.
Kluczowe jest nie to, czy Rada zakończy prace nad reformą do 2015 roku, ale czy zdąży uzgodnić jakikolwiek konsensus do wiosny 2014. Jeśli to się nie stanie, szanse na powrót do prac nad projektem rozporządzeniem staną pod znakiem zapytania. W tym momencie nikt nie potrafi przewidzieć, jaka będzie polityczna większość w Parlamencie Europejskim i co z tego wyniknie. Może się przecież zdarzyć, że na fali kryzysowej retoryki w siłę urośnie frakcja eurosceptyczna, a wtedy dalej idąca harmonizacja przepisów, bez względu na obszar, napotka opór.
Rafał Trzaskowski ze względu na doświadczenie w Parlamencie Europejskim doskonale zdaje sobie sprawę z tej dynamiki. W cytowanym komentarzu dla „Gazety Wyborczej” chwalił ponadpartyjny konsensus, który udało się wypracować w sprawie projektu rozporządzenia, upatrując jego źródło w przedwyborczej presji: zbliżający się koniec kadencji Parlamentu, mogący zagrozić powodzeniu całych negocjacji, również nas, polskich europosłów, skłonił do poparcia proponowanych rozwiązań.
Niestety, nic nie zwiastuje podobnego scenariusza w Radzie Unii Europejskiej.
Z perspektywy wielu państw – w tym tak wpływowych, jak Wielka Brytania i Niemcy – zablokowanie dalszych prac nad pakietem o ochronie danych to politycznie opłacalne rozwiązanie.
Tym bardziej, że dyskusje prowadzone w Radzie mają charakter poufny, a decyzje zapadają w trybie konsensusu (nie otwartego głosowania), więc odpowiedzialność wobec wyborców zawsze można zrzucić na inny kraj. Z taką dynamiką Rafał Trzaskowski będzie się musiał zmierzyć po zmianie fotela na ministerialny. Niewątpliwie z tej pozycji ma większą szansę wpłynąć na losy pakietu, z którym tak mocno politycznie się zidentyfikował. Trzeba jednak przyznać, że nowy minister ma przed sobą trudne zadanie. A na przygotowanie do kolejnej rundy rozmów na poziomie Rady UE – ledwie trzy dni od zaprzysiężenia.