Tomasz Piątek

Możemy sobie poskakać

Dość powszechnie wiadomo, że Stadion Narodowy wybudowano po nic (to miś na miarę naszych marzeń i naszych możliwości, my tym misiem otwieramy oczy niedowiarkom), więc narzekanie na ten temat stało się banalne. Bardzo wiele rzeczy buduje się po nic, a nie mówi się o nich tyle. Na przykład w Warszawie zbudowano całe hektary sześcienne biurowców, które teraz stoją puste. I to w chwili, w której wielu młodych ludzi bezskutecznie marzy o mieszkaniu. Co więcej, zbudowano całe hektary sześcienne budynków mieszkalnych i też stoją puste. Podobno co piąte mieszkanie w Warszawie jest niezamieszkane od pięciu lat. Kiedy wprowadzaliśmy kapitalizm, opowiadano nam, że wolny rynek samoistnie rozwiązuje takie problemy, że popyt i podaż zawsze się w końcu muszą spotkać. Okazuje się, że jednak nie zawsze. Jest podaż (stoi pusta), jest popyt (wynajmuje ćwierć klitki z kolegami), a spotkać się nie mogą. Deweloperzy, nie powiem, obniżają ceny lokali, ale to nic nie daje: młodych ludzi jak nie stać, tak nie stać. A mimo to kolejni śmiali budowniczowie wszelkimi możliwymi legalnymi i nielegalnymi sposobami wyrywają miastu coraz to nowe przestrzenie, żeby stawiać tam biurowce i apartamentowce. Ciekawe, co tam się dzieje nocą w tych wszystkich pustych domach i biurach. Pewnie straszą tam duchy tych rodzin, co nie zaistniały, i firm, co nie powstały. 


W tej sytuacji na pewno wszystkich ucieszy, że przynajmniej Stadion Narodowy będzie po coś. Znaleziono dla niego zastosowanie. Mianowicie mają się na nim odbywać zawody skoków narciarskich, nawet któryś z konkursów Pucharu Świata. W tym celu potrzebny jest tylko jeden mały drobiazg: trzeba na Stadionie wybudować skocznię. Oczywiście za spore pieniądze, ale chyba warto, skoro dzięki temu Stadion będzie po coś. Malkontenci powiedzą, że w takim razie można było wybudować samą skocznię bez Stadionu, wiemy jednak, co myśleć o takich malkontentach. Im się nigdy nic nie podoba, nawet budowniczowie drugiej linii metra, którzy dają z siebie wszystko, żeby zrobić z Warszawy Atlantydę (tylko Wisła, niestety, nie współpracuje, bo wyschła). Ale wracając do meritum: bardzo mi się podoba idea budowania skoczni we wszystkich bezsensownych miejscach w naszym kraju. Ale byłby pejzaż! Wiadomo byłoby, co zrobić z tymi wszystkimi autostradami bez kruszywa: podnieść pochyło do góry i gwałtownie urwać przy zjeździe. Albo tyle się na przykład gadało, co tu zrobić z porzuconą i niechcianą w naszych czasach Stocznią Gdańską, a po prostu trzeba było zrobić Skocznię Gdańską. Wystarczyłoby zmienić jedną literę. Albo ten szkielet wieżowca, który pozostawiono niedokończony w najbardziej reprezentatywnym miejscu warszawskiego City, przy hotelu Marriott. Można byłoby tam zrobić specjalną skocznię dla zbankrutowanych prezesów, taką uciętą w połowie (cieszyłaby się teraz sporym zainteresowaniem, skoro Zielona Wyspa okazuje się Zieloną Wtopą). Przy tej okazji muszę przyznać, że pod tym względem Łódź wyprzedziła Warszawę. Kilka lat temu z wielkim hałasem rozpoczęto przygotowania do budowy kompleksu apartamentowo-biurowego, szumnie zwanego Nowym Centrum Łodzi, a tak poza tym to potwornego i oczywiście nikomu niepotrzebnego. Miał w nim zamieszkać David Lynch, ale nawet on się wystraszył. Żeby było ciekawiej, ogłoszono, że cała ziemia spod fundamentów strasznej dzielnicy zostanie zużyta na stworzenie wprawdzie nie skoczni, ale gigantycznej góry, z której łodzianie mieliby zjeżdżać w zimie na nartach. Byłby to Kopiec Kropiec, nazwany tak na cześć byłego prezydenta miasta Jerzego Kropiwnickiego (tego, który czcił świętą Faustynę i wyzywał swoich podwładnych od chujów). Niestety, jakiś malkontent zbadał parametry projektowanej góry i wyliczył, że przy takim nachyleniu zbocza nawet narciarscy mistrzowie świata musieliby się pozabijać. A może właśnie taki był plan – żeby wyprowadzić łodzian na górkę i mocno popchnąć? Jak wiadomo, władze Łodzi nie są z mieszkańców zadowolone i wielokrotnie dawały do zrozumienia, że wolałyby warszawiaków.


Zastanawiam się, czy nie należałoby rozszerzyć tego programu ogólnopolskiego budowania skoczni nie tylko o bezsensowne miejsca, ale także o nonsensowne osoby. Na przykład wbudować skocznię w Bartosza Węglarczyka, komentatora „Rzeczpospolitej”. Ciekawe, jakby się poczuł, gdyby wszyscy po nim jeździli. Może by zrozumiał, jak się czują te Ukrainki, które nazwał robotami do sprzątania. Ale nie ma co gadać o Węglarczyku, bo na pierwszeństwo w kwestii skoczni zasługuje Joanna Mucha. Nie dlatego, że kobieta, tylko dlatego, że ministra sportu i absurdu. A swoją drogą, Skocznia w Musze to prawdziwy wyczyn architektoniczny, należałoby do tego projektu zatrudnić Bezdennie Głupiego Johnsona. Jak ktoś nie wie, kim był Bezdennie Głupi Johnson, to niech poczyta Pratchetta. Albo niech sobie poogląda w necie dokonania Czesława Bieleckiego, to na jedno wyjdzie. Ten niepospolity polityk i architekt, kandydat PiS na prezydenta Warszawy (Bielecki, nie Johnson), to człowiek, który byłby w stanie sam w siebie wbudować skocznię (bardzo zresztą słusznie, bo w pełni na nią zasługuje). Chociaż on zapewne wolałby wbudować ją w Hannę Gronkiewicz-Waltz i tu nie można byłoby mu odmówić pewnej racji. A co do Hanny… Nie, nie, dosyć. Ten łańcuszek szczęścia można by ciągnąć dalej, bo kandydatów do wyżej opisanej operacji chirurgiczno-architektonicznej są tysiące, ale przestaję, bo od samego wymieniania nazwisk zrobi się smutno. Dodam tylko, że w Jarosława Kaczyńskiego wbudowałbym nie skocznię, ale spocznię, żeby wreszcie spoczął. No bo ile można straszyć? Jeśli aż tak bardzo chce mieć wokół siebie klimat grozy, niech zamieszka w niedoszłym Nowym Centrum Łodzi, sam na sam z Davidem Lynchem. Nazwisko reżysera też powinno przypaść mu do gustu.


A tak poza tym to mamy październik, który nieodparcie kojarzy mi się z piosenką Papier ścierny (ciągle leciała w radiu i TV, kiedy byłem mały, więc można powiedzieć, że się przy niej wychowywałem). Byłeś kruchy jak chorowity ptak, gdy październik. A dziś hohoho, twoja skóra to papier ścierny. Z wolna stygnie krew, nie żałujesz drzew – papier ścierny. Bierzesz udział w grach, bo masz serce jak papier ścierny. Twoje licho śpi, ma pogodne sny – papier ścierny, a sumienia szept nie przenika przez papier ścierny. Śpiewał dla Państwa Seweryn Krajewski. I wykrakał.


www.tomaszpiatek.pl                   

 

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Piątek
Tomasz Piątek
Pisarz, felietonista
Pisarz, felietonista. Ukończył lingwistykę na Universita’ degli Studi di Milano. Pracował w „Polityce”, RMF FM, „La Stampa”, Inforadiu, Radiostacji. Publikował w miesięczniku „Film” i w „Życiu Warszawy”. Autor wielu powieści. Nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukazała się jego książka "Antypapież" (2011) i "Podręcznik dla klasy pierwszej" (2011).
Zamknij