Wydaje mi się dziecinne rozumowanie pewnego wiceprezesa sądu apelacyjnego, który utożsamia ewentualną niekaralność przerywania ciąży z zachętą do tego czynu.
Przerwijmy na chwile nasze maltuzjańskie rozważania, aby wrócić do sprawy przerywania ciąży i do Komisji Kodyfikacyjnej: ostatecznie ona, nie kto inny, rozstrzyga o prawnym kształcie całej sprawy. W jednym z poprzednich artykułów porównałem Komisję Kodyfikacyjną do jaskini lwów: istotnie cóż może być bardziej przerażającego niż ten gabinet, z którego raz po raz słychać przeciągły ryk: „pięć lat ciężkiego więzienia, dziesięć lat ciężkiego więzienia”… Gabinet ten wydaje się czasem tak szczelnie zizolowany od życia, iż – rzekłbyś – nie przenikają się doń jęki ani argumenty; ulubione formuły kodeksu karnego stają się tak odruchowe, że nawet kiedy lew ziewa lub przeciąga się po poobiedniej drzemce, mimo woli wychodzi mu z gardzieli chrapliwy dźwięk: „Pięć lat ciężkiego więzienia”.
I zważcie ten kontrast: osobiście są to najmilsi, najlepsi ludzie, z których żaden muchy by nie skrzywdził, złodziejowi dałby jeszcze w łapę parę groszy, porzuconą dziewczynę pocieszył, stroskaną matkę poklepał po brzemieniu… Ale biada, kiedy się zejdą razem jako Komisja!
Tak sobie myślałem. Ale w Polsce wszystko jest jakieś dobroduszne. Ta dobroduszność łagodzi nawet najdziksze prawa. Przekonałem się o tym osobiście. W pewnym wysokim miejscu spotkałem członka Komisji Kodyfikacyjnej, prof. Makowskiego. Przypomniałem sobie moje płoche żarciki i uczułem się trochę nieswój. Ale znakomity uczony sam mnie przywołał życzliwym skinieniem i powiedział:
– Miło mi oznajmić panu, że w drugim czytaniu swego projektu Komisja znacznie zmodyfikowała artykuły, przeciw którym pan walczy. Niech pan zajdzie do mnie, dam panu odpis.
Idę, lecę, i dostaję ten urzędowo sporządzony odpis jeszcze nie ogłoszonego nowego projektu. Czytam:
Art. 141. Kobieta, która płód swój spędza lub pozwala na spędzenie przez inną osobę,
ulegnie karze więzienia do lat 5.
Art. 142. Kto za zgodą kobiety ciężarnej płód jej spędza lub jej przy tym udziela pomocy,
ulega karze więzienia do lat 5…
Patrzę zdumiony na mego gospodarza. Wyraz jego twarzy wydaje mi się okrutny. Lew, wyposzczony lew! Grzywa jeży mu się groźnie. Choć nie jestem kobietą ani jej pomocnikiem, łydki zaczynają się trząść pode mną. – Ależ, panie profesorze, bąkam, to wszystko po staremu?…
— Niech pan czyta dalej, uśmiechnął się dostojnik z odcieniem filuterności.
Czytam dalej:
– Art. 142 a. Sprawca czynu z art. 141 i 142 nie ulega karze, jeżeli zabieg był dokonany przez lekarza i przy tym był konieczny ze względu na zdrowie matki, dobro rodziny lub ważny interes społeczny.
Prawodawca zerka na mnie z uśmiechem, jakby mówił: „A co?”.
W istocie, maleńka klauzula, nawet nie osobny artykuł, tylko wstydliwe „a”; paragrafik nie stwierdzający prawa do niczego, tylko mówiący półgębkiem, że ten i ów „nie ulegnie karze” – snać taka redakcja była potrzebna dla zamaskowania tak rewolucyjnej zmiany – ale w istocie klauzula otwiera niezmiernie szeroki horyzonty. To, co dotychczas było bezwzględną zbrodnią, od czego nawet pewni lekarze się odżegnywali, nie uznając możliwości żadnych „wskazań społecznych”, to staje się obowiązującym prawem!
(Wspomnieć należy, że i wewnętrzny „układ sił” w Komisji Kodyfikacyjnej zmienił się obecnie. Gdy wprzód odosobniony był b. prezes Sądu Najwyższego p. Mogilnicki, który w swoim radykalizmie uchodził w oczach innych członków za „bolszewika”, obecnie odosobniony został ze swoim votum separatum klerykalny prof. Makarewicz).
Patrzę na mojego lwa z podziwem. To pięknie, tak przezwyciężyć wiekowe krwiożercze nałogi!
Ale mam jeszcze pewne wątpliwości.
– Ślicznie, powiadam, o nic innego nie chodzi; ale jak to będzie wyglądało w praktyce? Kto będzie orzekał o tym dobru rodziny lub interesie społecznym?
– Ha, to się pokaże, odpowiada prof. Makowski. To nie jest rzeczą kodeksu karnego. Kodeks daje ramę; rzeczą społeczeństwa będzie stworzyć odpowiednie urządzenia, nadać temu artykułowi właściwą interpretację. Zapewne dojrzałe narady odpowiednich czynników zdecydują, czy do rozstrzygania powołany będzie lekarz czy sędzia, czy – jak chcą inni – jakaś mieszana komisja.
Wszystko to, w istocie, nie jest tak proste. Prawo winno być jasne i stanowcze. Tymczasem tu na włosku wisi, czy ktoś jest zbrodniarzem, czy uczciwym i użytecznie działającym człowiekiem. A kto ma o tym rozstrzygać?
Sędzia, który będzie sądził? To trochę za późno, gdyż w tej delikatnej sprawie sam fakt włóczenia po sądach jest najdotkliwszą karą, bez względu na zasądzenie czy uwolnienie. Może rzeczoznawca? Ale jakże tu mogą być rozbieżne zapatrywania, jak trudna to kwestia! Jeden uzna, że matka pięciorga dzieci, żona bezrobotnego, nie bardzo mająca co do ust włożyć, nie powinna rodzić szóstego dziecka; inny, zahipnotyzowany „polityką populacyjną”, świętością macierzyństwa, nie uzna tego poglądu. Miecz prawa nie może wisieć na tak cienkiej nitce względności sądów ludzkich! Aparat jakichś „mieszanych komisji” też nie wiadomo, czy okaże się skuteczny w działaniu…
Ogółem sądzę, że ten nowy projekt jest raczej czymś przejściowym. Jest bardzo postępowy jak na to, że grunt był u nas i zupełnie w tej kwestii nieprzygotowany, a społeczeństwo bardziej nieśmiałe od samych prawodawców; ale w gruncie redakcja ta z pewnością jest tylko przejściem do zupełnego usunięcia szkodliwego paragrafu, ku czemu życie prze wszędzie. Zwierzam się z tych moich myśli czcigodnemu prawodawcy. Mam wrażenie, że jest mojego zdania, że uważa to również za twór przejściowy. Bądź co bądź, w tej nowej postaci, kodeks zostawiałby społeczeństwu niemal pełną swobodę regulowania tej sprawy, gdy dotąd artykuły i paragrafy waliły się jak kłoda pod nogi wszelkim usiłowaniom w tej mierze.
Jest to tym godniejsze uznania, że prawie nikt tego od Komisji Kodyfikacyjnej nie żądał! Opinia milczy. Kobiety zwłaszcza okazują zadziwiającą obojętność, w chwili gdy się rozstrzyga, czy połowa ich będzie ogłoszona za zbrodniarki. I ta nasza bierność budzi dziwne refleksje, zwłaszcza jeśli ją porównać na przykład z zaciętą walką, jaka się toczy między opinią a ustawą w Niemczech, gdzie publiczność urządza owacje skazanym lekarzom! W pewnym takim wypadku, kiedy lekarz, po odsiedzeniu paroletniej kary, wracał do domu, już na parę stacji przed miejscem zamieszkania urządzono mu kwiatową owację, miasto było iluminowane, a wieczorem odbył się uroczysty bankiet. Tam osławiony § 218 jest przedmiotem ciągłego buntu.
U nas, kobiety ze sfer ubogich, mimo że tak samo mordowane i dziesiątkowane analogicznym paragrafem, milczą: nie mają śmiałości mówić.
I Komisja Kodyfikacyjna, trzeba to podnieść, robi to, czego żadna prawie kobieta od niej nie żądała!
W ogóle nikt niczego od niej nie żąda! Komisja Kodyfikacyjna sama jest zdziwiona tą apatią ogółu, apatią, która do pewnego stopnia utrudnia jej pracę. Umyślnie ogłasza Komisja Kodyfikacyjna drukiem każdorazową redakcję swego projektu, aby wywołać opinie, sądy, krytyki, i wedle nich się orientować: otóż nie wywołuje nic; ogół bezmyślnie czeka, jakimi prawami obdarzy go tych kilku panów. Dość powiedzieć, że w chwili gdy tworzy się nasz nowy kodeks, tak zasadnicza rzecz jak kara śmierci, tak pasjonująca dla całego cywilizowanego świata, u nas nie wywołała żadnej akcji, żadnych dyskusji! I doczekaliśmy się tego niezwykłego widowiska, że – jak słyszę – Komisja Kodyfikacyjna sama z siebie usuwa karę śmierci, mimo że też nikt tego od niej nie żądał! Przynosi to zaszczyt Komisji Kodyfikacyjnej, ale nie przynosi zaszczytu społeczeństwu…
Społeczeństwo nasze ma dość naiwny stosunek do prawa. Może dlatego, że nie mieliśmy tak długo własnych praw, że rządziły nami prawa obce, narzucane nam, tworzone daleko gdzieś w obcych stolicach, nawykliśmy uważać prawo za jakiś dopust boży, czy za jakiś święty dekalog, gdy to są po prostu ustawy, które my, ludzie, tworzymy sobie dla naszego ziemskiego porządku, nad którymi można dyskutować, starać się je zmienić, krytykować je. Zwłaszcza dziś i zwłaszcza u nas.
Stary Montaigne, zastanawiając się nad względnością pojęć prawnych, czyni słynną uwagę, że to, co jest „zbrodnią z jednej strony rzeki, może być prawem po drugiej stronie rzeki”. Ale nigdy to tak bardzo nie było prawdą jak dziś, w zakresie ustawodawstwa regulującego sprawy seksualne. Dosłownie zbrodnia po jednej stronie rzeki staje się prawem lub cnotą po drugiej. Wskazaliśmy, że to samo, co jest we Francji ścigane więzieniem – propaganda środków zapobiegających ciąży – uznano w Holandii za rzecz użyteczności publicznej. I nierzadko w przestrzeni istnieją te kontrasty, ale i w czasie. To, co było zbrodnią w zeszłym roku, przestaje nią być w następnym; tym samym ci, których dosięgnął wczoraj miecz prawa, stają się wedle dzisiejszych pojęć ofiarami zabobonu. Tak na przykład projekt Komisji Kodyfikacyjnej usunął już artykuły tyczące homoseksualizmu. Z dnia na dzień zbrodnia przestanie być zbrodnią…
Ale tutaj maleńka uwaga. I pod tym względem spotyka się dziwne nieporozumienia. To, że kodeks usuwa jakiś paragraf, to nie znaczy bynajmniej, że jakąś rzecz pochwala lub, broń Boże, zaleca. Uznaje tylko po prostu swoją ingerencję za bezsilną, lub – co więcej – za szkodliwą; albo też uznaje, że uganianie się za pewnymi przestępstwami – np. sodomia – jest poniżej godności prawa. Tak samo zniknął z nowego projektu paragraf o cudzołóstwie, które jeszcze w pierwszej redakcji było karane rokiem więzienia!!! Kodeks zostawia regulowanie tych spraw religii, opinii, obyczajom, słowem delikatniejszym od paragrafu czynnikom.
Dlatego też wydaje mi się dziecinne rozumowanie pewnego wiceprezesa sądu apelacyjnego, który utożsamia ewentualną niekaralność przerywania ciąży z zachętą do tego czynu, i obawia się, że to się odbije katastrofalnie na moralności. Cóż za dzieciństwo!
Czyż to, że nowy kodeks usuwa np. kary za sodomię, znaczy, że wszyscy czekamy do tego momentu, aby się do niej rzucić? Czy to znaczy, że wtedy p. wiceprezes Apelacji natychmiast pobiegnie za miasto, uklęknie przed pierwszą spotkaną krówką albo kózką i przysięgnie jej wieczną miłość? Fe, panie wiceprezesie…
Co do nas, sądzimy, że w tych sprawach obyczajowych kodeks nie ma wpływu na życie. Czy paragraf karzący przerywanie ciąży będzie czy nie będzie istniał, nie zmieni to w niczym biegu rzeczy; o tyle chyba, że obecnie istnienie paragrafu śmiertelnie pogarsza warunki, w jakich przerwanie ciąży się dokonywa. W Niemczech, gdzie te paragrafy nie tylko istnieją, ale gdzie się je – przy równoczesnym srożeniu się denuncjacji – bezwzględnie wykonywa, obliczają lekko roczną ilość sztucznych poronień na milion, przy czym do czterdziestu tysięcy kobiet rocznie ginie w rękach partaczy. Czy to się owemu p. sędziemu wydaje tak idealne i godne naśladowania?
Jesteśmy zatem świadkami dziwnych rzeczy. Istne trzęsienie ziemi w pojęciach prawnych. Walą się wiekowe mury zabobonu i okrucieństwa. I niech mi nikt nie gada, że to upada moralność; to nie ma nic wspólnego z moralnością; padają tylko kanony przekazywane sobie z pokolenia w pokolenie przez bezmyślność i obłudę. Nigdy nie dostaliśmy ostrzejszej lekcji na temat względności prawa. A zważmy: my jesteśmy w położeniu wyjątkowym, jak nikt inny możemy korzystać z tych lekcji: my właściwie nie mamy jeszcze ustaw, żyjemy w prowizorium prawnym, dopiero tworzymy nasze prawo; kiedyż jak nie teraz mamy o tym wszystkim mówić? Toteż dla przyszłego historyka obyczajów ciekawe zaiste będzie przejrzeć np. numery pism kobiecych i sprawdzić, czym się zajmowały kobiety wówczas, gdy się toczyła walka o ich śmierć i życie, o ich cześć i hańbę.
A oto jeszcze jeden przyczynek do prawniczej „teorii względności”. W chwili gdy piszę te słowa, otrzymuję list z Tallina, stolicy Estonii. Pisze mi pani ministrowa Libicka, małżonka naszego posła w Estonii: Śledząc z zainteresowaniem pańską akcję o zmianę ustawodawstwa karnego w sprawie przerywania ciąży, spieszę podać panu do wiadomości, że prawodawstwo Estonii, kraju, w którym obecnie przebywam, reguluje to zagadnienie od marca 1929 w sposób zbliżony do pańskiego stanowiska.
W Kodeksie karnym, ogłoszonym w „Dzienniku Ustaw” Nr 56, z dnia 20 czerwca 1929, § 193 mówi:
„Matkę winną umyślnego przerwania ciąży po upływie więcej niż trzech miesięcy od chwili poczęcia, karze się aresztem nie powyżej sześciu miesięcy”.
Zabieg ten do trzech miesięcy jest prawnie dozwolony i szeroko stosowany, przy czym prawodawstwo przewiduje wykonywanie zabiegu przez osoby uprawnione i karze surowo nadużycia.
Widzimy zatem, że maleńka Estonia (a Norwegia, o ile przejdzie wniosek lekarzy norweskich, przyłączy się do niej) nie oglądała się na to, czy jej ustawy zgodne są z zabobonami „Europy”. Tworzy swoje prawa dla siebie, i nie chce poświęcać życia i zdrowia swoich obywatelek dla chimery beznadziejnie ściganej przez obłudne europejskie kodeksy. W każdym razie, wytrąca ona ten ulubiony argument, że żadne państwo europejskie etc. Toteż przekonany jestem, że omówiona tu przeze mnie zmiana w projekcie naszej Komisji Kodyfikacyjnej wiedzie nas ku temu, czego od dawna domagają się rozum i ludzkość.
***
Może wszystko, co myślimy o niezwykłej aktualności Boya, to tylko część lewicowej legendy? Może jego twórczość siłą rzeczy w znacznej mierze się zestarzała? Kampanie ws. świadomego macierzyństwa czy walka o świeckie państwo były ważne i potrzebne, ale w międzyczasie zmieniło się tak wiele, że trudno czytać to inaczej niż rozkoszną, ale jednak ramotkę? Język się starzeje, sposób argumentacji nieco nieadekwatny, analogie naciągane. Jak to wszystko brzmi dzisiaj? Jak to sprawdzić? Tylko w praktyce!
Dlatego Dziennik Opinii zaprasza Boya na swoje łamy. Przekonamy się, jak wypadnie na tle innych felietonistów i felietonistek. Na pierwszy ogień pójdą teksty składające się na cykl Piekło kobiet. Czy w jego opisie odnajdziemy obecną ustawę antyaborcyjną, środowisko pro-life i przegrywających kolejne batalie zwolenników prawa wyboru?