Wczoraj – dzień przed otwarciem mistrzostw europy w piłce nożnej – umówiłem się z Tomaszem J. na kawę w MSN. Ich kawiarnia jest czynna tylko do 20, a wewnątrz śmierdzi jak w kadłubie nowego jachtu z powodu dwóch olbrzymich, laminatowych rąk Chrystusa świebodzińskiego ustawionych tam w ramach wystawy „Nowa sztuka narodowa”, więc musieliśmy znaleźć inne miejsce. Wieczór był ciepły, usiedliśmy w ogródku Starbucksa (nieprawdą jest, że ich kawa jest fairtrade’owa, ale wczoraj tego jeszcze nie wiedziałem) na rogu ulic Emilii Plater i Świętokrzyskiej. Sto metrów od strefy kibica pod Pałacem Kultury.
Baliśmy się na początku, że kibice nam będą przeszkadzać. A tu nic. Spokój. Nie widziałem przedwczoraj wieczorem ani jednego kibica. Miasto spokojne, jak zwykle w letnie święta – Warszawiacy jadą na działkę do Wyszkowa i miasto jest ciche i przestronne jak fotel pierwszej klasy w BA. Rozmawialiśmy przez dwie godziny, po czym pojechaliśmy po jego narzeczoną na południowe Powiśle – i po drodze ani śladu kibiców, a jedyny znak Euro to bardzo imponujące przenośne studio Al-Dżaziry na dachu LIM-u i czerwono-białe oświetlenie hotelu Hyatt.
Z Powiśla pojechaliśmy dalej na Krakowskie Przedmieście. Pary spacerujące powoli po deptaku przy hotelu Europejskim nie wyglądały na zainteresowane piłką nożną. Dalej, na placu Grzybowskim, w „Pardon to tu” jak zwykle full, ale kibiców nie widziałem, wuwuzel nie słyszałem. Piękny warszawski wieczór.
Dzisiaj rano w ogrodzie Krasińskich omawiałem występ mojego zespołu dansingowego, który się tam odbędzie w sobotę, 23 czerwca (o godzinie 21, zapraszam wszystkich, All Stars Dancing Band po raz pierwszy pod gołym niebem, dancing aż do rana!). Żadnego kibica, Warszawa piękna jak nigdy, rowerzyści w parku, kilku wariatów, temperatura idealna. Tak, jakby w ogóle nie było Euro, miasto się zajmuje własnymi sprawami i nie przejmuje się jakimś masowym wydarzeniem sportowym. Tu i ówdzie jakiś samochód w biało-czerwonych naklejkach wyglądał śmiesznie i nie na miejscu. Jakby pomylił dzień meczu albo miasto, w którym miał się on odbyć.
Około 15 z mojego okna na Alei Jana Pawła II widziałem, że pojawiło się kilka trąbiących samochodów, około 17 było ich naprawdę wiele. Po meczu przez godzinę tłum wypływał z Dworca Centralnego ale teraz, koło godziny 22, jest prawie jak w każdy inny piątkowy wieczór. Ludzie krzyczą trochę na ulicy, co jakiś czas trąbi wuwuzela, ktoś zatrąbi, ale miasto się znowu zajęło własnymi sprawami.
I okazało się, co jest naprawdę cudowne, że Warszawa jest na tyle duża, że piłka nożna jest tu tak samo niszowa jak wszystko inne, a miasto żyje wieloma innymi sprawami. Mecz się zaczął, skończył, i to nie nie miało nic wspólnego z moim życiem.