Prawda o sukcesie Korwin-Mikkego jest moim zdaniem dość prosta: chodziło o prawo do legalnego skręta.
Dramat w kratkę. Poranek powyborczy powitał mnie zbiorowym lamentem. Oto idą ciemne czasy, nie będzie praw wyborczych dla kobiet i ochrony przed gwałtem, nie będzie emerytur, ubezpieczeń, nie będzie niczego. No, może oprócz kary śmierci, z którą właśnie się na dobre pożegnaliśmy, i tak ciągnąc się w ogonie cywilizowanego świata. Oto nadchodzi straszny Korwin i nic już nie będzie takie samo. A wszystko to z powodu nieco ponad 7 procent, które udało mu się uzyskać w wyborach, co stanowi oszałamiające 1,7 procent głosów wszystkich uprawnionych i 4 posłów wprowadzonych do Europarlamentu.
Można robić głębokie analizy, dlaczego tak się stało, doszukiwać się drugiego i trzeciego dna. Jojczyć nad brakiem doświadczenia, upadkiem edukacji i nieodpowiedzialnością. Jednak prawda jest moim zdaniem dość prosta: chodziło o prawo do legalnego skręta.
Pryszczaty elektorat, któremu Korwin złożył kiedyś jedyną znaczącą dla niego obietnicę, dorósł i zaczął głosować.
Czemu sądzę, że to przeważyło? Bo od lat przeważało w każdych szkolnych wyborach. Bo Ruch Narodowy, który nie obiecywał marihuany, a bardziej abstrakcyjne postulaty, poległ z jednoprocentowym kretesem. Nawet wśród najmłodszych wyborców nie zrobił szału i dostał 6 procent głosów.
Gdyby wyniki całych wyborów były takie, jak w grupie wiekowej 18-25, Nowa Prawica wygrałaby je, biorąc ponad 28 procent. Zanim jednak wystartujemy z akcją „zabierz wnuczkowi dowód”, powiedzmy sobie szczerze, że sytuację można było łatwo przewidzieć na podstawie tego, co stało się w 2011 roku. Wtedy to pod sztandarami wolnego blanta wszedł do Sejmu Palikot z poparciem 23 procent najmłodszych wyborców. I zawiódł. Zawiódł, bo musiał. Sam nie miał szans nic zrobić. Obiecał gruszki na wierzbie i eksgimbaza rozliczyła go za to przy pierwszych następnych wyborach, przenosząc głosy na Korwina. Może i jest mniej sexy, ale za to pozostał jedyną nadzieją.
Wbrew pozorom elektorat Korwina to nie same kuce opętane ideą wolnego rynku. Nawet w uroczym spocie, w którym dwóch takich przyszłych milionerów jedzie wypasioną furą i chwali świat bez podatków i obowiązku zapinania pasów, blant na końcu jest obowiązkowy. Koniecznie zresztą obejrzyjcie ten film, mając na względzie, że po pełnej realizacji postulatów Mikkego nie byłoby ani drogi, którą jadą ci chłopcy, ani ławki, na której siadają, a ewentualna interwencja prywatnego pogotowia w razie wypadku (jednak pasy na coś się przydają), kosztowałaby 4 tysiące złotych. Raj.
Co z tego wszystkiego wynika na przyszłość? Tylko to, że joint staje języczkiem u polskiej wyborczej wagi.
Kto pierwszy zabierze się na poważnie za robienie nowoczesnej polityki narkotykowej w Polsce, będzie miał po swojej stronie rosnący (z 23 na 28 procent) młody elektorat.
Jest to oczywiście propozycja wyłącznie dla dużych graczy, bo klęska Palikota pokazała dobitnie, że samotni harcownicy są tu w stanie zrobić tyle co nic. PiS oczywiście nigdy na to nie pójdzie, propozycja pozostaje zatem po stronie PO i słabnącego SLD.
Jak się okazuje, nie wystarczył pozorny ruch, jakim jest możliwość odstąpienia od ścigania. Młodzi wyborcy żądają więcej i są świadomi, że od Urugwaju po USA przepisy dotyczące używania marihuany mocno się przez ostatnie lata zmieniły. Tu trzeba przewrotu kopernikańskiego co najmniej na miarę reformy w Czechach, czyli depenalizacji posiadania na własny użytek. Przydałoby się też określenie dawek minimalnych, bo obecne dzielenie grama na 200 działek użytkowych, co jest przyjętą praktyką policyjną w niektórych miastach, robi dilera z każdego licealisty złapanego z odrobiną zioła. Przed dalszą częścią festiwalu wyborczego, jaka czeka nas na jesieni, warto policzyć, czy dalsze utrzymywanie fikcji przepisów rodem z głębokiego średniowiecza wielkim partiom się jeszcze opłaca.
Fakty są takie, że młodzież już od gimnazjum z roku na rok pije coraz mniej alkoholu, za to pali coraz więcej marihuany. W moim mieście w liceach przyznaje się do tego prawie 60 procent chłopców. Pytanie, ilu się nie przyznaje. W młodszej grupie gimnazjalistów używanie jest mnie popularne, za to akceptacja dla legalizacji sięga 80 procent. Czyli elektorat skręta będzie w Polsce rosnąć i to już w najbliższym czasie. O tym, czy damy mu sensowną alternatywę, czy może wepchniemy w objęcia następnych Korwinów, trzeba decydować już teraz.
Czytaj także:
Antoni Michnik, Dzieci Krula
Piotr Kozak, Niech żyje Krul! [polemika]