Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

W „Domu dobrym” widać słabości późnego Smarzowskiego, ale to film dobry i ważny

„Dom dobry” Wojciecha Smarzowskiego

To, jak przekonująco Smarzowski pokazał koszmar przemocowej relacji pozwala zapomnieć o pewnej słabości diagnostycznej warstwy jego najnowszego dzieła.

ObserwujObserwujesz
Recenzja

Po wiejskiej elicie, alkoholizmie, korupcji w policji, zepsuciu toczącym polski Kościół katolicki, wreszcie polskim antysemityzmie, Wojciech Smarzowski w swoim najnowszym filmie bierze na warsztat kolejny trudny temat: przemoc domową w Polsce. Można było się obawiać, czy biorąc pod uwagę wszystkie problematyczne cechy kina tego twórcy – skłonność do hiperboli, epatowania brzydotą, nihilistycznego malowania czarnym na czarnym – jest on faktycznie najlepszym polskim twórcą, by zmierzyć się z tym tematem.

Dom dobry potwierdza część z tych obaw, słabości kina późnego Smarzowskiego są w nim aż za bardzo widoczne, a jednocześnie to ważny i dobry film, który podobnie jak Kler dotyka problemu, o którym żaden inny filmowiec nie ma odwagi tak głośno mówić.

W koszmarze przemocy

Dom dobry jest też chyba najbardziej ambitną formalnie produkcją Smarzowskiego, a praca filmowej formy odgrywa tu kluczową rolę. Opowiadając o przemocy, jakiej młoda kobieta, Gośka Nowak, doświadcza w związku z jej starszym mężem, Grześkiem, Smarzowski zabiera nas wewnątrz świadomości ofiary, psychiki załamującej się pod wpływem długotrwałego doświadczenia sadystycznej przemocy: fizycznej, werbalnej, psychicznej i ekonomicznej.

Czytaj także Polski kobietobójca ma średnio 41 lat. Co jeszcze o nim wiemy? Paulina Januszewska rozmawia z Alicją Serafin

Narracja jest jeszcze mniej linearna niż w drugim Weselu (2021), im bardziej bohaterka jest straumatyzowana przez małżeńską przemoc, tym bardziej rozpada się czas filmowej opowieści. Wracamy raz jeszcze do wydarzeń z przeszłości, oglądamy ponownie początki związku Gości z Grześkiem, widzimy jego głęboko problematyczne zachowania pojawiające się już na samym początku relacji. Zauroczona kobieta ignorowała je przez długi czas, zaczyna je tak naprawdę widzieć, a przynajmniej w pełni rozumieć ich znaczenie, dopiero po latach, z perspektywy traumy, jaka ją później spotkała.

Ostatecznie film zmienia się w labirynt retro- i futurospekcji, wizji, marzeń, koszmarów, scenariuszy hipotetycznych i równoległych. Nie możemy jednoznacznie powiedzieć, jak tak naprawdę kończy się historia, co wydarzyło się naprawdę, a co jest tylko wizją bohaterki – każda osoba oglądająca film musi podjąć swoją własną decyzję, co pragnie uznać za prawdę.

To odejście od realistycznego idiomu, podporządkowanie konstrukcji filmu pracy psychiki bohaterki stanowi najmocniejszy element filmu. Tym bardziej że ta forma ma tu głębokie uzasadnienie, pozwala nam spojrzeć na doświadczenie przemocy z perspektywy subiektywnego doświadczenia ofiary, pokazuje działanie mechanizmów utrudniających lub uniemożliwiających zerwanie przemocowej relacji.

Smarzowski miejscami sabotuje swój film

A jednocześnie w tym filmowym koszmarze bohaterki ciągle wracają obrazy i klimaty znane z najsłabszych filmów Smarzowskiego. Libacje prowincjonalnej elity, historie z życia społecznej patologii, elaboraty wulgaryzmów, obrazy na wszelki wypadek pięciokrotnie podkreślające, że obcujemy ze światem, który jest nie tylko wyjątkowo zepsuty, ale też nadzwyczaj estetycznie szpetny.

W swoich najlepszych filmach Smarzowski był w stanie trzymać ten nadekspresyjny turpizm na wodzy i zaprząc go do dobrej filmowej roboty. W słabszych zdarzały się mu sceny tak przeszarżowane, że wręcz sabotowały cały film. W drugim Weselu (2017) tak było choćby ze sceną, w której zamożny przedsiębiorca rolny nakazuje nakarmić knura środkiem na potencję, by zgwałcił człowieka sprawiającego mu kłopoty. Niestety tego typu pomysły nie sprzyjają poważnemu traktowaniu tego, co reżyser miał do powiedzenia na temat polsko-żydowskiej historii, polskiego antysemityzmu i jego długiego trwania w Polsce bez Żydów.

W Domu dobrym nie ma co prawda odpowiednika sceny ze świnią, ale są miejsca, gdy brak umiejętności wciśnięcia hamulca przez reżysera szkodzi temu, co próbuje przekazać jego film.

Dom dobry próbuje pokazać np., że problem przemocy domowej to nie ogranicza się do „społecznej patologii”, że dotyczy wszystkich klas społecznych. Gośka pracuje jako prywatna nauczycielka angielskiego, Grzesiek jest lokalnym politykiem w niewielkim, prowincjonalnym mieście, zaangażowanym w różne biznesy. Smarzowski próbuje tu iść podobną drogą co w Pod mocnym aniołem (2014), gdzie widzieliśmy całe społeczeństwo niszczone przez chorobę alkoholową: mężczyzn i kobiety, „społeczną patologię” i pisarza, kierowcę ciężarówki i reżysera odnoszącego sukcesy na międzynarodowych festiwalach. Choć już wtedy wysuwano wobec Smarzowskiego zarzuty, że uprawia alkoholowe „klasowe safari”, to w filmie sprzed ponad dekady udało się reżyserowi pokazać coś istotnego o polskim piciu.

Czytaj także „Wołyń” jest krzykiem [spór o film Smarzowskiego] pyta Ferreras-Tascón

W domu dobrym sceny, gdzie reżyser zapuszcza się w klimaty rodem z patostreamingu, nie wnoszą wiele do historii Gośki, wypadają mocno eksploatacyjnie, irytują widza, który podobnymi obrazami w kinie Smarzowskiego zdążył się już wielokrotnie zmęczyć. Największy problem jest jednak taki, że wbrew intencji reżysera wszystkie te sceny mogą umocnić w głowie odbiorców stereotyp zrównujący przemoc domową ze światem „społecznej patologii”.

Jaka jest diagnoza?

Oglądając, jak przemoc ze strony partnera niszczy bohaterkę, zadajemy sobie pytania „czemu on robi to, co robi?”, „czemu ona nie wychodzi z tej relacji w momencie, gdy pojawiają się pierwsze sygnały ostrzegawcze?”, wreszcie – czemu system nie jest w stanie zadziałać i pomóc ofierze?

Smarzowski nie dostarcza odpowiedzi na żadne z tych pytań, choć sugeruje różne tropy. Jesteśmy w małym miasteczku, gdzie lokalne elity doskonale się znają, Grzesiek jako radny ma liczne znajomości na policji i w prokuraturze, które długo zapewniają mu praktyczną bezkarność. Gdy Gośka wzywa policję, policjanci przyjacielsko witają się z jej mężem, kluczowe dla sprawy pliki gdzieś „gubią się na komendzie”. Gdy kobieta po raz pierwszy zaczyna sobie zdawać sprawę, że musi odejść od męża, ksiądz, który udzielił im ślubu, wygłasza mowę o znaczeniu rodziny. Widzimy też, jak strasznie wygląda system udzielający wsparcia ofiarom przemocy domowej – mimo najlepszych chęci i wielkiej pracy, jakie podejmują tworzące go osoby.

Te wszystkie tropy nie układają się jednak w jakąś diagnozę, dającą się sprowadzić do łatwej publicystycznej tezy, obwiniającej konkretną instytucją za sytuację bohaterki. Mówiącą: winny jest Kościół i to jak socjalizuje kobiety, lokalna korupcja albo kształt instytucji policyjnych i opieki społecznej. Wszystkie te tropy wiąże oczywiście patriarchat, choć w filmie widzimy, że ofiarami przemocy domowej mogą też być mężczyźni, w dalekim planie pojawia się mężczyzna psychicznie manipulowany i maltretowany przez żonę.

Słuchaj podcastu autora tekstu:

Nie mamy też w filmie jasnej odpowiedzi, co sprawia, że Gośka tak długo trwa w niszczącym dla niej związku. Na pewno wpływ mają na to relacje z matką, przemocową alkoholiczką – związek z Grześkiem pozwala uciec z toksycznego domu, a przy tym w pewnym sensie odtwarza dynamikę tego, co się w nim działo. Także Grzesiek mówi w jednej ze scen, że po prostu powtarza rodzinne wzorce, dziadek lał babkę, ojciec matką, on leje Gośkę. Te słowa niczego jednak nie wyjaśniają, tak naprawdę w filmie nigdy nie mamy dostępu do motywacji sprawcy, widzimy go od początku do końca tylko w spojrzeniu ofiary, w którym coraz bardziej zmienia się w sadystycznego kata.

Ten brak odpowiedzi mógłby być słabością filmu, ale to jak przekonująco Smarzowski pokazał koszmar przemocowej relacji – mimo różnych mielizn nie wpadając w pułapkę eksploatacji – pozwala zapomnieć o pewnej słabości diagnostycznej warstwy jego najnowszego dzieła.

Problem recepcji    

W pierwszy weekend Dom dobry w kinach zobaczyło ponad 310 tysięcy widzów, to drugie najlepsze otwarcie polskiego filmu w tym roku. A jednocześnie od czasu pokazu w Gdyni recepcja tego filmu wśród krytyki jest dość mieszana. Pojawiają się głosy zarzucające reżyserowi tanie epatowanie sensacją czy torture porn.

Podobne głosy pojawiały się już przy okazji drugiego Wesela (2021). Prawica, od czasu Kleru (2018) odrzucająca kino Smarzowskiego równie intensywnie, jak hołubiła je po Wołyniu (2016), tradycyjnie zarzucała reżyserowi uprawianie antypolskiej narracji. Ale i z lewicy, zwłaszcza młodszej, płynęły bardziej krytyczne głosy, dostrzegające w filmie Smarzowskiego demonizowanie wsi i klasy ludowej oraz klasową pogardę.

Można było odnieść wrażenie, że dla młodych autorów piszących o filmie Smarzowski stał się nagle anachronicznym fajnopolackim boomerem, a przynajmniej twórcą, który ze swoją estetyką i tematyką zaczął wyraźnie rozmijać się z progresywną kinofilską publicznością. Bardzo ciekawe, czy podobne schematy zagrają przy recepcji jego najnowszego dzieła.

Komentarze

Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.

Zaloguj się, aby skomentować
0 komentarzy
Komentarze w treści
Zobacz wszystkie