Kinga Dunin czyta zbiór opowiadań klasyka literatury grozy, węgierską powieść o alienacji z serii rekomendacji Olgi Tokarczuk i feministyczne science fiction z 1993 roku, którego akcja rozgrywa się w postapokaliptycznej rzeczywistości lat 2024–2027.
Ferenc Karinthy, Epepe, przeł. Krystyna Piekarska, Wydawnictwo Literackie 2025
To jednak musiało być tak, że Budai zdenerwowany podróżą pomylił wyjścia na płytę i wsiadł do samolotu lecącego w inną stronę, a obsługa lotniska też jakoś przeoczyła tę omyłkę. Później nie potrafił już ustalić, w jakim kierunku i jak długo leciał, bo kiedy tylko zahuczały silniki, rozparł się w głębokim fotelu i zasnął.
Profesor Budai, językoznawca z Budapesztu, wybierał się na naukowy kongres w Helsinkach. Na lotnisko przyleciał w nocy, autobus zabrał podróżnych do hotelu, a tam okazało się, że… wcale nie są to Helsinki. I nikt z hotelowej obsługi nie mówił w żadnym ze znanych mu języków, mimo że znał prawie wszystkie. Znalazł się w obcym kraju, w mieście, którego nie potrafił zidentyfikować.
Może pamiętacie opowiadanie Olgi Tokarczuk Profesor Andrews w Warszawie? Bohater przyjeżdża do Warszawy zimą, opiekunka z uniwersytetu odwozi go do wynajętego mieszkania, mają się spotkać następnego dnia… Jednak nazajutrz nikt się nie pojawia, telefon nie działa, pod blokiem stoi czołg. Pada śnieg, a mieszkańcy tego dziwnego miasta stoją w kolejkach po żywe karpie, niekiedy każą je zabić na miejscu. Dla każdego czytelnika w Polsce było oczywiste, o co tu chodzi (może kiedyś nie będzie). Zastanawiałam się jednak, jak czytałby to opowiadanie ktoś pochodzący z innego kraju, dla kogo wszystko to byłoby równie tajemnicze jak dla profesora Andrewsa. I po latach Olga Tokarczuk podsunęła mi lekturę, która po trosze jest odpowiedzią na to pytanie. Epepe to kolejna pozycja z cyku książek proponowanych przez pisarkę – Inne Konstelacje.
czytaj także
Jej autorem jest Węgier, z wykształcenia lingwista, a została opublikowana w roku 1970 i przetłumaczona na wiele języków. Czy tu odniesienia lokalne i historyczne też są potrzebne? Czasem będą przychodziły nam do głowy – np. czasy komuny w środkowej Europie czy powstanie węgierskie 1956 – ale chyba są one w tym wypadku bez większego znaczenia.
Profesor Budai znajdzie się w wielkim, zatłoczonym mieście, w którym po wszystko trzeba stać w kolejkach, ale ogólnie wygląda ono znajomo. Sklepy, metro, taksówki. Parki i pomniki. Centrum i peryferie. Świątynie, choć nie wiadomo jakiej religii, zabytki. Biedni i bogaci. Niemiła policja. Takie wszędzie i nigdzie z naszego kręgu kulturowego, choć może nie najsympatyczniejsze, ale chyba dałoby się nawet polubić. Okazuje się jednak pułapką bez wyjścia, przede wszystkim dlatego, że z nikim nie można się porozumieć.
Mimo swoich kompetencji profesor nie potrafi rozgryźć ani miejscowej mowy, ani pisma, i nie znajdzie śladów innych języków. Przede wszystkim jednak prawie nikt, mimo jego licznych wysiłków, nie będzie zainteresowany podjęciem próby komunikacji. Z jedną osobą, kobietą, uda mu się nawiązać kontakt, choć ten niewiele mu ostatecznie daje – na poziomie sensów, ale przynajmniej jest jakimś rodzajem ludzkiego porozumienia. Chyba tylko te sposoby wydają się jako tako uniwersalne – seks i przemoc. Bohater, żeby przetrwać, musi się nauczyć tego świata, ale czy można żyć poza wspólnotą komunikacyjną? Co może nas wtedy łączyć z innymi? Razem z nim brniemy przez labirynt bez wyjścia, a jednocześnie ten świat coraz bardziej nas pochłania. Lektura wciąga w wir życia, które choć znajome, jest tak boleśnie obce.
Jeśli kiedykolwiek zdarzyło wam się powiedzieć, albo przynajmniej pomyśleć: „nikt mnie nie rozumie”, to ta metafora tym razem okaże się namacalnym faktem. Proces Kafki? Tu też mamy poszukiwanie po omacku reguł, które ostatecznie pozostają nieuchwytne, ale tam przynajmniej nie byliśmy światu tak zupełnie obojętni, czegoś od nas chciał, o coś przynajmniej oskarżał. Ten w zamian za pracę pozwala jedynie wegetować, to trzeci, obok seksu i przemocy, uniwersalny język – rynek. A poza tym otacza nas tylko bełkot – epepepepep-e… Zgroza!
Robert W. Chambers, Król w Żółci, przeł. Tomasz S. Gałązka, ArtRage 2025
Chmur fale łamią się na piasku,
dwa słońca w tafli Hali gasną
i cienie kładą się w Carcosie.
Klasyka literatury grozy, zbiór opowiadań opublikowanych w 1895 roku. Autor z wykształcenia był malarzem, studiował w Paryżu i jego prace trafiały nawet do Salonu Paryskiego, potem wybrał inną drogę, został niezwykle płodnym i popularnym w swoich czasach pisarzem. Jednak jego twórczość, chyba słusznie, została zupełnie zapomniana, właśnie poza Królem w Żółci, którym inspirował się między innymi Lovercraft i potem motyw ten przeniknął do popkultury, książek, jest wykorzystywany w grach.
Jednak „około dziewięćdziesięciu procent utworów nawiązujących do wątków chambersowskich to straszliwa padlina, banalne bingo z odhaczeniem oklepanych motywów (część winy można tu zrzucić na serial HBO Detektyw, który w pierwszym sezonie posłał Króla w Żółci ku masowej widowni, zapoczątkowując kolejną falę zabaw w wyważanie dawno otwartych drzwi)”. Tak powiada tłumacz w posłowiu. A to wszystko po to, żeby żerować na „inżynierach Mamoniach”.
Możliwe, że prawdziwi znawcy literatury, może też miłośnicy tego gatunku, od dawna o Królu w Żółci słyszeli, ja, podobnie jak pewno wielu uzależnionych od streamingów „inżynierów Mamoniów”, dowiedziałam się o nim przy okazji serialu. Nie wiem, czy gdybym wtedy nie poszukała więcej informacji, dziś chciałoby mi się sięgać po jakąś ciekawostkę sprzed ponad wieku, nawet jeśli lubię Poego czy Lovercrafta. W dobie tych wszystkich marvelowskich franczyz, sequeli i prequeli wydaje mi się, że Król w Żółci zachował jeszcze dużo świeżości, a w serialu sprawdził się całkiem nieźle. Żeby dowiedzieć się więcej o książce i jej autorze, możecie też sięgnąć do tego bloga o grach, a zobaczycie, że społeczność graczy może być także zainteresowana inspiracjami literackimi. I jeśli dla kogoś tym wehikułem stanie się gra albo serial, to chyba dobrze?
czytaj także
Ja powiem wam w skrócie: Król w Żółci nie jest bohaterem tych opowiadań, to postać z tajemniczej książki, dramatu, i w opowiadaniach poznajemy jedynie jej drobne urywki. Wiadomo jednak, że jest piękna i porażająca, a jej lektura może przyprawiać ludzi o szaleństwo. Jest sygnałem czającej się gdzieś grozy i zła, które nigdy nie zostanie precyzyjnie nazwane. Mgliste napomknienia o Królu, jego znaku i świecie, z którego pochodzi – to właśnie tworzy tę niesamowitą atmosferę. Czy nadal działa? Tłumacz daje imprimatur całemu tomowi, zachwalając jego jakość literacką, choć tylko w części opowiadań pojawia się ten wątek. Ja jakoś nie mogłam się do całości przekonać, jednak te opowiadania, w których on się pojawia, są świetne. I choćby dla nich warto po książkę sięgnąć, a może i reszta wam się spodoba.
Przychodzi mi do głowy jeszcze jedno trudne skojarzenie – Żółty książę Wasyla Barki. Ale to już jest prawdziwa i niewyobrażalna groza. Fantastyczną chyba dlatego właśnie czytamy, żeby schronić się przed tą prawdziwą.
czytaj także
Octavia E. Butler, Przypowieść o siewcy, przeł. Jacek Chełminiak, W.A.B. 2025
Sobota, 20 lipca 2024
Zeszłej nocy znowu miałam ten sen. Chyba powinnam się go spodziewać. Śni mi się za każdym razem, kiedy walczę – gdy miotam się na moim własnym, wewnętrznym haczyku.
Akcja tej powieści toczy się w latach 2024–2027 i miała to być nieodległa przyszłość – opublikowana została w roku 1993. Jej nieżyjąca już autorka była afroamerykańską pisarką SF, twórczynią feministycznej fantastyki. Bohaterka też jest czarna i na początku ma piętnaście lat. Buntuje się przeciwko religii swojego ojca pastora, stworzy za to własną, właściwie ateistyczną (Bóg jest przemianą), ale i prometejską religię – celem ludzkości jest polecieć do gwiazd. Na razie jednak, zbierając po drodze wiernych, wyruszy w drogę z Kalifornii do jakiejś Ziemi Obiecanej, na północ…
czytaj także
Jak pewno się domyślacie, jesteśmy w postapokalipsie, która, jak już wiemy, się nie spełniła, chociaż może trochę spełniła. Opisy pożarów w Kalifornii niewiele różnią się od tego, co niedawno widzieliśmy, a USA to kraj upadły. Zmiany klimatyczne sprawiły, że wymarzonym miejscem emigracji jest Alaska, na swoich granicach niektóre stany i Kanada starają się powstrzymać fale uchodźców. Za wodę trzeba płacić. Bogaci żyją w swoich enklawach, strzeżeni przez prywatne policje i straże pożarne. Korporacje wykupują całe miasta. Biedni chronią się w sąsiedzko-rodzinnych wspólnotach – mury, każdy musi umieć strzelać – i bronią się przed jeszcze biedniejszymi, którym pozostała już tylko bandycka walka o byt i narkotyki.
No cóż – zmiany klimatyczne, kapitalizm i wycofujące się ze swoich funkcji państwo to pewno jest przepis na katastrofę. Czy odpowiedzią na to jest rodzina, karabin i religia oraz kawałek własnej ziemi? Wbrew intencjom autorki wydaje się ona dość alt-rightowa, ale bardziej w stylu Steve’a Banona niż Elona Muska.