Trump będzie miał świetną okazję zrobić to, co najbardziej lubi: wprowadzić ostre, jednostronne sankcje poparte bombastycznymi deklaracjami i zawoalowanymi groźbami.
Amerykański prezydent elekt jest zdeterminowany, by doprowadzić do gospodarczej i strategicznej konfrontacji z Chinami. To trudny problem ze względu na to, jak wiele kupowanych w USA towarów przechodzi przez łańcuchy dostaw, których korzenie tkwią głęboko w chińskim sektorze wytwórczym.
Jeśli nowe cła wprowadzone w USA spowodują deprecjację renminbi – co wydaje się prawdopodobne – to chińskie produkty pozostaną konkurencyjne, przynajmniej w nieodległej perspektywie czasowej. Jeśli z kolei w USA wzrosną koszty importowanych chińskich produktów, pogorszy to sytuację ekonomiczną najmniej zamożnych Amerykanów i konkurencyjność amerykańskich wytwórców, którzy obecnie wykorzystują importowane części oraz podzespoły.
Zapowiadane cła i cała związana z nimi awantura mogą skłonić globalne przedsiębiorstwa do przeniesienia produkcji przemysłowej z Chin do Wietnamu, Meksyku albo innych państw z nisko opłacaną pracą, ale nie sprowadzą wielu dobrych miejsc pracy z powrotem do USA.
Rosja w pułapce stopmodernizmu [rozmowa z Aleksandrem Etkindem]
czytaj także
Trump mógłby jednak szybko i efektownie wygrać z Chinami na innym polu: zawracając całkowicie Rosję z Ukrainy i przywracając granice sprzed inwazji.
Taki spektakularny sukces dyplomatyczny podniósłby światowy prestiż USA i wzmocniłby pozycję negocjacyjną Trumpa w rozmowach z Chinami dotyczących innych tematów. Nie jest to też nic trudnego: Rosja jest głęboko uzależniona od eksportu ropy naftowej, a Trump już pierwszego dnia rządów mógłby odciąć Moskwę od przychodów z tego tytułu i sprawić, że spadną w zasadzie do zera. Bez tych pieniędzy rosyjska machina wojenna zatnie się i przestanie działać.
Rosyjska gospodarka jest stosunkowo niewielka. W 2024 roku jej PKB wyniesie około 2,2 bln dolarów, co odpowiada mniej niż 8 proc. amerykańskiej gospodarki. Rosja próbuje – dosłownie i metaforycznie – walczyć w zbyt wysokiej kategorii wagowej, sprzymierzając się z Iranem (by zapewnić sobie drony i inny sprzęt wojskowy), Koreą Północną (dla pocisków artyleryjskich i żołnierzy) oraz z Chinami (dla zapewnienia sobie dostaw kluczowych części i podzespołów oraz dóbr konsumenckich). Zdecydowanie największą gospodarkę w tym „sojuszu siłowików” mają Chiny, a Rosja stała się de facto państwem klienckim.
Przed najechaniem Ukrainy w 2022 roku Putin zabiegał o cichą akceptację prezydenta Xi Jinpinga. Według wiarygodnych źródeł Xi chciał, żeby rosyjski prezydent poczekał z inwazją do zakończenia zimowych Igrzysk Olimpijskich w Pekinie – a Putin spełnił to życzenie. Mądrze z jego strony, że okazał pokorę: w 2023 roku ponad 50 proc. produktów niezbędnych na polu bitwy, które Rosja ściągnęła z zagranicy, pochodziło z Chin. Były to między innymi komponenty o kluczowym znaczeniu dla rosyjskiej armii, a ich całkowita wartość wyniosła około 5,5 mld dolarów. Bez nieustannej dostępności chińskich podzespołów Rosja bardzo szybko zużyłaby swoje zapasy rakiet, a przewaga w powietrzu przeszłaby na stronę Ukrainy.
Chiny oczywiście nie dostarczają niczego Rosji (ani żadnym innym partnerom) za darmo. Nie są też zainteresowane sprzedażą na kredyt, bo przywódcy w Pekinie nie wierzą, że Putin będzie miał możliwość i chęć taki kredyt spłacić. To znaczy, że aby rosyjska machina wojenna dalej chodziła na chińskich podzespołach, Moskwa musi płacić gotówką przy odbiorze sprzętu (albo nawet z góry).
czytaj także
Tę gotówkę Rosja zdobywa, sprzedając ropę za amerykańskie dolary. Za sprawą sankcji eksportuje poza tym bardzo niewiele innych towarów. Państwa grupy G7 oraz Unia Europejska zgodziły się, by rosyjska ropa pozostała na rynku głównie dlatego, że państwo Putina jest tak dużym dostawcą (dostarcza prawie 8 mln baryłek dziennie przy globalnym zużyciu wynoszącym około 100 milionów baryłek).
Już pierwszego dnia po objęciu urzędu Trump może ogłosić, że nałoży surowe amerykańskie sankcje na każdą firmę, która płaci ponad 15 dolarów za baryłkę rosyjskiej ropy (i na każdego, kto jest stroną jakiejkolwiek transakcji powyżej tego poziomu). Każdy kraj, który w przekonaniu Stanów Zjednoczonych nie pójdzie w tej sprawie na pełną współpracę, powinien liczyć się z tym, że na jego towary eksportowe nałożone zostaną karne cła.
Trump doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że groźby są czasem najbardziej doniosłe, kiedy nie zostają wprowadzone w życie. Podczas pierwszej kadencji chciał, żeby Meksyk zamknął swoją południową granicę z Gwatemalą, więc ogłosił, że co tydzień będzie podnosił cła, dopóki tak się nie stanie. Rząd meksykański uznał, że ta groźba jest co prawda szalona, ale jednak bardzo realna, więc rozmieścił siły bezpieczeństwa na granicy, żeby ją zamknąć. Pomysł podwyższania opłat celnych został schowany do szuflady.
Administracja prezydenta Bidena długo i w pocie czoła pracowała nad wynegocjowaniem limitu cenowego grupy G7 oraz Unii Europejskiej dla rosyjskiej ropy, który obecnie wynosi 60 dolarów za baryłkę. Inicjatywa była godna pochwały, bo pokazała, że sojusznicy Ukrainy potrafią ze sobą współpracować, jednak przy tak ustawionej cenie Rosja nadal osiąga znaczące przychody, ponieważ jej koszty krańcowe wydobycia są niskie (15–20 dolarów za baryłkę). To zatem doskonała okazja dla Trumpa, żeby zrobił to, co lubi robić najbardziej: przeprowadzić jednostronne działania poparte bombastycznymi deklaracjami i zawoalowanymi groźbami.
Wiedząc, jak dużo ropy płynie z Rosji do Chin, należałoby przy każdej możliwej okazji nękać flotę tankowców-widm, które ją przewożą, tak by rosyjskie koszty operacyjne wzrosły, a margines zysku jeszcze bardziej się skurczył. Wystarczy aresztować kilka takich statków pod zarzutem podejrzenia łamania sankcji i patrzeć, jak koszty transportu rosyjskiej ropy lecą w górę.
Shore: Poranek następnego dnia, czyli skromna cena zniszczenia cywilizacji
czytaj także
Nawet przy cenie 15 dolarów za baryłkę Rosja będzie zapewne pompować tyle ropy, ile się da, bo Putin rozpaczliwie potrzebuje gotówki. Co jednak, jeśli działania i groźby Trumpa spowodują wzrost cen tego surowca na globalnych rynkach? To by się bardzo spodobało sympatykom prezydenta elekta z branży paliw kopalnych, a do tego stanowiłoby zachętę i uzasadnienie dla poszukiwania i uruchamiania wydobycia z nowych złóż ropy naftowej oraz gazu ziemnego. Tak, byłoby to złe dla klimatu, ale pamiętajmy, że mówimy o realpolitik w stylu Donalda Trumpa, który klimatu i tak bronić nie będzie, za to musi przekonać Kongres do poparcia zapowiadanej polityki wiercenia do oporu – „Drill, Baby, Drill”.
Wprowadzenie znacznie niższego limitu cenowego dla rosyjskiej ropy poparte surowszymi sankcjami dla przedsiębiorstw i państw, które nielegalnie handlują z Rosją, nie pozostawiłoby Putinowi innego wyboru niż tylko wycofać się z Ukrainy. To wysłałoby potężny sygnał także Korei Północnej i Chinom, a zwłaszcza chińskim przywódcom: każdy, kto atakuje sąsiedni kraj, poniesie miażdżące konsekwencje gospodarcze.
**
Simon Johnson – były główny ekonomista Międzynarodowego Funduszu Walutowego, wykładowca w MIT Sloan School of Management. Razem z Daronem Acemoğlu i Jamesem A. Robinsonem otrzymał w 2024 roku Nagrodę Banku Szwecji im. Alfreda Nobla w dziedzinie nauk ekonomicznych. Współautor (razem z Daronem Acemoğlu) książki Power and Progress: Our Thousand-Year Struggle Over Technology and Prosperity (PublicAffairs, 2023).
Oleg Ustenko był doradcą gospodarczym prezydenta Ukrainy Wołodymira Zełenskiego od maja 2019 do marca 2024 roku.
Copyright: Project Syndicate, 2024. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożył Maciej Domagała.