Świat

Czy klasyczny marksizm dopuszczał zemstę sadystyczną?

Doradca prezydenta Zełenskiego Serhij Łeszczenko oświadczył, że Ukraina nie poprzestanie na zbieraniu dowodów, ale miałaby także utworzyć jednostkę „mścicieli”, wzorem Izraela ścigających Rosjan „na całym świecie”.

Bić się czy nie? Współczesna lewica jeszcze nie rozstrzygnęła tej kwestii, a już do strefy komfortu puka kolejne pytanie. Wraz z doniesieniami o rosyjskich zbrodniach wojennych w Ukrainie podchodzi pod nasz próg mroczne widmo. I szepcze: mścić się czy nie?

Kwestia ta szybko traci swoją widmowość za sprawą każdej fotografii, która w zachodnim obiegu informacyjnym materializuje ciała cywilów zmasakrowanych przez Putinowskich żołdaków.

Coś, co majaczyło gdzieś na rubieżach, nagle konkretyzuje się w centrum uwagi. Przed wojną prezydent Francji mógł bez problemu okopać się we wczorajszych wyobrażeniach geopolitycznych, ale gdy dzisiaj mówi, że Europa musi być gotowa do „wojny o wysokiej intensywności” – opinia publiczna zaczyna dopytywać, czy jego zdaniem agresja rosyjska ma miejsce gdzieś w Azji.

Poszerzenie geograficzne wiąże się także z poszerzeniem znaczeniowym. Gotowość do walki traci sens jedynie obronny i zaczyna wchodzić w alians z fantazjami o kontrofensywach. Przestajemy mówić tylko o pasywnym mierzeniu się z konsekwencjami wojny dla nas samych i naszych sojuszników i przechodzimy do dyskusji o wyciąganiu konsekwencji wobec agresorów. Pojawiają się głosy wołające o bezwzględne karanie zbrodniarzy wojennych.

Marks i Engels nie byli pacyfistami

Ukraińskie „Bękarty wojny”

Najmocniejszy taki głos dobiega z ukraińskiego centrum dowodzenia. Doradca prezydenta Zełenskiego Serhij Łeszczenko oświadczył, że Ukraina nie poprzestanie na zbieraniu dowodów, ale miałaby także utworzyć jednostkę „mścicieli”, wzorem Izraela ścigających Rosjan „na całym świecie”.

A zatem zemsta, z przyzwoleniem lub bez przyzwolenia transatlantyckich sojuszników. Deklaracja tego typu może spotkać się w Polsce z odruchowym zrozumieniem, bo mamy w genach romantyczną mściwość, sławioną niegdyś przez Dziady. „Tak! zemsta, zemsta, zemsta na wroga” – śpiewał Konrad – „Z Bogiem – i choćby mimo Boga!”

Zachodnia opinia publiczna z kolei niekoniecznie będzie pryncypialnie protestować. Tworzą ją bowiem nie tylko liberalni legaliści, lecz także konsumenci revenge movies: filmów, które od dawna oswajają masy z etosem sprawiedliwości alternatywnej. W takim układzie stosunek społeczeństwa do karania morderców w mundurach nie musi być zdefiniowany przez wykluczające albo-albo: albo sprawiedliwość naprawczo-prewencyjna, albo odwetowa. Ewentualne polowanie na Putinowskich Eichmannów może zakładać podział pracy między sędziami z Hagi i mścicielami wyszkolonymi przez Aldo Raine’a z Bękartów wojny.

Co na to lewica? Wywiad, jakiego udzielił Łeszczenko po angielsku, opublikował internetowy magazyn Puck. A to już trop prowadzący nas ku klasykom. W archiwum kultury anglosaskiej Puck to niejaki Robin Godfellow, w Polsce będący Pukiem, demonem ze Snu nocy letniej. To także bohater marksistowski. W mowie wygłoszonej na cześć walczącej o losy robotników, czartystowskiej gazety „People’s Paper” (1856), Marks awansował Robina na ducha rewolucji (z natury przewrotnej, czasami rozbójniczej).

Rewolucja zaś bywa matką odwetu. „W Niemczech w średniowieczu istniał sąd tajemny, który mścił się za zbrodnie popełniane przez klasy panujące – »sąd femiczny«. Gdy na jakimkolwiek domu spostrzegano czerwony krzyż, wiedziano, że na właściciela jego zapadł wyrok »Femy«”. A w epoce współczesnej Marksowi? „Wszystkie domy w Europie są obecnie poznaczone tajemniczym czerwonym krzyżem. Sędzią jest historia, wykonawcą wyroku – proletariat”.

Zełenski, czyli zemsta na Ukrainie

Jednak tam, gdzie do gry wkracza mściwość, pojawia się natychmiast widmo sadyzmu. A z nim pytanie: czy klasyczny marksizm dopuszczał zemstę sadystyczną?

Klasycy i anielska rewolucja

W Świętej rodzinie (1845), pierwszej rozprawie napisanej wspólnie przez Marksa i Engelsa, pojawia się modelowa odpowiedź, połączona z krytyką Tajemnic Paryża (1842–1843). Ta powieść Eugeniusza Sue zdobyła masową popularność nie tylko we Francji, a po wybuchu Wiosny Ludów uznano ją za proroczą fabularyzację nastrojów poprzedzających rewolucję. Marks i Engels krytykowali przede wszystkim sentymentalny socjalizm powieści, ale wyrazili też jasny sprzeciw wobec popędu mściwości. Jeden z głównych złoczyńców zostaje tam pojmany, zakuty w łańcuchy i skazany przez sąd kapturowy na brutalne oślepienie. Klasycy odrzucają takie „sądownictwo”. Powodem jest ich pryncypialna niezgoda na manicheizm demonizujący wrogów i angelizujący własne motywacje. Ten, kto „chce schwytać żywcem diabła”, zaczyna „kopiować Boga”. Postępowy komunizm nie może inwestować w taki regres.

Później jednak u autorów Manifestu komunistycznego pojawiają się motywy odwetowe. Wynika to z traumy po zdławionej Wiośnie Ludów. Marks z Engelsem rejestrowali z bezsilną wściekłością masakry ludności cywilnej dokonywane przez żołdactwo – i właśnie w tych okolicznościach pojawiło się wezwanie do „terroru rewolucyjnego” (Zwycięstwo kontrrewolucji w Wiedniu). Totalny charakter postulowanej odwetowości został skodyfikowany w najbardziej agresywnym dokumencie tamtego okresu. Chodzi o słynny okólnik wewnętrzny z marca 1850 roku, skierowany do władz Ligi Komunistów, współtworzonej przez Marksa i Engelsa. W okólniku doszło do głosu marzenie o „zemście ludowej” na najbardziej znienawidzonych figurach reakcyjnych reżimów. Obiektami mściwości miały być też budynki publiczne kojarzone z triumfami reakcji: koronacjami, restytucjami monarchii itp. Czytelnik odnosi wrażenie, że nawet pogłębienie progresji podatkowej wprzęgnięto w scenariusz totalnego rewanżu na kontrrewolucyjnej burżuazji.

Z czasem jednak ten afekt słabnie. Fantazmatyczny, rewolucyjny rewanżyzm zostaje okiełznany przez materializm, który próbuje łączyć rewolucję z realizmem politycznym i samokontrolą. Kiedy w 1871 pojawia się Komuna Paryska, Engels sławi ją za to, że nie miała nic wspólnego z burżuazyjną mściwością. Komunardzi, w przeciwieństwie do wojsk Drugiego Cesarstwa, nie strzelali do bezbronnych i nie pastwili się nad jeńcami. Pojmanie zakładników, jakkolwiek zrozumiałe, okazało się według Engelsa strategicznym błędem. Zamiast ludzi należało „aresztować” system bankowy. „Najtrudniej jest nam zrozumieć ten pełen czci respekt, który wstrzymał Komunę u wrót Banku Francuskiego. Był to zarazem wielki błąd polityczny. Bank w ręku Komuny – to było więcej warte niż dziesięć tysięcy zakładników”. (Wstęp do Wojny domowej we Francji)

Marks w związku z tym maluje obraz rewolucji wykluczającej zemstę na ludziach i rzeczach: „Komuna używała ognia tylko dla celów obrony”. Budynki podpalano dopiero wtedy, gdy „wojska wersalskie zaczęły masowo mordować jeńców”. „Umiarkowanie Komuny” było „tak wielkie, że można je porównać z bohaterstwem jej obrony”. (Wojna domowa we Francji)

Sadura: Polacy dzielą się na klasy, ale to nie klasy dzielą Polaków

Korekta Stanisława Brzozowskiego

Czterdzieści lat później ta wizja rewolucyjnego anielstwa zostanie skorygowana przez Brzozowskiego w Płomieniach (1908). Podczas gdy u Marksa „kobiety paryskie bez trwogi ponosiły śmierć na barykadach i na placach stracenia” – Brzozowski inscenizuje podobne sceny, ale uzupełnia je elementem demonicznym.

Jedna z jego bohaterek, Katia Moroszkinowa, jest ofiarą domowego sadyzmu – mąż znęca się nad nią psychicznie i fizycznie. Bohaterce udaje się jednak wyzwolić, uciec z Rosji do Francji, a jej wyzwolenie kulminuje w momencie przemiany w heroinę Komuny Paryskiej. Ale ta heroina to furia, eksplodująca nie tylko nowoczesną, lecz również pierwotną wściekłością. Wzywa „Do broni!”, krzycząc zarazem „Zemsty, zemsty!” – a masy, do których woła, okazują się „półbogami” mściwości. „I z pochodnią w ręku biegła podpalać gmachy, wołała o proch, dynamit i naftę”.

Brzozowski uniwersalizuje jej los. W Płomieniach świętym przeznaczeniem rewolucji ma być pomszczenie zamęczonych. „Nie popłynie już bezkarnie ani jedna kropla krwi. Nie myśmy chcieli tej walki. Krew wywołała z podziemi ciemne bóstwa kary, odwetu. Stworzymy siłę, przed którą będzie drżeć przemoc. Prawo i myśl będą i w Rosji miały miecz. Miecz, co będzie bił w najwyższe głowy”.

Doskonale wiemy, jak wyglądała dwudziestowieczna materializacja tych marzeń. Alexander i Margarete Mitscherlichowie w eseju Projekcja nieświadomych fantazji o zemście (opublikowanym w 1977 roku, w momencie największego natężenia lewicowego terroryzmu w RFN) – stawiają tezę, że mściwość jest nieusuwalnym ogniwem procesu nowoczesnej emancypacji. Ci, którzy zrywają kajdany, zawsze będą wściekli na ciemiężycieli i oprawców. Tymczasem liberalizm, chadecja i socjaldemokracja każą wyzwoleńcom stłumić gniew, zrezygnować z rewanżu i rewolucji, zająć się handlem oraz dialogiem. W konsekwencji stłumione fantazje zmonopolizuje faszyzm (nazistowski, bolszewicki).

Paradoks zemsty

Sytuację tę można opisać językiem Foucaulta. Kara jako zemsta była przywilejem feudalnym. Suweren (książę, król, imperator) miał prawo odbierać krytykę monarchii jako atak na własne ciało – i brutalnie karać krytyków.

Nowoczesność z tym skończyła. Sprawiedliwość ma być resocjalizacyjna, a nie retrybutywna. Innymi słowy, zamiast torturować przestępców w odwecie, karzemy ich w interesie społeczeństwa. Wymierzanie sprawiedliwości jest zatem kwestią ekonomii etycznej i politycznej. Gdzie najbardziej opłaca się społeczeństwu zastosować retorsje? Kiedy je zawiesić? Rozstrzygać ma zbiorowy interes, nie afekt.

Sęk jednak w tym, że ekonomia to arena agresywnej konkurencji, a konkurują ze sobą roszczeniowi suwerenowie, ponieważ w liberalnej demokracji każdy obywatel aspiruje do maksymalnej suwerenności. Taki model rywalizacji, mimo że wzięty w ryzy przez kodeksy cywilne i karne, stwarza zagrożenie dla każdej jednostki. Po prostu: interesy innych jednostek codziennie kolidują z „moim” interesem. Jednocześnie społeczeństwo odmawia suwerenom przywileju odgrywania się na innych za faktyczne lub wyobrażone urazy. I słusznie, bo gdyby każdy z nas miał prawo do królewskiej (samowolnej) zemsty, nie byłoby społeczeństwa, a tylko wojna wszystkich ze wszystkimi.

Ta słuszność okazuje się jednak paradoksalna. Zakaz samosądu zarówno ustanawia współczesną, relatywnie stabilną strukturę społeczną (nadzorowana przez prawo konkurencja zamiast chaotycznej „walki o byt”), jak i nieustannie ją destabilizuje. Destabilizacja to efekt rządów następującej zasady: mogę swobodnie werbalizować mój „ból” (konkurowanie-kolidowanie z innymi zawsze wiąże się z „bólem”), ale nie wolno mi z premedytacją i manifestacyjnie zadawać bólu innym. Restrykcja ta sprawia, że w jednostkach skazanych na „wolną” konkurencję stale narasta poczucie niesprawiedliwości. Skoro ktoś zadaje mi cierpienie, to czemu sprawiedliwość właśnie jego chroni przed cierpieniem? To niesprawiedliwe!

Subiektywne doświadczenie jednostkowej egzystencji, posiniaczonej mniejszymi lub większymi niesprawiedliwościami, jest dodatkowo intensyfikowane przez czynniki zewnętrzne. Media, popkultura i politycy ciągle podsycają w nas poczucie krzywdy. Jednocześnie większość artykułów, podcastów, filmów i przemówień w zasadzie nie pozwala afirmować mściwości otwartym tekstem. Unieszkodliwić złodziei i despotów – jasne, ale tak, żeby ich bolało? Nie, w ten sposób nie wolno, bo „my” jesteśmy lepsi, nie będziemy tacy jak „oni”.

Turbokapitalizm: między nowoczesnością a archaizmem

Reżim dominującej hipokryzji z jednej strony inwestuje więc w banki gniewu, a z drugiej odmawia rozgniewanym dywidendy w formie spektakularnych aktów odpłaty. Hipokryzję tę w dużym stopniu współtworzy ideologia liberalna i lewicowa, a w rezultacie na masowej potrzebie zadośćuczynienia żeruje skrajna prawica. Właściwie tylko ona sufluje politykę reorganizowaną przez maksymę: wreszcie możecie się mścić. A szlachetni po naszej stronie barykady? Nie chcą widzieć i słuchać widma zemsty. Ono tymczasem przechodzi od szeptu do wrzasku i będzie łupać pięściami w drzwi.

**

Tomasz Kozak – marksista. Adiunkt w Instytucie Sztuk Pięknych UMCS. Łączy sztuki wizualne z filozofią, literaturoznawstwem i naukami politycznymi. Autor książek: Wytępić te wszystkie bestie? (2010), Akteon. Pornografia późnej polskości (2012), Poroseidy. Fenomenologia kultury trawersującej (2017). Aktualnie pracuje nad książką inspirowaną zaproponowanym przez Marka Fishera pojęciem libertariańskiego komunizmu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Kozak
Tomasz Kozak
Marksista
Łączy sztuki wizualne z filozofią, literaturoznawstwem i naukami politycznymi. Autor książek: Wytępić te wszystkie bestie? (2010), Akteon. Pornografia późnej polskości (2012), Poroseidy. Fenomenologia kultury trawersującej (2017). Aktualnie pracuje nad książką inspirowaną zaproponowanym przez Marka Fishera pojęciem libertariańskiego komunizmu.
Zamknij