Kraj

Co białoruska rewolucja oznacza dla białoruskiej mniejszości w Polsce?

Z podlaskiej perspektywy życzylibyśmy sobie narodowego państwa białoruskiego, ale takiego, które nie będzie wzorem dzisiejszej Polski budować konfliktogennych mitologii narodowych. Marzę o państwie białoruskim, które będzie źródłem narodowej dumy, które będzie przypominać o tym, że Białorusini mają swoją historię i swoje miejsce na Ziemi – mówi Tomasz Sulima, społecznik i aktywista, polski Białorusin.

Paulina Siegień: Jak oglądasz relacje z Białorusi, te tysiące ludzi na ulicach z biało-czerwono-białymi flagami, to co czujesz?

Tomasz Sulima: Towarzyszą mi od wielu dni skrajne uczucia. Od totalnej euforii po zawał serca. Po realną obawę, która wynika z niewiadomej. Jesteśmy w trakcie wydarzeń. Nie wiemy, czym się skończą, a rozum podpowiada, że sukces nie jest wcale pewny.

W ostatnich tygodniach na bieżąco relacjonujesz na FB wydarzenia w Białorusi. W jednym z postów napisałeś, że robisz to nie tylko dlatego, że cię to obchodzi, ale również dlatego, że polskie media, twoim zdaniem, zbyt mało uwagi poświęcają Białorusi.

Tak uważam, chociaż możliwe, że to się teraz poprawiło. Od 9 sierpnia, czyli od dnia wyborów, właściwie nie śledzę polskich mediów. Swoją wiedzę o wydarzeniach czerpię z mediów białoruskich, z relacji przyjaciół i znajomych. Do momentu wyborów Białoruś nie interesowała specjalnie polskiego medialnego mainstreamu. Oczywiście biorę poprawkę na polskie wybory prezydenckie, które zmiotły wszystkie inne tematy, ale nawet po nich nic się w kwestii Białorusi nie zmieniło. Od znajomych słyszałem, że będzie jak zwykle: będą wybory, wygra Łukaszenka, będą protesty, protesty wygasną, Łukaszenka będzie rządzić. Podobne opinie wypowiadali dyżurni telewizyjnie eksperci. Słyszałem też, że jestem egzaltowany i się nadmiernie emocjonuję. Tymczasem ta rewolucja narastała od kilku miesięcy. Jakieś pół roku temu było jasne, że to nie będą kolejne „zwykłe” wybory. W cudzysłowie, bo od ćwierć wieku wybory w Białorusi były ostentacyjnie fałszowane.

Łukaszenka terroryzuje opozycję przed wyborami, bo jest słaby jak nigdy dotąd

Co białoruska rewolucja oznacza dla białoruskiej mniejszości w Polsce?

Nie mogę mówić za całą mniejszość, od razu to zaznaczam. Mniejszość białoruska w Polsce nie jest scentralizowana ani jednorodna. Są różne organizacje, różni działacze, ale trudno jest mówić o jakimś spójnym ruchu białoruskim.

W swoim mateczniku, czyli na Białostocczyźnie, mniejszość białoruska obarczona jest powojennym stygmatem, z czego wynika obawa przed wyrażaniem i eksponowaniem swojej tożsamości narodowej, przekonanie, że białoruskość to coś gorszego od polskości. Bezpośrednio wiążę to z działalnością oddziałów „żołnierzy wyklętych” w latach 1944–1947 (szczególnie Romualda Rajsa „Burego”) oraz narodowej polityki polskich komunistów, którzy nie tylko nie rozliczyli zbrodni na ludności żydowskiej, ale formalnie, aż do odwilży w 1956 roku, negowali istnienie w naszym kraju jakichkolwiek mniejszości narodowych. A drugi stygmat mniejszości białoruskiej to Łukaszenka. To stygmat państwa i narodu, którymi rządzi dyktator, państwa bez historii, do którego trudno żywić jakiekolwiek pozytywne uczucia.

Pamiętam jeszcze, jak trochę starsi ode mnie znajomi po ukończeniu liceum białoruskiego w Bielsku Podlaskim lub Hajnówce wyjeżdżali na studia do Grodna, do Mińska. Na dobre studia – medyczne, filologiczne czy historyczne. Epoka Łukaszenki ten proces wygasiła. Pozbawiła Białorusinów podmiotowości, odizolowała państwo, wiele więzi zostało zerwanych. Stosunek do języka białoruskiego w Białorusi odbierał radość z nauki i z korzystania z języka białoruskiego także tutaj, na Podlasiu. Licea z dodatkowym nauczaniem języka białoruskiego są bardzo dobre, wysoko notowane w rankingach, ale uczniowie w pewnym momencie zaczynali pytać: „Po co my się właściwie uczymy tego języka, skoro w Białorusi nikt z niego nie korzysta? Do czego nam się przyda?”. Ten stygmat odarcia z historii, z kultury i z języka dotykał nas na Podlasiu bardzo mocno. Podobnie jak białoruską elitę intelektualną, także mniejszość białoruską w Polsce spychało to na margines.

Bo kiedy mówisz, że jesteś Białorusinem, to z czym to się w Polsce kojarzy? Dzięki polskiej polityce historycznej ostatnich lat kojarzy się z Rajsem „Burym”, a zaraz obok tego idzie cały wachlarz stereotypów o Białorusi: autorytarna, biedna, niebezpieczna, na usługach Rosji.

Bury spalił tylko pięć wiosek, a przecież mógł więcej

Więc nowe polityczne otwarcie w Białorusi oznaczałoby szansę na zrzucenie przynajmniej tego łukaszenkowskiego stygmatu. Kilkaset tysięcy ludzi na ulicach Mińska z biało-czerwono-białymi flagami daje nadzieję. Już teraz wiele osób dostrzegło Białorusinów, zachwyca się ich pokojowym protestem, tym, że tłum nie dewastuje miasta. Wyrastają nowe, zupełnie inne skojarzenia z Białorusią. Równocześnie z nimi wyrastają obawy.

Jakie?

Nikt nie wie, czym się skończy ta historia. Łukaszenka tak po prostu nie odejdzie, widzimy to, sam wyraźnie to powiedział wiele razy. Powstaje wiele pytań o brak liderów politycznych, o to, kto mógłby przejąć władzę. Do tego pojawiają się obawy przed reakcją Rosji. Dzisiaj nie wiemy, jak długo mogą trwać protesty i jak duże rezerwy ma reżim, żeby te protesty przeczekać albo zdławić. Wciąż nie ma przesilenia.

Konstrukcja pojęcia mniejszości narodowej w polskim prawie jest taka, że dana społeczność może być mniejszością narodową tylko wtedy, jeśli… no właśnie, chciałoby się powiedzieć, ma swoje państwo, ale przecież dla polskich Białorusinów ich państwem jest Polska. Chodzi o to, że na przykład Kaszubi już mniejszością narodową nie są, bo nie ma państwa kaszubskiego gdzieś po sąsiedzku. Ale skoro Polska właśnie tak to sobie zdefiniowała, to czego ty jako polski Białorusin oczekiwałbyś od odnowionego państwa białoruskiego?

Chciałbym, żeby pomogło odbudować podmiotowość naszej mniejszości. Z podlaskiej perspektywy życzylibyśmy sobie oczywiście narodowego państwa białoruskiego, ale takiego, które nie będzie wzorem dzisiejszej polski budować konfliktogennych mitologii narodowych. Marzę o państwie białoruskim, które będzie źródłem narodowej dumy, które będzie przypominać o tym, że Białorusini mają swoją historię i swoje miejsce na Ziemi.

„A miał coś na sumieniu? Był z Białorusi”

Tak jak mówisz, mniejszość w Polsce, tak jak jest rozumiana, ma swój matecznik za granicą. Rządy Łukaszenki sprawiły, że myśmy byli tego matecznika pozbawieni. Mińsk przez wiele lat nie był dla nas punktem odniesienia, bo to nie był Mińsk, gdzie znajdują się władze, które nam sprzyjają. Pomoc ambasady białoruskiej dla organizacji białoruskich była symboliczna, preferowano oczywiście współpracę z organizacjami czy postaciami sprzyjającymi reżimowi Łukaszenki. Więc najzwyczajniej marzę o tym, by to się wreszcie zmieniło.

Nie mam przy tym złudzeń, że jeśli pojawi się jakakolwiek nowa władza w Białorusi, to nagle mniejszość białoruska, na przykład w Polsce, znajdzie się w centrum jej zainteresowań. Albo że szerokim strumieniem popłynie finansowanie dla inicjatyw mniejszościowych. Ale mam przynajmniej nadzieję, że zostaną odbudowane więzi. Reżim w ogóle nie zauważał Białorusinów poza granicami. Dla Łukaszenki Białorusini to obywatele Białorusi, którzy mieszkają w Białorusi, nie widział różnicy między białoruskimi mniejszościami i białoruskimi emigrantami. Dla niego wszyscy Białorusini poza Białorusią to jacyś zdrajcy, którzy wyjechali z kraju. A Białorusini z Podlasia nigdzie nie wyjeżdżali, bo to Białoruś stąd wyjechała. Więc mam nadzieję, że uda się tę sytuację odczarować, że Białorusini odzyskają podmiotowość, nie tylko w Mińsku, ale też w Białymstoku, w Bielsku Podlaskim czy Hajnówce.

Nie wiem, czy się ze mną zgodzisz, ale mam wrażenie, że Majdan dał kopa ukraińskiej mniejszości. Zorganizowała się, działała aktywnie na przykład na rzecz okaleczonych ukraińskich żołnierzy walczących na Donbasie, pomagała ich rodzinom. Zaczęła organizować więcej wydarzeń kulturalnych. Często wokół środowisk mniejszościowych skupiają się imigranci z Ukrainy. Mniejszość białoruska teraz dostanie podobne doładowanie?

Chciałbym, żeby tak było. Chciałbym, żeby obecne wydarzenia w Białorusi zachęciły przynajmniej część osób, które etnicznie są Białorusinami, ale unikają tej samoidentyfikacji, do refleksji na temat swojej tożsamości, korzeni. Dzięki wielkiemu pokojowemu, ale konsekwentnemu protestowi zmieniają się skojarzenia z Białorusią i Białorusinami, liczę więc na pewne zmiany wśród Białorusinów tutaj, w Polsce. Tym bardziej że według spisów powszechnych jesteśmy jedyną mniejszością narodową, która się kurczy. Wpływa na to depopulacja regionu, czyli wschodniej części województwa podlaskiego i postępująca polonizacja. A to wynika właśnie z tego, że białoruskość nie była postrzegana jako coś atrakcyjnego, wartościowego.

Ilekroć wraca temat Romulada Rajsa „Burego”, odpowiedzialnego za mordy białoruskiej ludności cywilnej na Podlasiu, zawsze zabierasz głos. W mediach społecznościowych i w tradycyjnych. Chciałbyś, żeby to potencjalne nowe państwo białoruskie prowadziło aktywną politykę historyczną i tym samym odpowiadało na działania Polski w tym obszarze?

Trzeba przypomnieć o pewnym społeczno-politycznym fenomenie, jakim była polityka historyczna Łukaszenki. To był fenomen, bo jej nie było. Reżim białoruski nie prowadził polityki historycznej, a już na pewno nie instrumentalizował historii w relacjach międzynarodowych. W tej sferze stosunki polsko-białoruskie to biała plama, ale dzięki temu nie mamy konfliktów na tle historycznym. Łukaszenka budował państwo socjalne, a nie narodowe, historia nie była mu potrzebna. Substytutem politycznej podmiotowości narodu białoruskiego stał się folklor. Trochę ludowy, trochę sowiecki. Po co kreować narodowe mity, budować jakieś narracje historyczne, które mogą się komuś nie podobać? Lepiej śpiewajmy piosenki. W ten sposób Białorusini zupełnie oddali pole do budowania narracji historycznej o sobie i o regionie nie tylko Polakom, ale też Litwinom.

Wydaje mi się, że wielu Polaków jest teraz zaskoczonych, kiedy widzi białoruską symbolikę narodową. Kiedy widzi, że herbem Białorusi, podobnie jak Litwy, jest Pogoń. I pewnie dopiero teraz wielu Polaków dowiaduje się, że Białoruś to była historyczna Litwa, to było Wielkie Księstwo Litewskie. Więc na pewno połukaszenkowska Białoruś zechce odzyskać część tego historycznego pola. Mam jednak nadzieję, że nie będzie prowadzić polityki historycznej na podobieństwo Polski. Nie mam wątpliwości, że w wolnej Białorusi będą różne nurty polityczne. Na pewno pojawi się też nacjonalistyczna pokusa, która może zrodzić konfliktowe sytuacje z sąsiadami, ale wierzę, że większość Białorusinów nie da się zwieść tej pokusie.

Jeśli w Białorusi jednak zakwitnie silny nurt nacjonalistyczny, to nie obawiasz się, że mniejszość białoruska może stać się zakładnikiem relacji między Białorusią i Polską?

Jest takie ryzyko. Mówiłem, że do tej pory Mińsk nie był dla mniejszości punktem odniesienia…

I może tak jest lepiej?

Na pewno lepiej dla Polski. To pozwalało Polsce zagospodarować Białorusinów jako dobrych polskich patriotów, stymulowało polonizację. Polska jest niezwykle zaborcza. Ja zawsze mówię o sobie, że jestem polskim Białorusinem. Jestem polskim obywatelem, więc mam polskie obowiązki, ale z krwi i kości, etnicznie i narodowo jestem Białorusinem, więc serce mam białoruskie. Po prostu. Wielokrotnie jednak czułem presję i wyrzut, że właściwie dlaczego nie chcę być Polakiem w pełni. Przecież mieszkam w Polsce, urodziłem się w Polsce, mówię po polsku, kończyłem polskie szkoły. Trudno zrozumieć, że to nie jest tak, że ja nie chcę, ja po prostu nie jestem Polakiem. Ale taka jest bodajże wymarzona sytuacja, kiedy mniejszość ulega polonizacji i jej członkowie zaczynają mówić o sobie, że są Polakami, mają tylko jakieś inne pochodzenie, w tym przypadku białoruskie. W końcu miliony Polaków mają jakieś wschodnie pochodzenie. Wtedy zupełnie rozmywa się aspekt polityczny, przestaje istnieć grupa, przestają istnieć jej interesy.

Pytasz, czy mniejszość może stać się zakładnikiem. Mnie się wydaje, że mniejszość zawsze nadaje się na zakładnika, niezależnie od polityki państwa matecznika. Mniejszości można zawsze powiedzieć: „Nie macie prawa narzekać na polskie państwo i polskie władze, bo zobaczcie, jak białoruska władza traktuje mniejszość polską w Białorusi”. I już, zaorane. Koniec dyskusji. Polska nie ma pomysłu na politykę wewnętrzną. Spójrzmy na Kaszubów, na Ślązaków. Polska prawica panicznie boi się jakiejkolwiek regionalnej odmienności, nie mówię tylko o mniejszościach, ale w ogóle o zróżnicowaniu regionalnym Polski. Na siłę próbuje się nas wszystkich wepchnąć do tego monolitu, jakim jest „prawdziwa polskość”. Liberalna strona sceny politycznej też nie ma na te problemy odpowiedzi, wciąż panuje dyskurs „Polska A, Polska B” i „widać zabory”. To wszystko jest niezwykle wyniszczające.

Wschód kontra zachód, czyli polski liberał już wie, na kogo zagłosujemy

Jeszcze jedno pytanie futurologiczne: Wschód czy Zachód?

Za wcześnie, by dyskutować o wyborze przez Białoruś wektora rozwoju. W tej części Europy trudno też być państwem wielowektorowym, utrzymywać równe i partnerskie stosunki zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Nie wyobrażam sobie również, by w obecnych warunkach Białoruś mogła wyjść spod kurateli Moskwy, także w sensie kulturowym. Znaczna część duszy białoruskiej jest zespolona z duszą rosyjską, należą do jednego uniwersum i trudno byłoby to uniwersum przeciąć.

Jednocześnie uważam, że wybór wektora zachodniego byłby korzystniejszy dla Białorusi i w oczywisty sposób leżałby także w naszym interesie, czyli mniejszości białoruskiej w Polsce. To wizja na parę dekad do przodu, ale marzę przede wszystkim o takiej integracji do struktur zachodnich, która pozwoli na otwarcie granicy. Dla nas ta granica jest ogromną raną, bo to jest granica, której do 1945 roku nigdy nie było. To jest granica, która podzieliła rodziny, podzieliła wsie, podzieliła drogi, które urywają się teraz na granicznym szlabanie. To granica trudno przepuszczalna, bo to także wschodnia granica NATO i Unii Europejskiej. Dla Podlasia, zwłaszcza dla jego wschodniej części, otwarta granica z Białorusią byłaby ogromnym bodźcem rozwojowym. Współpraca jest i teraz, są kontakty na poziomie samorządów, są relacje biznesowe. Białorusini uprawiają na Podlasiu turystykę zakupową, są pracownicy z Białorusi, dzięki którym działają lokalne firmy. Pewnie od niejednego wójta czy starosty usłyszysz, że nieważne, kto tam siedzi na górze, czy Łukaszenka, czy kto inny, to i tak relacje dwustronne na tym najniższym, czyli ludzkim, lokalnym, poziomie są bardzo dobre. Ale możliwości obopólnego rozwoju, kiedy granica jest otwarta, kiedy nie ma barier celnych, są nieporównywalne z warunkami, które mamy obecnie.

Jak oceniasz polską politykę zagraniczną wobec Białorusi?

W polskiej polityce wobec Białorusi widać wiele paradoksów, bo z jednej strony Polska chce być liderem w regionie, tworzyła te wszystkie projekty Trójmorza i Międzymorza, ale równocześnie prowadzi politykę dość izolacjonistyczną, nie podejmuje się działań w przypadku kryzysów zewnętrznych.

W tej chwili inicjatywę związaną z Białorusią wyraźnie przejęła Litwa, co z punktu widzenia litewskich interesów jest oczywiste, ale w Polsce wywołuje to jakąś infantylną zazdrość, że „czemu to Litwa, a nie Polska przyjęła Cichanouską”. Polska chciałaby występować w roli pośrednika i mediatora, ale nie podejmuje żadnych działań w tym kierunku. A trzeba tutaj przypomnieć, że w sprawie wojny na Donbasie to właśnie Białoruś zajęła miejsce mediatora, Łukaszenka sprytnie się ustawił jako łącznik między Ukrainą i Unią Europejską a Rosją. Polska z tego procesu w ogóle wypadła.

Ogólnie rzecz biorąc, moje wrażenie jest takie, że Polska traktuje Białoruś przedmiotowo, budowaniu partnerskich relacji bardzo szkodzą wyraźne na prawicy kresowe sentymenty, brak też długofalowych planów i projektów. Wyjątkiem jest telewizja Biełsat, chociaż trzeba pamiętać, że już kilkukrotnie groziło jej odcięcie finansowania z MSZ. Z perspektywy lat doceniam projekt, jakim jest Biełsat, zwłaszcza za dokumentalistykę, ale nie ukrywałem nigdy, że mam z Biełsatem problem, bo jest to jednak polska telewizja, tworzona za pieniądze polskiego podatnika, która reprezentuje polskie interesy. A w interesie polskim nie jest najwyraźniej poświęcanie uwagi mniejszości białoruskiej i tematy z polsko-białoruskiego pograniczna.

Tak czy inaczej, dzisiaj Białoruś stała się problemem. Przyzwyczailiśmy się do tej dyktatury, wszyscy się z nią jakoś ułożyli, a teraz cały Zachód przeżywa niesmak, bo źle się czuje z tym, że w środku Europy są łapanki, areszty i tortury. Polska na razie, poza deklaracjami, nie zaczęła tego problemu rozwiązywać.

***

Tomasz Sulima – przewodniczący Stowarzyszenia Dziennikarzy Białoruskich, wiceprzewodniczący Rady Miasta Bielsk Podlaski, społecznik i białoruski aktywista na Podlasiu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij