Unia Europejska

Sprzątanie po pandemii w czeskim stylu

Fot. Reportéři ČT/youtube.com, TheEssexTech/flickr.com. Edycja KP.

Czeski rząd zniósł obostrzenia, bo ludzie mieli dość maseczek, przeciwko ratowniczce medycznej, która alarmowała o brakach w sprzęcie ochronnym, wszczęto śledztwo, kobietom nakazano wcześniej rodzić dzieci, a media publiczne przejęli politycy. Czechy coraz bliżej Polski? Korespondencja z Pragi.

Kolejne związane z pandemią restrykcje są stopniowo znoszone, bo niebezpieczeństwo, rzecz jasna, już minęło – nie miało innego wyjścia, skoro według sondaży większość ludzi ma dość noszenia maseczek w miejscach publicznych, mniejsza o to, co na ten temat mówią naukowcy.

Jednocześnie czeski rząd pełną parą nadrabia to, co dyplomatycznie można określić jako skandaliczny brak skandali z okresu kryzysu, czyli projekt wprowadzania ukradkiem rozmaitych kontrowersyjnych rozwiązań, podczas gdy uwaga opinii publicznej i mediów skupiona była na czym innym. Tak czy inaczej, skutki pewnych decyzji politycznych podjętych w drugiej połowie będziemy odczuwać jeszcze długo.

Niewygodna osoba

Retrospektywna analiza wszystkich niewypałów związanych z rządowymi działaniami na rzecz pozyskania i dystrybucji materiałów medycznych to zadanie na długie miesiące lub wręcz lata, ale jeden osobliwy przypadek zasługuje na szczególną uwagę. Dwa miesiące temu, kiedy władze kraju przyznały w końcu, że owszem, ten drobny, lawinowo rosnący problem znany jako COVID-19 istnieje naprawdę, szpitale w całym kraju desperacko usiłowały zgromadzić jak najwięcej środków ochronnych, apelując przy tym o pomoc i darowizny dla obywateli, choć rząd upierał się, że wystarczy ich dla wszystkich.

Ratowniczka medyczna postanowiła wskazać na tę sprzeczność w liście otwartym, w którym zwróciła się do społeczeństwa o wsparcie dla swojego szpitala, gdyż władze regionalne (szok i niedowierzanie!) nie zapewniły niezbędnych materiałów. Co prawda podczas kryzysu sprawa przeszła niemal bez echa, ale gdy tylko opadł kurz, samorząd przygotował ripostę.

Stojąca na czele władz regionu Jaroslava Pokorná Jermanová (z wiecznie zachłannej partii ANO – to dopiero niespodzianka!) postanowiła oskarżyć autorkę listu o sianie paniki i rozpowszechnianie fałszywych informacji, po czym wobec ratowniczki, która ośmieliła się prosić o pomoc, wszczął śledztwo policyjny wydział ds. walki z ekstremizmem i terroryzmem. Strategia zastraszania okazała się skuteczna i kobieta ostatecznie złożyła wymówienie, co po raz kolejny dobitnie pokazuje, że żaden dobry uczynek nie pozostanie bezkarny. Prawdziwą wisienką na tym torcie okazał się moment, gdy Pokorná Jermanová ogłosiła, że rozwiązywanie problemów poprzez stawianie oficjalnych zarzutów nie jest w jej stylu i że jest skłonna podpisać się pod petycją w obronie ratowniczki, w której, tak się akurat składa, potępiono jej własne działania.

O ile należałoby docenić – zwłaszcza u polityczki – gotowość do złożenia podpisu na dokumencie, który zasadniczo nazywa cię skorumpowaną, spiskującą, mściwą suką, o tyle nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Pokorná Jermanová po prostu nawet nie przeczytała treści petycji i chlapnęła pierwsze, co przyszło jej do głowy. Cała sprawa jest tyleż śmieszna, co głupia – wiadomo – ale to także dość niebezpieczny precedens w podejściu do konsekwencji błędów w zarządzaniu kryzysowym.

Niewygodny wiek

Wydawać by się mogło, że po takiej akcji niełatwo będzie pokonać Pokorną Jermanovą w dziedzinie głupoty, a jednak polityczkę wkrótce przyćmił na tej niwie jej szef. Podczas kryzysu premier Andrej Babiš nader ochoczo usunął się w cień i pozwolił, by odpowiedzialność za wszelkie niepopularne działania spadła na jego kolesi. Teraz, zwęszywszy okazję do zapunktowania u wyborców, premier wkroczył do akcji z energią nakoksowanej wiewiórki – z adekwatnymi wynikami. Z jednej strony udowodnił, że jest zdolny do przebiegłych manewrów politycznych, przepychając ustawę, która zagmatwała zasady prowadzenia rejestru własności przedsiębiorstw, co miało na celu ukryć liczne konflikty interesów, a z drugiej…

Sweter, pandemia i olbrzymi kij premiera

Podczas uroczystego otwarcia nowego skrzydła szpitalnego król Andrej Mądry dał do zrozumienia, że ma wiele planów na rewitalizację gospodarczą kraju, a przebudowa zaczyna się od nas. A przynajmniej od mniej więcej połowy z nas. Otóż bez siły roboczej nie ma co liczyć na postęp, a ciągłe starzenie się społeczeństwa stanowi najwyraźniej spore zmartwienie, kiedy Babiš rozmyśla nad niepewną przyszłością Czechów.

Stąd genialne rozwiązanie: według premiera niekorzystne dla kraju jest to, że kobiety rodzą za późno – o zgrozo, nawet po trzydziestce! Każda przyszła patriotyczna czeska jednostka rozpłodowa powinna dążyć do tego, by rozpocząć rodzenie dzieci w wieku dwudziestu czterech lat. Rozumowanie jest proste: poród w jakże podeszłym wieku trzydziestu lat tak bardzo wyczerpuje biedne staruszki, że nie chcą mieć więcej dzieci, a dwadzieścia lat później prowadzi to do przerażających reperkusji ekonomicznych.

Dlaczego Putin chce, żeby polskie kobiety rodziły więcej niechcianych dzieci?

Co ciekawe, Babiš nie zająknął się nawet o trudnościach związanych z łączeniem macierzyństwa z karierą zawodową, o tragicznie niskim wsparciu państwa dla osób na urlopie rodzicielskim, a nawet o braku mieszkań dla wszystkich tych młodych, szczęśliwych rodzin. Co jeszcze ciekawsze, nie miał żadnej równie genialnej sugestii dla mężczyzn – kiedy powinniśmy zakładać rodziny? Czy po trzydziestce nie jesteśmy aby równie zmęczeni? Nie możemy się doczekać odpowiedzi na te nurtujące pytania!

Niewygodne media

Na temat niepewnej sytuacji czeskich mediów publicznych sporo już powiedziano i z przykrością muszę stwierdzić, że wybrańcy narodu wbili właśnie następny gwóźdź do trumny Telewizji Czeskiej, obsadzając organ, który ją nadzoruje, kolejną falą idiotów z klucza politycznego. Trzy nowo nominowane osoby mają powiązania niezbędne do tego, by zrobić z czeskiej telewizji medium nie tyle publiczne, co państwowe, zastępując kluczowe osoby w organizacji.

Premier wkroczył do akcji z energią nakoksowanej wiewiórki – z adekwatnymi wynikami.

Wszyscy troje mają błogosławieństwo partii ANO; wszyscy troje są niezwykle krytyczni wobec dorobku informacyjnego czeskiej telewizji, zwłaszcza jeśli chodzi o dziennikarstwo śledcze; dwoje z nich ma powiązania ze skrajnie prawicowymi partiami i instytucjami. Najgorsza z nich, nominowana przez Kościół katolicki ekonomistka Hana Lipovská, oprócz obowiązkowych sympatii wobec partii ANO i naszego ukochanego prezydenta (oby jego głowa weszła w bliski kontakt z solidną grudą uranu) jest powiązana z konserwatywnym, prawicowym, antyeuropejskim think tankiem.

Co więcej, twierdzi, że nie ogląda telewizji, ale nie widzi powodu, by nie zastąpić publicznych kanałów komercyjnymi stacjami telewizyjnymi (jak na to w ogóle odpowiedzieć?), deklaruje, że „nie rozumie sensu utrzymywania medium publicznego”, i radośnie porównuje przystąpienie Czech do UE do sowieckiej inwazji i okupacji z 1968 roku.

Pytanie, ile szkód mogą faktycznie wyrządzić, pozostaje otwarte: rada ma prawo odwoływać i mianować dyrektora czeskiej telewizji, zatem najbardziej prawdopodobny scenariusz zakłada, że medium zacznie wkrótce zarządzać rządowa marionetka. Media publiczne mogą się też stać przedmiotem ataku ekonomicznego, analogicznie do procesu, który zaszedł na Węgrzech.

COVID-19 na Węgrzech: Orbán był dyktatorem, zanim to było modne

Pozbywanie się niechcianych ludzi i projektów pod pretekstem cięć finansowych sprawia, że wszystko wydaje się płynne i naturalne, tym bardziej że antysystemowe partie i politycy nieustannie podburzają swoich zwolenników przeciwko mediom publicznym pod hasłem: „Po co płacić za to, czego nie oglądasz?”.

Inna możliwa strategia zakłada, że członkowie rady będą składać skargi na nadawane treści – zapowiedź tego widzieliśmy dwa lata temu, kiedy dyrektor publicznej stacji radiowej musiał przejść na emeryturę pod naciskiem członków rady o podobnych powiązaniach politycznych, którym nie spodobało się, że w audycji na temat literatury zacytowano fragment książki zawierający słowo „penis”.

Mężczyźni przebrani za dziennikarzy TVP brutalnie atakują osoby transpłciowe

Najbardziej prawdopodobne wydaje się jednak, że w wyniku zmian w zarządzie telewizja będzie musiała obrać nader ostrożny kurs, żeby w ogóle zachować jakikolwiek głos w polityce. Możemy się spodziewać, że dziennikarze nie będą mieli odwagi polemizować z politykami i demaskować ich kłamstw. A to oznacza, że programy informacyjne będą nijakie, niesmaczne i szybko zapomniane.

**
Z angielskiego przełożyła Katarzyna Gucio

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michal Chmela
Michal Chmela
Tłumacz, dziennikarz
Tłumacz, dziennikarz, korespondent Krytyki Politycznej w Republice Czeskiej.
Zamknij