Z krajobrazu zniknęły krowy. Zamknięte na farmach, bezimienne, nie mają szansy na kontakt z ludźmi. Nie oglądamy też kur, świń i innych istot, z których krzywdy korzystamy. Nie tylko nie widzimy, ale również nie mówimy o nich i o ich krzywdzie otwarcie, a to utrzymuje złe status quo.
Ci, którzy krzywdzą, i ci, którzy korzystają z krzywdy – ukrywają swoje ofiary. Mechanizm tego procesu jest zrozumiały. Ukrycie może przybrać wiele form: zupełnego wymazania, zepchnięcia w cień, ale również pomniejszenia krzywdy, w tym podważenia zdolności ofiary do bycia skrzywdzoną. Krzywdzący umniejszają też często własną możliwość wyboru, a więc i odpowiedzialność za wyrządzaną krzywdę.
Ofiary nieopłakiwalne
W niektórych przypadkach potrzeba ukrycia ofiary jest jednym ze wskaźników jej wartości – wobec spodziewanych reakcji sprzeciwu, oburzenia i kary. Można więc powiedzieć, że czasem ukrywanie ofiary jest dowodem krzywdy i tego, że krzywdzący ma poczucie, że krzywdzi. W nawiązaniu do określenia Judith Butler nazwałbym takie ofiary opłakiwalnymi.
Only under conditions in which the loss would matter does the value of the life appear. Thus, grievability is a presupposition for the life that matters [Wartość życia widać tylko, jeśli jego utrata będzie miała znaczenie. To żałoba podkreśla wagę życia – tłum. red.] – pisała Butler. Zauważyła także, że opłakiwanie, żal i oburzenie są reakcjami, które są ściśle regulowane przez reżimy władzy i czasem podlegają wyraźnej cenzurze. Efektem ich działania jest powstanie grupy ofiar nieopłakiwalnych. Można dodać, że regulacja ma także miejsce w ramach mechanizmu opozycji, z jemu właściwą cenzurą.
Te właśnie – mniej oczywiste – przypadki cenzury wskazują na rzeczywistą głębię społecznego wykluczenia krzywdzonych. W tym schemacie maskuje się istnienie grupy ofiar z myślą, że tak będzie lepiej dla niej samej. Status społeczny i kulturowy tej grupy jest tak niski, że nawet jej obrońcy stwierdzają, że dla efektywności działań na rzecz poprawienia jej doli lepiej nie wspominać o ofiarach.
Ofiary z niskim potencjałem opłakiwalności postrzegane są jako nie dość atrakcyjne i efektywne jako motywatory zmiany. Próby uświadomienia ich krzywdy, wskazania, że są ofiarami, traktuje się jako ryzykowne. Zakłada się bowiem, że może to przynieść odwrotny skutek – wzbudzić falę kolejnych usprawiedliwień i racjonalizacji krzywdzenia.
Ofiary tak doskonale wykluczone zubaża się dodatkowo – utrudniając im lub zabierając możliwość wzbudzania w innych reakcji troski, wywoływania poczucia niezgody na krzywdę. Co więcej, zubożone są relacje, a więc niemożność i niezdolność jest obopólna. Również sprawcy i beneficjenci krzywdy nie mają możliwości przeżywania smutku, gniewu, doświadczenia straty i żałoby.
Dobrzy, radykalnie dobrzy, inni
Ustanowienie i utrzymywanie – jako elementu normy społecznej – pewnej grupy ofiar jako nieopłakiwalnej, może być tak silne, że wiąże się nie tylko z ukrywaniem krzywdzonych, ale i tych, którzy reagując na krzywdę, wyłamują się z porządku braku afektu. Tych, którzy wbrew dominującym wzorom reakcji odczuwają i wyrażają publicznie gniew, niezgodę, smutek, rozpacz, troskę – którzy opłakują i wskazują na niesprawiedliwość.
Wykluczenie ofiar przenosi się na ich rzeczników. Jeśli sprzeciw wobec krzywdy i potrzeba reprezentowania ofiar stanie się ważną częścią ich tożsamości, jeśli demonstracyjnie podejmą misję powiernictwa, oni również mogą stać się elementem wymagającym zamaskowania.
czytaj także
I znów: jeśli to maskowanie ma miejsce w ramach starań o efektywność działań pomocowych, świadczy ono o ekstremalnie niskim statusie ofiar. Zła norma jest tak lepka, że jej defektami mogą być naznaczeni wszyscy, również ci, którzy starają się ją zmienić.
Można to nazwać złym dotykiem normy społecznej. Jeśli potrafi on dosięgnąć rzeczników ofiar, ma posmak totalitaryzmu. Wykluczenie ofiar odbywa się też poprzez pragmatyczne wyciszenie ich sprzymierzeńców, uznanych za zbyt dobrych, radykalnie dobrych, a więc niewygodnie odmiennych od przyjętej normy.
Moment, w którym rozsądek nakazuje uznać wykluczenie ofiar i ich rzeczników za uzasadnione w niektórych przypadkach, bo funkcjonalne w ramach projektów pomocowych – jest w moim odczuciu pełen goryczy. Rzadko jednak opisuje się go w ten sposób – jako zło konieczne i ustępstwo, niełatwy gest z podłożem dylematu.
Wyciszanie radykalizmu, uległość w procesie negocjacji roli ofiar, przyjęcie i uznanie reguły ich nieopłakiwalności są jednymi ze znaków szczególnych miękkiej ścieżki zmiany społecznej. Poddanie się działaniu złej normy ma być tu dowodem kontaktu z rzeczywistością, a nie akceptacji jej tragicznego piętna. Właśnie dlatego umiarkowanie jest tak trudną i potencjalnie niebezpieczną procedurą zmiany społecznej. Jeśli bowiem przyjmiemy i ujawnimy punkt widzenia ofiary, niebezpieczne staje się każde umiarkowanie będące niewykorzystaniem możliwości radykalniejszego działania.
czytaj także
Funkcjonowanie mechanizmu, który z grubsza opisałem, dobrze daje się rozpoznać w kontekście ruchu społecznego działającego na rzecz zwierząt tradycyjnie użytkowanych i krzywdzonych dla potrzeb człowieka. Stanowi on – poprzez fakt normalizacji skrajnego wykluczenia wielu zwierząt – bardzo dobre pole analizy.
Liczne przykłady wykluczenia, maskowania, wyciszania, cenzurowania ofiar i ich rzeczników – to standardowe metody ochrony złego status quo przez zadeklarowanych przeciwników ruchu prozwierzęcego. Co jednak ważniejsze, takie zachowania i przekonania można znaleźć także wśród dominującej części społeczeństwa. Ta grupa co prawda nie ma tej pewności przekonań, co faktyczni przeciwnicy ruchu prozwierzęcego, ale automatyzmem wyborów i codziennością apatii skutecznie umacnia krzywdzącą normę społeczną.
Istnieją także, będące znacznikami głębi wykluczenia ofiar i wymagające szczególnej wrażliwości w ocenie, przypadki autocenzury ruchu prozwierzęcego, stosowanej z intencją ochrony ofiar, takie jak:
– ukrywanie rzeczywistych zamiarów, na przykład przedstawianie relatywnie niewielkiej reformy systemu eksploatacji jako docelowej bez jakiejkolwiek sugestii, że jest to w założeniu tylko pośredni etap w oczekiwanej sekwencji zdarzeń mających prowadzić do gruntownych zmian;
– bagatelizowanie niektórych wartości, na przykład wartości zwierzęcego życia jako takiego – poprzez skupienie na kwestii jakości życia, dobrostanu związanego z mniej lub bardziej krzywdzącą formą chowu; wiąże się to z celowym pominięciem lub przedstawianiem jako wyraźnie mniej ważnego problemu odbierania życia, stanowiącego wspólny mianownik różnych rodzajów chowu;
– gumkowanie określeń uznanych za kłopotliwe, bo nacechowanych ideologicznie, co postrzega się jako wadę, tak jakby stanowiły zbyt czytelne medium wartości godzących w panującą normę społeczną; w ramach tego zabiegu retorycznego regularnie podmienia się na przykład określenia związane z weganizmem na uważane za bardziej neutralne światopoglądowo, mniej zobowiązujące, takie jak „roślinne”, „oparte na roślinach” i tym podobne;
– formatowanie praktyki weganizmu jako przede wszystkim kwestii zdrowotnej, estetycznej, ekonomicznej i ekologicznej, problematycznej głównie w kontekście jakości życia ludzi; w takim ujęciu mamy do czynienia ze wzmacnianiem motywacji egoistycznych i spychaniem w cień altruizmu związanego z podstawowym aspektem etycznym weganizmu.
czytaj także
Podobnych przykładów można podać znacznie więcej. Wszystkie one wiążą się z niską jakością normy społecznej traktowania zwierząt. W niektórych da się odnaleźć przekonanie, że ofiary (świnie, kury, krowy i inne) są raczej – poprzez ich niski status społeczny i nieopłakiwalność – trefną kartą i balastem, a nie wartościowym motywatorem zmian na lepsze.
Przedstawianie strategii zmiany społecznej, które standardowo zawierają takie i podobne techniki, wyłącznie jako nowoczesnych, realistycznych, dojrzałych, rozsądnych i sprytnych, jest spłaszczeniem ich charakteru. Kiedy przyjmie się perspektywę ofiary, mają one również nieusuwalny wymiar tragiczny.