Świat

Jak przywrócić zaufanie do mediów (a jak tego nie robić)

W erze bezprecedensowego dostępu do informacji – prawdziwej lub nie – konsumenci w każdym wieku muszą wyrabiać sobie umiejętność krytycznego odbioru mediów. To jednak nie zwalnia instytucji medialnych z odpowiedzialności.


OKSFORD. Przemysłowy produkt wysokiej jakości zwykle łatwo odróżnić od bubla – rozpoznajemy to po cenie, marce i recenzjach. Znacznie trudniej poczynić takie rozróżnienie, kiedy produktem jest dziennikarstwo. Jest tak choćby dlatego, że uznane marki – takie jak BBC czy „New York Times”, po których można oczekiwać, że dochowują tradycyjnych dziennikarskich praktyk, w erze cyfrowej giną w natłoku nowych tytułów, blogów i mediów społecznościowych.

Nic więc dziwnego, że im częściej w ostatnich latach słyszymy skargi na rozpowszechnianie fake newsów, tym bardziej spada poziom zaufania do tradycyjnych mediów informacyjnych – zarówno tych o długiej tradycji, jak i tych najmłodszych.

Lemingi Zemana, czyli media publiczne pod ostrzałem

Według raportu Digital News opracowanego w 2017 roku przez Instytut Reutersa ci, którzy regularnie czerpią informacje z mediów, podchodzą do nich ze znacznym sceptycyzmem. Zaledwie połowa odbiorców ufa markowym mediom, które sama wybiera; znacznie mniejszy odsetek osób ufa zaś mediom, z których w ogóle nie korzysta. Mając mnóstwo opcji do wyboru i tak niewiele ufności, niemal jedna trzecia badanych w ogóle przestała czerpać informacje z mediów.

Dziennikarstwo nie jest jednak luksusem, z którego możemy, ot tak, zrezygnować. Jest nieodzownym dobrem publicznym – po pierwsze dlatego, że umożliwia obywatelom podejmowanie decyzji na podstawie rzetelnych informacji, a po drugie – bo pozwala rozliczać rządzących z ich słów i działań. Dziennikarstwo może jednak pełnić te funkcje wyłącznie wtedy, gdy jest produktem wysokiej jakości, a odbiorcy zdają sobie z tego sprawę. Tymczasem dostarczenie takiego produktu nie jest prostym zadaniem.

Zaledwie połowa odbiorców ufa markowym mediom.

Pierwsza trudność polega na tym, że nie ma oczywistej definicji „dobrego dziennikarstwa”, a ten brak pociąga za sobą ryzyko, że wszelkie „standardy jakości” mogą się stać narzędziem cenzury. Kiedy Adolf Hitler chciał spalić nakład jakiejś książki, twierdził, że nie spełnia ona „standardów” nazistowskiej ideologii.

Dziś także władze państw mogłyby się powoływać na rzekomo niską jakość materiałów dziennikarskich, by podważać wiarygodność swoich krytyków lub odmówić im kwalifikacji do wykonywania zawodu dziennikarza.

Pod wpływem rosnącego niepokoju o przyszłość mediów kilka organizacji dziennikarskich próbuje zażegnać to niebezpieczeństwo, projektując własne wskaźniki dziennikarskiej rzetelności. Na szczególną uwagę zasługuje projekt Journalism Trust Initiative, prowadzony pod egidą Reporterów bez Granic. W ramach tego projektu powstają nowe wytyczne „dobrych praktyk, które z czasem mają się przeistoczyć w proces przyznawania oficjalnych certyfikatów jakości. Część organizacji proponuje model „sygnalizatorów świetlnych”, podobnych do oznaczeń na produktach spożywczych, inne z kolei optują za wprowadzeniem rozwiązania wzorowanego na systemie ISO 9000, które nosiłoby znamiona przemysłowego procesu zarządzania jakością.

Dlaczego Paulinę Młynarską wywalili z Onetu?

Ale komu właściwie takie certyfikaty miałyby być wydawane? Logika podpowiada: organizacjom medialnym. Jednak nawet najwyższej klasy newsroomy produkują wiele materiałów pośledniej jakości – czasem dlatego, że brak im środków na dokładniejszą kontrolę, a czasem za sprawą zwykłych ludzkich błędów i niedopatrzeń. To zaś oznacza, że nie każdy materiał pochodzący z danej instytucji zasługuje na takie samo zaufanie.

Część instytucji medialnych może się oczywiście wykazać swoim dorobkiem i systematycznym przestrzeganiem procedur, które pomagają ograniczyć błędy do minimum, a w razie, gdy błędy wystąpią – odpowiednio reagować. Będą to jednak te same instytucje, które już od dawna cieszą się stosunkowo wysokim zaufaniem opinii publicznej – a nowa etykietka mająca poświadczać ich jakość nie przywróci im zaufania, które ostatnimi laty utraciły.

Co się zaś tyczy mediów, którym taka etykieta mogłaby przynieść korzyść, będą to zwykle mniejsze i młodsze tytuły, a więc słabiej przygotowane do obsługi kolejnego poziomu biurokracji, jaka zapewne wiązałaby się z uzyskaniem certyfikatu. Certyfikaty jakości przyznawane całym instytucjom mogłyby więc utrudniać życie nowicjuszom, a faworyzować tych, którzy zdążyli już zabezpieczyć swoją pozycję na rynku.

Możliwy jest też inny rodzaj certyfikatów: przyznawanych nie całym organizacjom, ale pojedynczym materiałom. Byłoby to jednak herkulesowe zadanie, choćby ze względu na liczbę publikowanych treści. Co gorsza, mogłoby przynieść skutek odwrotny od zamierzonego, gdyby dziennikarze zaczęli się uganiać za certyfikatami, podobnie jak niekiedy gonią za dziennikarskimi nagrodami, nawet ze szkodą dla efektów swojej pracy. Niemiecki reporter Claas Relotius otrzymał wiele wyróżnień, dopóki nie wyszło na jaw, że swoje historie po prostu zmyślał.

Wciąż jednak nie umiemy odpowiedzieć na pytanie, co stanowi materiał dziennikarski wysokiej jakości. Czy musi być oparty na faktach? I czy to wystarczy? Czy kryterium jakości dotyczy wyłącznie informacji politycznych i biznesowych, czy ma zastosowanie także do materiałów lajfstajlowych, rozrywki i historii „z życia wziętych”? W cyfrowym ekosystemie odpowiedzi na te pytania stają się jeszcze bardziej skomplikowane. Niektóre wpisy na blogach spełniają wymogi dziennikarstwa, ale oczywiście nie wszystkie.

Dziennikarstwo nigdy nie będzie branżą taką jak – dajmy na to – przemysł lotniczy, gdzie do każdego procesu i do każdego produktu stosuje się surowe normy i ścisłe procedury. Do niedawna jednak wcale nie było to potrzebne: dziennikarze przestrzegali kodeksów zawodowych i etycznych, a nad ich pracą czuwały organy kontrolne, które wkraczały do akcji, gdy te kodeksy były łamane. Standardem było uprawianie możliwie jak najlepszego dziennikarstwa – choć co znaczy „dobre” dziennikarstwo, zawsze pozostawało kwestią interpretacji.

Wolność mediów w Europie Środkowej stacza się na dno

Tak przecież funkcjonują społeczeństwa. Nikt nie wydaje ludziom „certyfikatów zaufania”, gdy chcą założyć rodzinę lub zamieszkać w danej społeczności (nawet jeśli chiński rząd właśnie próbuje to zmienić). Umowa społeczna ustanawia pewne wzorce zachowań, a ludzie zwykle ich przestrzegają. Etykiety zaczynają być potrzebne dopiero wtedy, gdy ktoś te normy narusza.

Tak samo wygląda status quo, do którego dziennikarstwo powinno wrócić. Oznacza to przede wszystkim, że każda instytucja medialna musi wziąć odpowiedzialność za jakość publikowanych przez siebie treści i za przestrzeganie pewnego zestawu zasad, które mają tę jakość gwarantować – w tym procedur redakcyjnych i kontrolnych. Jeśli organizacja nie jest w stanie dopilnować tego samodzielnie – na przykład kiedy dziennikarz obywatelski obraca się w antydemokratycznym, wrogim jego pracy środowisku – zadanie to mogą przejmować instytucje zewnętrzne.

Cenzura z tektury w Polskim Radiu

Przy tworzeniu takich systemów można czerpać z doświadczeń dziennikarstwa zespołowego, takich jak słynny projekt Panama Papers. Reporterzy i analitycy mieli w tym przedsięwzięciu duży margines swobody, co sprzyjało różnorodności opinii i zdrowej konkurencji, wszyscy jednak mieli obowiązek przestrzegać określonych standardów. W przyszłości postęp rozwoju technicznego może pozwolić na automatyzację procesu weryfikowania faktów, szczególnie w newsroomach dysponujących mniej licznym personelem i skromniejszym budżetem.

W erze bezprecedensowego dostępu do informacji – prawdziwej lub nie – konsumenci w każdym wieku muszą wyrabiać sobie umiejętność krytycznego odbioru mediów. To jednak nie zwalnia instytucji medialnych z odpowiedzialności. Z pomocą świadomej i krytycznej publiczności media muszą nieustannie patrzeć na ręce innym i sobie samym, tak jak czyniły to w przeszłości.

Dlaczego Afryka nie ma dobrej prasy

czytaj także

**

Alexandra Borchardt jest dyrektorką programów kształcenia liderów w Instytucie Dziennikarstwa Reutersa.

Copyright: Project Syndicate, 2019. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożył Marek Jedliński.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij