Rosyjskie Nocne Wilki przybyły do czeskiej Pragi, zobaczyły, zwyciężyły i strzeliły czeskiej lewicy w stopę.
Obchodzoną z przytupem rocznicę zakończenia II wojny światowej w Czechach i na Słowacji („Dzień Zwycięstwa“ – jasne, tylko czyjego?) jak co roku popsuło przybycie rosyjskiego gangu motocyklowego złożonego głównie z nacjonalistów. Jak to prawdziwi patrioci, uwielbiają Stalina i Putina oraz gardzą wszystkim, co ma związek z Unią Europejską i USA.
Aha, tak się złożyło, że przybyli na amerykańskich maszynach.
Rycerze Putinowskiej propagandy
Historia Nocnych Wilków, bo takie miano nadał sobie gang, sięga lat osiemdziesiątych, a więc czasów ZSRR, jednak ich polityczne zaangażowanie zaczęło się wraz z dojściem do władzy Władimira Putina, którego otwarcie poparli na kilka sposobów.
Część ich działań ograniczała się do nieszkodliwych akcji PR-owych i udziału w kampanii wyborczej (rzecz jasna w zamian za wsparcie z budżetu państwa), choć ich aktywność ma również mroczniejszą stronę: członkowie gangu uczestniczyli w przejęciu Krymu i późniejszym „utrzymywaniu pokoju”, a także w walce po stronie prorosyjskich separatystów w Donbasie. Pełnią też funkcję propagandowego ramienia rządu rosyjskiego, od czasu do czasu objeżdżając Donbas, a potem także Europę z pozytywnym, porywającym pokazem nacjonalizmu, rewizjonizmu historycznego i zinstytucjonalizowanej homofobii oraz pokazując, jak nasza dzielna Rosja niezłomnie broni się przed potwornym kulturowym atakiem Zachodu.
Mielibyśmy zatem do czynienia z bandą nieszkodliwych pajaców, gdyby nie to, że ludzie traktują ich poważnie. Niektóre kraje wykazały się dość rozsądnym podejściem – Amerykanie, choć występują w tej historii w zasadzie wyłącznie jako dostawca motocykli, w 2015 roku umieścili członków Nocnych Wilków na liście osób z zakazem wstępu do USA.
Polska wielokrotnie próbowała odmawiać im prawa wjazdu – ze zmiennym powodzeniem – być może wychodząc z rozsądnego skądinąd założenia, że dodatkowa porcja rosyjskiej propagandy w dyskursie mogłoby zagrozić jej własnej.
Ubiegłoroczny rajd motocyklistów na Bałkanach spotkał się z mieszaną reakcją nawet w zdecydowanie prorosyjskiej Republice Serbskiej, kiedy to po dość oczywistym powitaniu ich jako kamratów („Nasze motocykle są statkami kosmicznymi pod gwiazdami i piszemy nimi historię, na zawsze powiązaną z walką o przyszłość Rosji”, co natychmiast uplasowało się w czołówce rankingu na „Najgłupszą metaforę wszech czasów”), serbski rząd zauważył, że Rosja wysłała im motocyklistów (i to bez motorów) zamiast obiecywanego wsparcia finansowego.
No i potem była jeszcze baza Nocnych Wilków na Słowacji – z pozoru muzeum, które przypadkiem tylko służyło jednocześnie jako poligon szkoleniowy dla słowackich nacjonalistycznych bojówkarzy… A jak mają się sprawy w moich Czechach? Cóż, ten nadal (trochę) demokratyczny kraj jest przedmiotem zmasowanej rosyjskiej propagandy, a Rosja prawdopodobnie widzi w nim potencjalne wrota do destabilizacji Unii Europejskiej, co, nawiasem mówiąc, całkiem nieźle jej idzie, biorąc pod uwagę, że nasz ukochany prezydent Zeman – oby w kolejną włazodupczą podróż do Moskwy wybrał się rosyjskim samolotem – już dla nich pracuje, a liczba polityków otwarcie deklarujących prorosyjskie poglądy stale rośnie.
Kto chce lizaka?
Pokazanie się w towarzystwie Nocnych Wilków nadal wywołuje pewne kontrowersje, więc po stronie czeskiej na spotkanie stawiło się tylko dwóch znanych polityków; tak się niestety złożyło, że obaj reprezentowali partie, które w swoich programach określały się jako lewicowe. Kiedy były poseł (i jednocześnie obecny szef regionu Pragi) z ramienia partii komunistycznej otwarcie deklaruje poparcie dla prawicowej dyktatury obecnego rosyjskiego reżimu, może się to wydawać szokujące, no, chyba że zna się czeskich komunistów – partię kierowaną przez twardą frakcję stalinowską, która za wszelką cenę chce pozostać u władzy, niezależnie od wszystkiego, i chromolić ideologię. (Oto wskazówka w związku z nadchodzącymi wyborami do Parlamentu Europejskiego: choć komuniści starają się pokazać, że są dynamiczni i postępowi, to wystarczy jeden rzut oka na ich przywództwo, a po złudzeniach nie zostanie nawet ślad).
czytaj także
Skoro mówimy o złudzeniach: drugi polityk na spotkaniu z Wilkami to znany patriota (czytaj: kompletny świr), poseł i były wiceprzewodniczący socjaldemokratów – Jaroslav Foldyna. W tym roku nie atakował on protestujących przeciwników Nocnych Wilków tylko dlatego, że był zbyt zajęty rozdawaniem lizaków i słodyczy przedstawicielom opozycji, „żeby się trochę wyluzowali”.
Ogólnie rzecz biorąc, wydarzenia miały zasadniczo bezkonfliktowy przebieg. Ktoś tylko troszkę podarł demonstrującym transparent, żeby dżentelmeńsko oszczędzić gangowi rosyjskich motocyklistów przykrości, jakiej mogli doznać na widok liter tworzących zagadkowy napis: „Hitler i Stalin rozpoczęli II wojnę światową”.
czytaj także
Ale to wszystko to drobne szczegóły i epizody bez większego znaczenia; największym dokonaniem Nocnych Wilków podczas ich krótkiej wycieczki po Czechach było wbicie kolejnego gwoździa do trumny czeskiej lewicy.
Antykomruslewicanizm
Antykomunizm jest w Czechach bardzo popularny, istnieje od lat dziewięćdziesiątych. Nawet w dzisiejszych czasach najpewniejszy sposób, żeby zdyskredytować kogoś politycznie, to nazwać go „komunistą”.
Jednak między komunizmem a jego negatywnymi konotacjami funkcjonuje wiele mentalnych skrótów; większość Czechów nie rozróżnia określeń „komunistyczny”, „lewicowy” i „prorosyjski” (btw, najwyższy czas coś z tym zrobić, jeżeli chcemy, żeby wszystko zaczęło wreszcie działać prawidłowo. Er, lewidłowo).
Partia komunistyczna po raz kolejny pokazała, że przedkłada poparcie dla Rosji nad jakąkolwiek lewicową ideologię; pozornie proeuropejscy socjaldemokraci wykazali się zaś wyraźnym brakiem troski o swój wizerunek publiczny tuż przed wyścigiem o miejsca w Parlamencie Europejskim, bo jak inaczej nazwać akceptację tego, że jeden z ich najbardziej wygadanych członków rozdaje lizaki na rzecz nacjonalistycznej rosyjskiej propagandy?
Takie gesty utrudniają poważne traktowanie wystąpień przedstawicieli partii komunistycznej. Zresztą i tak ma ona dość skromny elektorat – czescy komuniści stawiają niemal wyłącznie na nostalgię za reżimem sprzed 1989 roku, a to działa na coraz mniejszą grupę wyborców; zwrot w stronę przyjęcia rosyjskiej propagandy też może być ryzykowną próbą dotarcia do zwolenników teorii spiskowych spod herbu „UE to wcielenie wszelkiego zła”, ponieważ – przypomnijmy – partia ta jednocześnie wspiera rząd miliardera, premiera Babiša, który kieruje krajem wyłącznie dla osobistego zysku!
Socjaldemokraci to nieco bardziej skomplikowany przypadek. Zanim na scenie pojawił się Babiš, byli jedną z dwóch największych partii. Mimo że ich elektorat gwałtownie się skurczył, wciąż im się marzy powrót na szczyt. To, że nie udało im się zabunkrować Foldyny w jakimś głęboko zakopanym kuferku z zabezpieczeniami antyświrowymi, aż ruscy motocykliści nie wyjadą z Pragi, było totalną porażką wizerunkową partii.
czytaj także
Jednakże socjaldemokraci muszą się troszczyć o własną reputację także ze względu na inny nieszczęsny fakt – partię tę założył najgłośniejszy w moim kraju prorosyjski głos, sam prezydent Miloš Zeman, który nadal cieszy się w jej szeregach sporym poparciem. A to już jest problem znacznie większego kalibru, jeśli chcieliby zdobyć głosy lewicowych liberałów, tak samo jak oni głodnych innych opcji.
Nocne Wilki: przybyły, zobaczyły, strzeliły czeskiej lewicy w stopę. Stary, dobry antykomruslewicanizm, który stare, dobre Czechy tak uwielbiają, atakuje ponownie. A odliczanie do następnych wyborów już się zaczęło.