Wskazanie akurat aureoli z tęczy jako profanacji wiele mówi o współczesnym Kościele, ale jeszcze więcej o nim mówi podręczny zestaw tego, co profanacją nie jest.
W tle tzw. afery bananowej, dotyczącej cenzurowania sztuki współczesnej przez Muzeum Narodowe, rozgrywa się kolejny akt przepychanki między ruchem LGBTQ a klerykalną prawicą. Tym razem poszło o granicę dopuszczalności używania symboli religijnych.
Afera dotyczy oklejenia kościoła parafii św. Maksymiliana Kolbego w Płocku plakatami z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej w aureoli w postaci tęczy. Chodzi o ten sam kościół, w którym pojawił się tyleż kuriozalny, ileż komiczny grób Pański z napisami o LGBT, gender i in vitro jako największymi grzechami współczesnego świata. Widać Smoleńsk, który nigdy nie miał być zapomniany, ze swoimi tupolewami z Jezusem odszedł już w przeszłość. Teraz Polaków terroryzuje LGBTQ przez to, że bezczelnie śmie się domagać przestrzegania praw człowieka. W sprawie zdążył już zatweetować minister Brudziński, który nasłał policję i zwyzywał uczestników od kulturowych barbarzyńców. Pewnie nikt mu nie powiedział, że w myśl znaczenia pojęcia „barbarzyńca” jego przodkowie znad Wisły właśnie tak byli nazywani przez twórców tego pojęcia, czyli lubujących się – o zgrozo – w seksie homoseksualnym i pogaństwie starożytnych Rzymian.
Jak się dowiedziałem w Płocku dokonano profanacji, świetego od wieków, dla wszystkich pokoleń Polaków, wizerunku Matki Boskiej Częstochowskiej . Sprawą z urzędu zajmie się Policja. Nie może być zgody w imię pseudotolerancyjnych „happeningów” na tego typu #kulturowebarbarzyństwo
— Joachim Brudziński (@jbrudzinski) April 27, 2019
Wskazanie akurat aureoli z tęczy jako profanacji wiele mówi o współczesnym Kościele, ale jeszcze więcej o nim mówi podręczny zestaw tego, co profanacją nie jest. Nie jest więc profanacją robienie z grobu własnego Boga politycznej szczujni na prawa mniejszości, bo trudno inaczej nazwać grób udekorowany napisami przeciwko LGBT. Sposób, w jaki wykorzystywane są przez niektórych proboszczów groby Jezusa, przypomina trochę obraźliwe napisy na ścianach wind i klatek schodowych. Nie jest profanacją kupczenie w świątyni, czy to polityczne podczas wyborów z Kaczyńskim, który z samego ołtarza pod Jasną Górą przemawia, czy kupczenie całkiem realne, gdy wyłudza się od ubogich staruszek kolejne koperty z emeryturami. Nie jest wreszcie profanacją przyjmowanie flag ONR-u – organizacji odwołującej się wprost do jawnie faszystowskiej historii, która każdego współczesnego „ciapatego” Jezusa uchodźcę najchętniej widziałaby pewnie za drutami na przejściu granicznym. Profanacją jest za to tęcza. Można krzyczeć w kościele „śmierć wrogom ojczyzny” i naganiać politycznych zwolenników, sprzedawać garnki czy tam inne pomysły ustaw, ale jeśli tylko narysujesz kolorowy łuk, to wtedy już obrażasz samego Boga.
Biskupi wzywają do przemocy (i przenoszenia chorób drogą płciową)
czytaj także
Najzabawniejsze jest jednak nie tyle to, że sama tęcza kilkakrotnie pojawia się w Biblii jako symbol przymierza z Bogiem. Oczywistym jest bowiem, że w przypadku LGBT tęcza ma zupełnie inną wymowę. Najzabawniejsze jest to, że Biblia zawiera wątki, z którymi tak bardzo współczesny Kościół chce walczyć. Czym innym jak nie tzw. patchworkową rodziną jest rodzina Jezusa? Czy samo poczęcie Jezusa nie odbyło się czasem jako swoiste in vitro, bo typowe in vivo to chyba raczej nie było? Ile razy to właśnie prostytutka okazała się osobą godną zaufania (nierządnica Rachab)? Ba, czy związek królewskiego syna Jonatana z Dawidem (tym od Goliata), czy ich wzajemne całowanie się, obnażanie Jonatana, zrzekanie się tronu przez tego pierwszego, szlochy po rozstaniu to nie jest podręcznikowy przykład nieszczęśliwego związku gejowskiego? Ba, czy, jak twierdził Paul Oestreicher na łamach „Guardiana”, związek samego Jezusa z Janem, który tak często kładł się Jezusowi na piersi, jako jedyny poszedł na egzekucję i miał być wedle woli Jezusa adoptowany przez Maryję, nie przypomina tragicznego losu gejowskiego związku, gdy jeden z nich już wie, że śmierć się zbliża?
Wszystko to oczywiście domysły, ale domysły, które nie są przedmiotem rozważań polskich katolików. A dzieje się tak z prostej przyczyny. Polacy, w tym katolicy, jak zauważył Stefan Chwin, w ogóle nie czytają Biblii. Nie czytają popularnych na świecie biblistów, jak James Kugel na przykład, nie rozumieją, że Biblię – tę najwybitniejszą literaturę świata – można interpretować na rozmaite sposoby. Nie tylko pod kątem erotyki, ale na przykład ekologii, jak Zielona Biblia, czy jak Biblia kobiety autorstwa Elizabeth Cady Stanton. Ilu z nich wie, że ewangeliści wspominają o licznym rodzeństwie Jezusa? Ba, ilu z nich wie, że, jak nie bez podstaw twierdzi Michael Coogan w swoim znakomitym Bogu i seksie, grzech w Sodomie i Gomorze nie dotyczył wcale homoseksualizmu, ale pogwałcenia prawa gościnności? Zresztą, w jaki sposób mieliby mieszkańcy Sodomy być homoseksualistami, skoro znający ich przecież Lot zaproponował im do gwałcenia (status kobiet!) dwie córki-dziewice? Przecież gdyby byli gejami, toby nawet tego nie rozważał. Owszem, homoseksualizm jest karany w Biblii, ale podobnie karana jest zdrada małżeńska i jakoś nie stanowi to już wyznacznika norm moralnych polskiej prawicy, prawda?
Cała ta absolutna hipokryzja w rozumieniu, czym jest profanacja, w połączeniu z absolutną obojętnością na sam przekaz biblijny sprowadza argument o profanacji do typowego narzędzia politycznej dominacji. Nie chodzi tutaj więc ani o szacunek dla Maryi, ani o obrazę uczuć, chodzi o dyscyplinowanie polityczne. Doskonale rozumieją to księża z Jasnej Góry, którzy dawno temu otworzyli bramy kościoła na polityczną propagandę, doskonale rozumie to minister Brudziński, który jednym tweetem załatwia punkty poparcia dla władzy. Ten polityczny ciąg propagandowy: my się wybiórczo oburzamy, wy, Brudziński, wybiórczo reagujecie, ma, rzecz jasna, za zadanie ustawianie dominującej i uprzywilejowanej religii jako ofiary atakowanej przez hordy LGBT.
czytaj także
Pytanie, na ile zrozumieją to osoby, które takie aureole tęczowe złośliwie rysują. Skoro Kościół gra w grę w oburzonego, sekunduje mu władza, a katolicy są albo obojętni, albo pałają autentycznym oburzeniem, to czy rzeczywiście warto jest stosować podobne metody i dostarczać im amunicję? Czy nie lepiej, zamiast przerabiać religijne symbole, wskazywać, jak bardzo religia ta jest przez obecny układ prawicowy wypaczona i jak bardzo Jezus, jego historia i wszystko, co mówił, nie mają nic wspólnego z tym, co krzyczą ludzie, rzucając w LGBT kamieniami, albo ludzie pokroju księdza Stryczka? W przeciwnym razie kolejny raz ze sprawców zrobi się ofiary. Po prostu zamiast kolorować Madonnę, interpretujcie ją po swojemu.