Nauka, Świat

Debata Žižek vs Peterson: remis ze wskazaniem na słabszego

Choć starcie zakończyło się remisem, to bardziej skorzystał na nim Peterson, bowiem debata z Žižkiem to dla niego podkładka pod to, że jest kimś więcej niż tylko coachem sfrustrowanych, głosujących na Trumpa, Kaczyńskiego czy Orbána piwniczaków. Recenzja Jakuba Majmurka.

Chyba żadne intelektualne wydarzenie ostatniej dekady nie miało tak dobrego PR jak wielkopiątkowa debata Slavoja Žižka z Jordanem Petersonem. Jeszcze długo zanim ta dwójka w ogóle zgodziła się ze sobą publicznie wejść w spór, fani obu intelektualistów domagali się starcia, nakręcali wokół niego napięcie i oczekiwania. Jak debata z piątku im sprostała? Różnie.

Na pewno zawiedli się ci, którzy liczyli na ostry polityczny agon, spór iskrzący się od fajerwerków retoryki ostrej jak brzytwa i jadowitej jak najbardziej śmiercionośne węże. Peterson i Žižek podeszli do sporu zupełnie inaczej. Przez całą debatę zachowywali pełen szacunku dystans do siebie i pewną otwartość co do własnych przekonań. Žižek, jak często ma w zwyczaju, zamiast konfrontować się z Petersonem, przyznawał mu rację, by w następnym kroku pokazać, że problem leży zupełnie gdzie indziej.

W najgorszych momentach przypominało to mecz dwóch drużyn, które umawiają się, by grać na remis, lub też sparing bokserski, gdzie walczący przede wszystkich starają się nie zrobić sobie nadmiernej krzywdy. Z drugiej strony zmiana debaty w ciągłą wymianę ciosów także mogłaby uczynić ją niestrawną. Fakt, że dwóch tak różnych intelektualistów było w stanie dyskutować ze sobą bez zacietrzewienia, jest być może sam w sobie wartością na coraz bardziej (i, co gorsza, często coraz głupiej) spolaryzowanej scenie publicznej Zachodu i jego najbliższych peryferii.

Jednocześnie mam wrażenie, że nie udało się wykorzystać debaty do tego, by zmusić obu myślicieli do zmierzenia się z pewnymi dyskusyjnymi politycznie i intelektualnie fragmentami ich dorobku.

Bryk z antymarksizmu dla początkujących

Znacznie bardziej nie udało się to Petersonowi. Jego trwająca ponad pół godziny, otwierająca debatę mowa początkowa okazała się najsłabszym punktem wieczoru. Peterson przyznał, że miał zbyt mało czasu, by zapoznać się z obszerną twórczością Žižka i zamiast tego przeczytał raz jeszcze Manifest komunistyczny. Swoje pół godziny wykorzystał, by – w swoim mniemaniu – argument po argumencie przeanalizować, co jest w nim napisane, i zbić kluczowe dla Marksa i marksizmu argumenty.

To, co zaprezentował, było zwyczajnie żenujące. Jego lektura tekstu z 1848 roku przypominała pracę studenta pierwszego roku, który nie znając kontekstu epoki, tradycji intelektualnej, współczesnej literatury, dokonuje naiwnej, zdroworozsądkowej próby interpretacji klasycznego dzieła, co prowadzi często do mimowolnie humorystycznych efektów.

Peterson nie tylko pokazał, że nie zna właściwej treści szeregu marksowskich pojęć, jakie próbował krytykować (np. dyktatury proletariatu), ale ciągle dopuszczał się intelektualnie nieuczciwych zabiegów. Manifest potraktował jako ostateczną wykładnię filozofii historii i polityki Marksa, choć pracę tę niemiecki filozof opublikował w wieku zaledwie trzydziestu lat i po jej skończeniu pozostawał aktywnym myślicielem przez kolejne czterdzieści pięć. W tym czasie wobec wielu kwestii poruszanych w Manifeście komunistycznym – np. wizji historii zmierzającej do szczęśliwego komunistycznego zakończenia poprzez rewolucyjne przejścia między kolejnymi „sposobami produkcji” – zdążył zająć nieco odmienne, często bardziej subtelne i zniuansowane stanowisko. Manifestu komunistycznego nie można traktować jako jedynego i ostatecznego głosu na temat filozofii Marksa, a tym bardziej na temat marksizmu.

Co niestety robi Peterson, ustawiając sobie debatę tak, jakby współczesny marksizm i marksiści podchodzili do Manifestu komunistycznego jak wyjątkowo zacięta sekta do religijnego tekstu stanowiącego główną część ich objawienia. W efekcie kanadyjski psycholog polemizował z chochołami – z tezami, których żaden szanowany marksista dziś nie stawia, o ile marksizm w ogóle stawiał je kiedykolwiek.

Nie wiem na przykład, skąd Peterson wziął krytykowane przez siebie, rzekomo obecne u Marksa założenie, że „całe dobro kryje się po stronie proletariatu, całe zło po stronie burżuazji”. Nie tylko sam Manifest komunistyczny jest wielką pochwałą innowacyjności, sprytu i rewolucyjnej siły burżuazji, ale także można mieć bardzo poważne wątpliwości, czy na gruncie marksizmu konflikt klasowy ma jakikolwiek wymiar moralny. Proletariat jest dla Marksa – przynajmniej na etapie Manifestu – ważny nie ze względu na swoją moralną przewagę nad burżuazją, a ze względu na swoje usytuowanie w strukturze kapitalistycznego sposobu produkcji, pozwalające mu wystąpić jako podmiot zdolny faktycznie urzeczywistnić wartości, które w społeczeństwie mieszczańskim obejmują tylko tych posiadających odpowiedni kapitał.

Piosenki, które już znamy

Žižek nie próbował nawet wchodzić w polemikę z tak sformułowaną refutacją Marksa. Zamiast tego wygłosił monolog, w którym raz jeszcze pokazał, że nie ma sobie równych w dziele demaskowania ideologicznych sprzeczności współczesnego kapitalizmu.

Dla osób od dawna zaznajomionych z myślą Słoweńca piątkowy występ był jak koncert największych przebojów znanego zespołu rockowego. W Toronto raz jeszcze padły te same argumenty, przykłady, porównania, żarty, które słyszeliśmy i czytaliśmy już wielokrotnie. Było więc o współczesnym kapitalizmie jako ideologii, która karmi się naszym cynicznym dystansem do niej, i ilustrujący to przykład z podkową Nielsa Bohra. Oraz o problemach z samą ideą szczęścia. O miłości, która jest egzystencjalną katastrofą, wyrywającą poddaną temu afektowi osobę z ustalonego, podporządkowanego zasadzie przyjemności rytmu życia. O ateistycznym momencie chrześcijaństwa, gdy umierający na krzyżu Bóg-człowiek sam przeżywa noc duszy, konfrontując się z absolutną obojętnością bytu na ludzkie pragnienie i cierpienie.

Podziwiając błyskotliwość Žižka, tempo i sprawność, z jaką żonglował tymi wszystkimi tematami, trzeba powiedzieć, że ostatecznie wystąpienie Słoweńca mogło być rozczarowujące dla znających dobrze jego dorobek. Zabrakło w nim głównej, porządkującej całość tezy, zbyt dużo było autocytatów. Jedyny względnie nowy moment to analiza Trumpa jako fetyszu. Tak jak fetysz jest wedle Freuda czymś, co ma odsunąć świadomość kastracji, zasłonić obraz kobiety jako wykastrowanego mężczyzny, tak Trump na podobnej zasadzie zasłania przed liberalną Ameryką prawdę o skali społecznych problemów we współczesnych Stanach. Zamiast realnie się z nimi zmierzyć, liberalna Ameryka skupia się na Trumpie, jakby naprawdę wierzyła, że wystarczy usunąć żenującego prezydenta, by wszystko w republice wróciło do normy.

Niestety, ten najbardziej interesujący wątek zastał zarzucony, zanim udało się go naprawdę rozwinąć. Ani Peterson, ani moderator nie wrócili do niego później.

Niezadane pytania

Moderator niestety mógł być w zasadzie nieobecny – debata tak naprawdę żadnej moderacji nie miała. Dlatego nawet gdy jej uczestnicy stawiali sobie nawzajem trudne pytania, druga strona bardzo łatwo mogła, przez nikogo nie niepokojona, zmienić temat na wygodniejszy dla siebie. Žižek zadał Petersonowi kilka pytań, po których naprawdę warto było lepiej przycisnąć Kanadyjczyka. Na przykład o to, co psycholog rozumie przez „marksizm kulturowy” i kim konkretnie są rzekomo dominujący we współczesnej akademii, kneblujący wszystkich więzami politycznej poprawności „marksiści kulturowi”.

Najważniejsze pytanie, jakie Žižek zadał, dotyczyło samego jądra koncepcji wyłożonych przez Petersona w 12 życiowych zasadach. Jedna z pierwszych głosi: zanim zaczniesz naprawiać świat, pościel łóżko i uporządkuj swój własny pokój. Czy jednak sama postawa Petersona, jego zaangażowanie publiczne – pytał Słoweniec – nie dowodzi czegoś przeciwnego? Że pewnych kwestii nie da się rozwiązać, działając w horyzoncie własnego pokoju? Że bałagan w nim wynika czasem z pewnych szerszych, społecznych układów sił, których nie zmienimy, nie wychodząc z pokoju? By skutecznie posprzątać pokój, czasem naprawdę najpierw konieczna jest zmiana świata.

Gdyby inaczej wyglądała moderacja debaty, można by potraktować to pytanie jako punkt wyjścia do fundamentalnej dyskusji: czy wystarczy nam coaching i samopomoc czy potrzebna jest jednak czasami polityka i polityczne zaangażowanie? Należało spytać, jak w świetle tego dylematu Žižek i Peterson rozumieją właściwie swoją rolę – intelektualistów publicznych. Dla kogo mówią i piszą? Jednostek próbujących odmienić swoje życie? Ruchów społecznych usiłujących zmienić świat? Intelektualistów próbujących go zrozumieć?

Warto też było zapytać Petersona o najbardziej problematyczną część jego dorobku: to, co mówi i pisze o męskości i kobiecości, jak rymuje się to ze współczesnym antyfeministycznym backlashem, dodając mu akademickiej godności. Žižek nie jest może najlepszą osobą, by zadawać takie pytania – to nie jego boisko – ale biorąc pod uwagę, jak te kwestie są kluczowe dla fenomenu Petersona, może warto było dopuścić choćby głos widowni, która podjęłaby tę sprawę.

Peterson nie zadał Žižkowi w zasadzie żadnego ważnego pytania. Najbliżej był wtedy, gdy pytał, po co tak oryginalnemu myślicielowi jak Słoweniec Marks i etykietka marksisty. Tu warto by zadać Žižkowi – i być może w ogóle lewicy – pytanie o to, co dziś znaczy marksizm i antykapitalizm, jaką właściwie systemową alternatywę, choćby najbardziej mglistą, lewica ma na myśli, gdy mówi o konieczności radykalnego otwarcia wyobraźni politycznej.

Warto rozmawiać?

Podsumowując: czy warto było rozmawiać? Z pewnością debata miała swoje ciekawe momenty. Jej wielka popularność potwierdza znaczenie idei i publicznych intelektualistów we współczesnym świecie. Zarówno Žižek, jak i Peterson są przy tym intelektualistami bardzo specyficznymi. W trakcie debaty widać było wyraźnie, że obaj czują się zmarginalizowani we współczesnej akademii. Peterson ze względu na dominację „marksizmu kulturowego”, Žižek ze względu na to, że z jego perspektywy to właśnie marksizm jest zmarginalizowany. Można się też domyślać, że coraz bardziej sparametryzowana i zbiurokratyzowana akademia nie zostawia dużo miejsca dla osób takich jak Žižek – myśliciel żywy, angażujący, inicjujący ważne dyskusje, swobodnie podchodzący do drętwych akademickich rygorów i słabo mieszczący się w sprawozdawczych tabelkach. Obaj są przy tym bardzo różni w sposobie ekspresji. Peterson zachowywał się w piątek jak wyfraczony koncertowy pianista, który sztywno zasiada za fortepianem i technicznie bezbłędnie – choć bez nutki szaleństwa, geniuszu, osobistego tonu – wykonuje najtrudniejszy koncert. Žižek był jak żywiący się bourbonem i papierosami jazzowy muzyk, który wali w pianino, jakby chciał rozwalić klawisze, nie umie za bardzo czytać nut, ale za to improwizuje jak nikt inny.

Choć starcie zakończyło się remisem, to skorzystał na nim Peterson – jego legitymacja w głównym nurcie debaty publicznej, wśród intelektualnych i politycznych gatekeeperów, była słabsza. Žižek w zasadzie niczego politycznie nie mógł zyskać na tej debacie, Peterson wszystko. Rozmowa z Žižkiem daje mu co najmniej podkładkę do legitymacji potwierdzającej, że jest kimś więcej niż coachem sfrustrowanych piwniczaków głosujących na Trumpa, Kaczyńskiego czy Orbána.

Część odbiorców debaty kibicujących Žižkowi będzie zawiedziona taką konkluzją, ale ja sam chyba też trochę czuję zawód. Nie dlatego, że liczyłem, że Slavoj „zaora” prawicowca. Wręcz przeciwnie, miałem nadzieję na to, że to Peterson będzie lepszy, że zmusi Žižka, by w obronie swoich tez naprawdę się postarał. Że w starciu wyprodukuje się jakaś ciekawa refleksja. W piątek działo się to zbyt rzadko. Wierzę, że warto rozmawiać z prawicą, ale o wiele bardziej owocne byłoby starcie Žižka z Peterem Sloterdijkiem, Edwardem Luttwakiem czy Michelem Houellebecqiem – na przecięciu tych mocnych osobowości mógłby się pojawić naprawdę oryginalny efekt. By wygenerować podobny, myśl i postać Petersona okazała się zwyczajnie zbyt słaba.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij