Unia Europejska

UE: Inkluzywna przestrzeń solidarności

Fot. Biuro przewodniczącego Rady Europejskiej, flickr.com

Projekt europejski trzeba po prostu przemyśleć na nowo, poczynając od samych jego korzeni. Nie można ograniczać go do geopolityki, procedur, a nawet gospodarki oraz inwestycji

„Spięcie” to projekt współpracy międzyredakcyjnej pięciu środowisk, które dzieli bardzo wiele, ale łączy gotowość do podjęcia niecodziennej rozmowy. Jagielloński24, Kontakt, Krytyka Polityczna, Kultura Liberalna i Nowa Konfederacja co kilka tygodni wybiera nowy temat do dyskusji a pięć powstałych w jej ramach tekstów publikujemy naraz na wszystkich pięciu portalach.

***

„Połowa świata wciąż patrzy na Europę, a tylko ona odpowiada na jego głębokie pytania. Kto zajął dziś miejsce Michała Anioła? To światło, które się w niej [Europie – przyp. ŁK] znajduje, jest ostatnim odblaskiem światła Rembrandta; a wielki, ostrożny gest, którym wierzy, że towarzyszy jej agonii, jest nadal bohaterskim gestem niewolnika Michała Anioła” – słowa pisarza Andre Malraux skierowane do francuskich i zachodnioeuropejskich intelektualistów równo 70 lat temu brzmią dzisiaj barokowo i pompatycznie. Współcześni działacze polityczni, intelektualiści, a tym bardziej wirtualny, „twitterowy” styl komunikacji sprawiają uzasadnione wrażenie, że jest to cytat z całkowicie innej epoki. Niemniej w swoim zasadniczym przesłaniu myśl Malraux pozostaje aktualna. Pomimo zmian w globalnej kulturze, geopolityce i gospodarce, Europa wciąż jest miejscem, w którym przez wieki ludzki duch tworzył wielkie dzieła tłumaczące świat i oddziałujące na niego z wielką siłą. Miejscem na pewno nieidealnym, niewolnym od zła, problemów, konfliktów i niesprawiedliwości, ale też obszarem opartym na fundamentach Aten, Bizancjum i Rzymu. Ojczyzną Akademii, Sokratesa, Platona i Arystotelesa, celem misyjnych podróży św. Pawła Apostoła i działalności świętych Cyryla i Metodego, Benedykta, Mieszka I oraz księżnej kijowskiej Olgi. Domem Spinozy, Jana od Krzyża, Lutra i Kalwina, Hegla i Marksa, Chopina. Ekumeną (światem stworzonym), w której mieszczą się na równych prawach katedry w Kolonii, Akwizgranie i Metzu, madrycki Escorial, Wawel, Jasna Góra, Hradczany, monastery na Athos, Góra Grabarka i Ławra Peczerska. Matecznikiem demokracji, konserwatyzmu, ruchów agrarnych, anarchizmu, liberalizmu i socjalizmu. Wspólnotą, w której po raz pierwszy systemowo upomniano się o prawa kobiet i osób niepełnosprawnych, gdzie wynaleziono państwowy i powszechny system świadczeń społecznych, powszechną edukację i system ochrony przyrody.

Świadomość korzeni – warunek otwartości

Powyższą listę można wydłużać w nieskończoność. Wskazuje ona jednak na bardzo istotną kwestię, od której powinniśmy zacząć nasze rozważania na temat Europy i Polski. Aby skutecznie zmieniać Stary Kontynent, UE i wszystkie jej instytucje nie możemy zapominać o naszych korzeniach. Otwarcie na świat, przybyszów, nowe idee, zmieniający się dynamicznie świat i gotowość do dialogu tylko wtedy mają sens, gdy sami mamy świadomość własnej tożsamości, skomplikowanej i niejednoznacznej nieraz historii i tego, kim po prostu jesteśmy.

Przez wiele dekad, w szybko rozwijających się i modernizujących społeczeństwach europejskich, a zwłaszcza po doświadczeniach ruchów kontestacji 1968 roku, pokoleniom naszych dziadków wydawało się, że ponowoczesność będzie mniej lub bardziej stopniowo zacierać wyraźne tożsamości religijne lub narodowe. Lepiej więc, zamiast pielęgnować własne, często bardzo lokalne korzenie, skoncentrować się na tworzeniu nowej kultury, uniwersalnej i wyzwolonej z okowów opresji tradycyjnych instytucji życia zbiorowego, religii i konwenansów. Pokoleniu ‘68 nie udało się jednak zbudować idealnego świata, choć dzisiaj warto widzieć tamten ruch w sposób bardziej wyważony i odejść od modnej w środowiskach konserwatywnych postawy totalnego deprecjonowania wszystkich zjawisk związanych z ruchem ’68. Pokolenie naszych rodziców, rozpoczynające dojrzałe i świadome życie w okolicach przełomu 1989 roku i w początkach transformacji ustrojowej, przeżyło zafascynowanie nieskończonymi możliwościami fukuyamowskiego „liberalnego końca historii”: wolnym rynkiem, globalizacją, swobodnymi podróżami, budowaniem osobistego dobrobytu i przysłowiowej „ciepłej wody w kranie”. Wielki kryzys gospodarczy końca minionej dekady i wszystkie wydarzenia, które nastąpiły w jego konsekwencji, pokazały jednak, że ani ten rynek nie był całkowicie wolny, ani nie oferował równych praw dla wszystkich aktorów. Powszechna prywatyzacja i komercjalizacja, szybkie i wygodne autostrady łączące najbardziej dochodowe szlaki komunikacyjne, rozwój wielkich metropolii, Skype i powszechne wi-fi, bezpieczeństwo energetyczne – same w sobie ułatwiające codzienne życia, nie zagwarantowały jednak współczesnemu człowiekowi poczucia wspólnoty, doświadczenia „bezinteresownej logiki daru” (o której pisał Benedykt XVI w encyklice Caritas in veritate), czy w końcu zwykłej przyjaźni, miłości i pomocy ze strony bliźnich. Te mogą zapewnić tylko wspólnoty tradycyjne: rodziny, Kościoły, grupy lokalne i sąsiedzkie, szkoły i stowarzyszenia.

My – Europejczycy: Polacy, Czesi, Francuzi, Austriacy, Węgrzy, Ukraińcy, Bułgarzy itd. – nie możemy wstydzić się własnej kultury i korzeni. Musimy być świadomi tego, skąd przyszliśmy i dokąd zmierzamy. Negowanie własnej tożsamości, próba wzięcia jej w fenomenologiczny nawias to droga donikąd, uniemożliwiająca rozumne i racjonalne otwarcie się na innych. Mam oczywiście świadomość, że wierność korzeniom i własnej tożsamości może ulegać deformacjom. Z jednej strony – może stanowić asumpt do agresywnego szowinizmu (w najgorszym wypadku) lub do zamykania się we własnej, najczęściej internetowej „bańce informacyjnej”, nieprzyjmującej odmiennych punktów widzenia, światopoglądu, a nawet upodobań estetycznych (w przypadkach bardziej powszechnych). Z drugiej – może być wykorzystania instrumentalnie, jako narzędzie PR-u politycznego i komunikacji z wyborcami jaką stosuje np. Viktor Orbán, wciąż powtarzając o „chrześcijańskich Węgrzech” wyłącznie w kontekście sprzeciwu wobec przyjmowania uchodźców.

Chcesz dogonić unijny peleton? Najpierw nie wyleć z trasy

Tożsamość, którą warto pielęgnować, powinna unikać takich pułapek. Powinna być europejska, a zarazem – w dobrym pojęciu tego słowa – narodowa. Chrześcijańska, ale również maksymalnie ekumeniczna. Demokratyczna i równościowa – ale przeciwstawiająca się wykluczeniu i źle pojętej elitarności. Wolnościowa – z równoczesnym podkreśleniem wartości sprawiedliwości społecznej i pomocy państwa dla grup słabszych. Europa i naród, demokracja i partycypacja, wolność gospodarcza i sprawiedliwość społeczna – to nie są pojęcia rozłączne!

Stawić czoła wyzwaniom

Sama refleksja na temat aksjologii i tradycji nie rozwiąże oczywiście problemów współczesnej UE. Główny przejaw jej obecnego kryzysu w epoce „postbrexitu” to rosnący podział Europy, już nawet nie tyle na kontynent dwóch prędkości, ale kilku prędkości. Autostrady, po których poruszają się „pojazdy” krajów członkowskich nie biegną już równolegle, ale zaczynają chaotycznie zmierzać w przeciwne strony. Jako suwerenny podmiot polityki globalnej stajemy się coraz słabsi, właśnie dlatego, że jesteśmy, parafrazując Ewangelię, „domem wewnętrznie podzielonym”.

Relacje transatlatyckie należą do najgorszych od powstania NATO. Brakuje wspólnej strategii i określenia jednorodnego stanowiska Starego Kontynentu wobec rosnącego konfliktu pomiędzy USA i Chinami. Nie ma wspólnej polityki wobec Rosji – część liderów otwarcie domaga się zniesienia sankcji wobec tego kraju i możliwości prowadzenia „autorskich” relacji z Kremlem (Węgry, Austria, Włochy, spora część elit politycznych Czech i Słowacji). Dzisiaj już nie poszczególnym państwom narodowym, ale całej Wspólnocie grozi los bycia pionkiem w globalnej rozgrywce pomiędzy Waszyngtonem a Pekinem.

Niejasna jest przyszłość strefy euro i związana z nią jej spoistość. Manifesty polityczne zapewniające o jej trwałości, a nawet chęci pogłębiania integracji bankowej i fiskalnej, zgłaszane co raz przez polityków francuskich i niemieckich, są przyjmowanie przez resztę kontynentu jako mało wiarygodna, pusta retoryka. Ciągnący się proces poszerzenia UE o część krajów byłej Jugosławii nie budzi entuzjazmu nawet wśród obywateli państw kandydujących oraz unijnych urzędników. Napięcia pomiędzy Serbią i Kosowem, nieprzewidywalna przyszłość Bośni i Hercegowiny oraz nierozwiązywalny spór Greków i Macedończyków pokazują, że wbrew temu, co przez lata wyznawano jako dogmat, integracja europejska, rozumiana jako automatyczny proces przyjmowania kryteriów kopenhaskich, reformowania gospodarki lub aplikowania finansowego wsparcia przedakcesyjnego, nie stanowi magicznego leku na każdy problem regionalny. Paradoksalnie, relacje UE z Ukrainą są dzisiaj gorsze niż przed Euromajdanem. W zupełnej stagnacji znalazł się program Partnerstwa Wschodniego i stosunki z Białorusią oraz Mołdawią. Koncepcje w rodzaju Trójmorza, poza imponującą oprawą medialną spotkań oraz ich postępującą, dyplomatyczną instytucjonalizacją – nie są rozumiane przez wielu polityków z regionu. Nie ma przekonania, czy Trójmorze to tylko projekt – jak podkreślają Polacy – gospodarczej „soft power” (i czym ma się on wobec tego różnić od istniejących w UE mechanizmów współpracy regionalnej), czy może sojusz stricte polityczny, wymierzony w kraje „starej Unii”, wzmacniający europejskie podziały i w istocie, kierowany „z tylnego siedzienia” przez USA.

Dzisiaj możemy swobodnie podróżować po Europie. A jutro?

Wciąż aktualny jest problem uchodźców. Pojedyncze i doraźne interwencje w rodzaju zamknięcia szlaku bałkańskiego czy budowy hotspotów w krajach trzecich nie rozwiążą problemu bez wypracowania jasnego stanowiska i strategii Europy w kwestii zakończenia konfliktów na Bliskim Wschodzie.

Tym wszystkim wyzwaniom nie stawimy czoła w pojedynkę, ani też powracając do XIX-wiecznej idei „koncertu mocarstw”. Musimy znaleźć formułę, która z jednej strony przywróci nam wiarę we własne możliwości i potencjał oddziaływania na świat, z drugiej uniknie błędów dotychczasowej eurointegracji, zbyt słabo podkreślającej rolę suwerennych państw narodowych i aspiracji zwykłych Europejczyków.

Europa żywych obywateli

Krytyka projektu europejskiego ze strony ugrupowań populistycznych niesie wiele ocen trafnych. Stopniowa ewolucja UE w stronę biurokratycznego organizmu, zasilającego współczesną, „oświeconą arystokrację” technomenadżerów, poruszających się w niezrozumiałych dla większości obywateli sieciach skomplikowanych mechanizmów decyzyjno-administracyjnych jest procesem, który ocenić należy negatywnie. Wraz z postępującym wpływem powiązań i płynnych granic pomiędzy światem polityki, lobbingu oraz „ciemnej strefy”, których ujawnienie niekiedy wiąże się z tragicznymi losami dziennikarzy (przykłady z Malty, Słowacji i najnowszy z Bułgarii), konieczne jest przemyślenie samego funkcjonowania mechanizmów absorpcji środków unijnych, wzmożona kontrola przepływów finansowych przy jednoczesnym zadbaniu o prawdziwą niezależność mediów. Ich rola jest kluczowa w budowie nowej, inkluzywnej i solidarnej Europy.

Verhofstadt: Populistyczna piąta kolumna w Europie

To wszystko zauważały lub zauważają ugrupowania populistyczne. Problem w tym, że, dochodząc do władzy na fali realnie istniejącego niezadowolenia społecznego, dość szybko porzucają swoją otwartość i wsłuchiwanie się w głos obywateli. Tworzą podobnie elitarny, zamknięty dla kanałów awansu system, który sami wcześniej krytykowali. System zbliżony do tego, co współcześni politolodzy określają mianem „tyrannical majority” – rządzącej większości zupełnie zamkniętej na dialog z odmiennie myślącymi, a niekiedy odbierającej im prawo do dobrych intencji, kwestionujących patriotyzm bądź lojalność wobec państwa.

Aby zrozumieć, jak wyjść z tej matni, należy znów wrócić do aksjologii. Tożsamość Europy zakreślają jasne granice jej wartości, ale jest ona jednocześnie otwarta, „ekumeniczna” i w pewien sposób heterodoksyjna. Na Starym Kontynencie żyją i będą żyć ludzie różnych przekonań. Receptą na zmianę nie jest anihilacja inaczej myślących lub różnych od nas. Nie jest też rozdzielenie ich mniej lub bardziej widoczną linią demarkacyjną, lub – co sugerują niektórzy socjologowie – stworzenie swoistej federacji, gdzie każdy będzie żył w osobnych i niekontaktujących się ze sobą mikroświatach. Nowa, inkluzywna i solidarna Europa powinna stworzyć przestrzeń do dialogu i spotkania – najlepiej twarzą w twarz, nie na ekranie smartfona. Przestrzeń do wzajemnego szacunku i zrozumienia, do prób budowy prawdziwie oddolnego, demokratycznego i wolnego społeczeństwa.

Nie dajmy się zwariować rozwojowi technologii! Dzisiaj możemy zrobić zakupy za pomocą dwóch kliknięć ekranu telefonicznego, ale czy ten sztuczny świat, w którym kampanie wyborcze prowadzą boty na Twitterze, stopniowo się nam nie przejadł? Czy nie tęsknimy za spotkaniami z sąsiadami, rozmowami przy winie do późnej nocy, aktywnością przy parafiach, w klubach osiedlowych, lokalnymi zawodami sportowymi i konkursami? Wszędzie tam, gdzie możemy dzisiaj spotkać drugiego człowieka i przyjąć go takim, jakim jest, może być tworzona nowa, lepsza Europa, nowa, lepsza Polska (bo niezależnie od naszych poglądów politycznych zawsze powinniśmy uważać, że aktualna jest daleka od ideału).

Polski wkład

Najbardziej uderzającą obserwacją z polskiego podwórka jest z jednej strony całkowita inercja obecnej władzy jeżeli chodzi o uczestnictwo w debacie o przyszłości UE, z drugiej – wiążąca się z nią pasywna i wybitnie reaktywna polityka względem tej wspólnoty, obecność w której popiera wciąż zdecydowana większość Polaków. Blisko 15 lat po wstąpieniu do Unii, wciąż dominuje brak pomysłu na naszą politykę w tych strukturach. W świadomości polityków królują albo mitologiczne kreacje w stylu nieograniczonego worka z pieniędzmi, albo siedliska zła, czyhającego na naszą niepodległość, tradycję, i utrudniającego regularnie życie suwerenowi. Wciąż nie ma świadomości, że UE to również nasz dom i nasza rodzina. W domach i rodzinach bywa różnie, często nawet niezbyt przyjemnie, ale w dużej części możemy, przynajmniej w ograniczonym zakresie, wpływać na ich atmosferę. Byłoby przełomem, gdyby można było stwierdzić, że wreszcie poczuliśmy się w Unii jak we własnej wspólnocie. Wspólnocie niedoskonałej, niestanowiącej cudownego specyfiku rozwiązującego wszystkie problemy świata, ale mimo wszystko mogącej stanowić narzędzie do zmiany rzeczywistości na lepsze.

Jedyna propozycja, która wyszła z ust naszego kierownictwa w przeciągu kilku lat, to wzmocnienie roli parlamentów narodowych w procesach decyzyjnych Unii, zazwyczaj powtarzana jak mantra przez naszych liderów podczas podróży zagranicznych. Propozycja tyleż ogólna, co enigmatyczna, zresztą powielana również w Budapeszcie, Pradze i Bratysławie. Paradoksalnie być może jedyną propozycję, jak zrealizować ten postulat w praktyce, złożył dziś daleki od PiS Ludwik Dorn w opublikowanej przez „Nową Konfederację” analizie, która nie znalazła zainteresowania w obozie władzy. Polska, być może wraz z innymi krajami, powinna zaproponować szersze ramy polityczne w celu realizacji tego postulatu. Konieczne jest tu szersze porozumienie międzyinstytucjonalne, wychodzące ponad współpracę regionalną, które umożliwi parlamentom narodowym zgłaszanie zastrzeżeń nie tylko do unijnych rozwiązań naruszających zasady pomocniczości, ale też proporcjonalności i solidarności. Takie porozumienie powinno być wynegocjowane między Parlamentem Europejskim a wszystkimi parlamentami narodowymi.

Dorn: Na szczycie zostanie PiS-owska flaga i dumny Jarosław Kaczyński u stóp gigantycznej statui brata

Atakowanie unijnych elit za „polityczną poprawność”, „dwulicowość”, „neomarksizm” i „proniemieckość” jest niezmiernie łatwe, ale sformułowanie sensownej propozycji w sprawie zwiększenia ogólnoeuropejskiej kontroli nad jakością żywności, szczególnie tej trafiającej na rynki „nowej Europy” (taką propozycję zgłosili niedawno Słowacy) – już zdecydowanie trudniejsze. Wydaje się wręcz niezrozumiałe, że Polacy nie potrafią przedłożyć na forum europejskim żadnej nośnej propozycji w dziedzinie ustroju Unii, wolności obywatelskich, ochrony ekosystemu czy dziedzictwa kulturowego.

Procedury to nie wszystko

Te dość podstawowe i niekiedy „przedpolityczne” sugestie są moim zdaniem dużo ważniejsze niż tworzenie kolejnych, wielostronicowych dokumentów w rodzaju zapomnianej już Strategii Lizbońskiej, planującej stworzyć z UE najbardziej konkurencyjną gospodarkę świata do 2020 roku (!) lub „Białej Księgi” zaprezentowanej w ubiegłym roku przez szefa Komisji Europejskiej Jean-Claude’a Junckera, powtarzającej w istocie najbardziej znane postulaty wcześniejszych strategii rozwoju UE.

Projekt europejski trzeba po prostu przemyśleć na nowo, poczynając od samych jego korzeni. Nie można ograniczać go do geopolityki, procedur, a nawet gospodarki czy inwestycji. Po sześciu dekadach istnienia, nowa i odnowiona Unia powinna zdecydowanie zejść z elitarnego Parnasu ku obywatelom. Wtedy znów, jak chciał Malraux, będzie ona w stanie odpowiadać na głębokie pytania świata.

***

Łukasz Kobeszko – stały współpracownik „Nowej Konfederacji”, filozof polityki, dziennikarz, publicysta. Współpracuje m. in. z „Laboratorium Więzi”, „Magazynem Kontakt”, Aleteia.pl oraz Polskim Radiem24.

***

Zapraszamy na debatę Jaka Polska w jakiej Europie?, w której udział wezmą przedstawiciele pięciu redakcji skupionych w projekcie „Spięcie”. Wystąpią: Marta Tycner (Krytyka Polityczna), Stanisław Zakroczymski (Magazyn Kontakt), Piotr Trudnowski (Klub Jagielloński), Łukasz Kobeszko (Nowa Konfederacja), Łukasz Pawłowski (Kultura Liberalna). 13 października, godz. 15.15, Centrum Kreatywności, ul. Targowa 56, Warszawa.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij