Gospodarka

O co chodzi z tym ograniczaniem latania?

lotnisko

Problemem dla klimatu nie są ubogie osoby, których nie stać na ekologiczną żywność i takież koszulki. Problemem są nasze wakacje w Azji Południowo-Wschodniej.

Czy każdy z nas powinien ograniczyć podróże lotnicze do 15 tys. kilometrów rocznie? Niedawny pomysł Macieja Gduli spotkał się z niedowierzaniem i drwiną, rzadziej z rzeczową polemiką. Socjolog znany ostatnio z książki Nowy autorytaryzm wskazał jednak przy okazji swej propozycji na dwie istotne kwestie. Po pierwsze, ograniczenie długości lotów na osobę miałoby budować w społeczeństwie poczucie, że „wszyscy jedziemy na tym samym wózku” – a zarabianie dużych pieniędzy nie oznacza, że możemy prowadzić ekstrawagancki tryb życia. Po drugie, ma być odpowiedzią na kryzys ekologiczny związany między innymi z nadmierną emisją dwutlenku węgla.

Zacznijmy od kwestii spójności społecznej. Nie sądzę, żeby ograniczenie lotów było dobrym narzędziem budowania poczucia wspólnoty tym bardziej, że w erze tanich linii lotniczych latanie przestało być przywilejem elit. Tanie przeloty pozwalają między innymi migrantom na podtrzymywanie więzi rodzinnych. To dzięki nim babcia spod Białegostoku może zaopiekować się wnuczkiem pod Dublinem, jeśli ten akurat zachoruje, a rodzice w irlandzkiej pracy nie mogą wziąć wolnego. Pozwalają też polskim pracownikom budowlanym z Norwegii raz na miesiąc widzieć się z żonami i z dziećmi, zamiast ograniczać kontakty do Bożego Narodzenia i urlopów. Latanie to oczywiście również przyjemność klasy średniej, która często podróżuje służbowo, a potem na wakacje; dopiero na końcu – to ekstrawagancja najbogatszych.

Co jednak z ekologicznym aspektem ograniczenia lotów? O ile wiele się mówi o negatywnym wpływie na klimat takich gałęzi gospodarki, jak rolnictwo (obciążająca gleby i atmosferę produkcja zwierzęca), przemysł samochodowy (oparty o spalanie ropy) czy tekstylny (nadprodukcja na potrzeby fast fashion) – szkodliwy wpływ podróży samolotem pozostaje zazwyczaj przemilczany. Nawet aktywistkom proklimatycznym, które sortują odpady, kompostują, jeżdżą na rowerze i kupują tylko ekologiczną bawełnę, trudno powstrzymać się przed pokusą egzotycznych wakacji czy wyjazdu na postępową konferencję naukową. Czy jednak wpływ podróży lotniczych na klimat jest na tyle duży, że warto się nim przejmować?

Eksperci szacują, że podróże lotnicze odpowiadają za około 3,5 procenta antropogenicznego wpływu na klimat (w tym 2-3 procent emisji CO2). Może się wydawać, że to nie aż tak dużo, ale roczne emisje dwutlenku węgla z Polski to około 1 procent światowych emisji – co nie znaczy przecież, że nie powinniśmy niczego zmieniać. W dodatku projekcje w przyszłość wskazują jednoznacznie, że – o ile nie zastosujemy nadzwyczajnych środków – emisje związane z podróżami lotniczymi będą wzrastać.

W stronę zielonej energii – z kim i po co?

Jak to wygląda z perspektywy indywidualnej? Jeśli latamy kilka razy do roku, w tym raz na większą odległość do Stanów Zjednoczonych (prawie 7 tys. km z Warszawy do Nowego Jorku) czy Wietnamu (blisko 8 tys. km), to takie loty odpowiadają nawet za połowę naszych rocznych emisji CO2 (tu możesz w przybliżeniu sprawdzić, jak jest u ciebie). Brytyjskie badania wskazują też, że 20 procent populacji odpowiada za 60 procent emisji związanych z transportem – to w dużej mierze osoby, które latają kilka razy do roku. Nie pomoże więc jazda rowerem po mieście, unikanie toreb-foliówek i ograniczenie spożycia mięsa – często latający wciąż będą w tej części naszego społeczeństwa, która ponadprzeciętnie szkodzi klimatowi. Koniec zatem z patrzeniem z góry na jedzących schabowego sąsiadów, którzy w dodatku nie sortują śmieci i jeszcze tankują ropę do swego diesla! Oczywiście, o ile dotąd przyczyną naszego dobrego, wyższościowego samopoczucia była właśnie troska o klimat…

Tak czy inaczej, w ten sposób potwierdza się, że najlepszym wyznacznikiem wysokości indywidualnych emisji dwutlenku węgla jest dochód. W skrócie: im więcej zarabiasz, tym bardziej obciążasz środowisko. Problemem dla klimatu nie są zatem ubogie osoby, których nie stać na ekologiczną żywność i takież koszulki; problemem są nasze wakacje w Azji Południowo-Wschodniej.

Zmian klimatu nie da się powstrzymać [rozmowa]

Czy jednak gdybyśmy zdecydowali się przejechać podobne odległości samochodem, moglibyśmy zyskać czyste sumienie? Niekoniecznie. Samochód jest lepszym rozwiązaniem pod warunkiem, że dzielimy go z innymi – samotna jazda wcale nie musi być bardziej przyjazna dla klimatu niż lot samolotem. Im jednak krótsza podróż, tym korzystniej przebyć ją właśnie samochodem. Loty z Warszawy lub Krakowa do Gdańska są zatem szczególnie szkodliwe w przeliczeniu na kilometr. Rzecz jasna, nie należy zapominać, że istnieją również autobusy i pociągi – te w każdym wypadku można uznać za lepsze rozwiązanie. O ile jednak stanowią alternatywę w wyprawach na umiarkowane odległości, o tyle trudno wybrać się pociągiem za ocean. Można jednak zapytać, ile z tych podróży jest w ogóle niezbędna i uzasadniona biorąc pod uwagę ich „ciężar węglowy”, zwłaszcza że przemysł lotniczy nie jest – jak na razie – w stanie obiecać nam radykalnego obniżenia wpływu podróży na środowisko.

Kiedy zatem myślimy o ekologicznym lataniu, okazuje się, że zgłoszony przez Gdulę pomysł indywidualnego limitu wylatanych kilometrów zatrzymuje się w pół drogi. Z jednej strony wydaje się niezwykle radykalny: zakaz konsumowania czegoś, na co skądinąd nas stać i co jest legalnie dostępne, gwałtownie przeczy naszym nawykom. Z drugiej strony, po chwili namysłu okazuje się za mało radykalny. Bo skoro dalekie podróże samochodem nie zawsze będą lepsze dla klimatu, to chyba i je powinniśmy wydzielać? A co z innymi szkodliwymi aktywnościami?

Odpowiedzią na te pytania jest projekt przypisania każdemu obywatelowi – a pewnego dnia może każdemu mieszkańcowi Ziemi – indywidualnego „budżetu węglowego”. Pomysł rozważany wstępnie przez brytyjski rząd w latach 2008-2011, w uproszczeniu zakłada, że jednostki „płacą” za energię czy paliwo nie tylko pieniędzmi, ale też „punktami węglowymi”, które zostałyby równo rozdysponowane. Po wydaniu przypisanej każdemu, równej ich puli, trzeba by je było kupować od osób prowadzących bardziej oszczędny węglowo styl życia. Na skalę globalną – gdyby mieszkańcy krajów rozwijających się „odsprzedawali” Europejczykom i Amerykanom swój niewykorzystany przydział emisji – mogłoby się to stać potężnym narzędziem łagodzenia globalnych nierówności. Podobny efekt dałoby się pewnie zaobserwować wewnątrz poszczególnych krajów: wystarczyłoby dosłownie nic nie robić – czyli nie powodować emisji CO2 – by dostawać za to pieniądze od tych, którzy już wylatali/przejedli swoje punkty węglowe.

Puszczając wodze fantazji możemy pomyśleć o systemie, który brałby pod uwagę nie tylko wydatki na energię czy transport, ale także koszt węglowy wszystkich wyborów konsumpcyjnych. Wówczas więcej „punktów węglowych” wydawalibyśmy np. za wołowinę na talerzu niż za fasolę, więcej za mango niż za produkowane lokalnie jabłko, itp. Wykorzystując rynkowe mechanizmy, rozwiązanie to miałoby podnieść popyt na „niskowęglowe” produkty, usługi i rozwiązania. Myślelibyśmy wtedy: „Może jednak pożyczę wiertarkę od sąsiada, skoro zaoszczędzone punkty węglowe będę mogła wydać na kilka soczystych burgerów wołowych?” Jednocześnie, kierując nas w stronę myślenia post-wzrostowego, takie rozwiązanie nagradzałoby i doceniało tych, którzy prowadzą styl życia mniej obciążający dla środowiska. To znaczy: raczej jeżdżą po okolicy na rowerze niż nurkują w Oceanie Indyjskim, a w weekend raczej spływają Biebrzą niż jeżdżą na nartach w Dubaju.

Indywidualny budżet węglowy to wciąż raczej radykalna idea niż poważnie rozważana propozycja. Wydaje się, że jeszcze wiele huraganów, suszy i powodzi musi się przetoczyć, zanim społeczeństwa i politycy będą gotowi do poważnej dyskusji o tak głębokiej zmianie systemu. Jak na razie, niech służy nam jednak za narzędzie do wyobrażania przyszłości: alternatywnego porządku społecznego, w którym priorytetem rzeczywiście jest ograniczenie emisji gazów cieplarnianych.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij