Pozbawiona adekwatnych przepisów regulujących sektor finansowy Ameryka padła ofiarą drapieżnych banków i została przytłoczona gigantycznymi długami.
NOWY JORK – Jak słusznie wskazuje Larry Summers, pojęcie „sekularnej stagnacji” stało się popularne w okresie, gdy dobiegała końca II wojna światowa. Jego autor Alvin Hansen (jak wielu innych ekonomistów) obawiał się, że bez wojennej stymulacji gospodarka znów spowolni bądź zupełnie się załamie. Wydawało się bowiem, że cierpi ona na jakąś chorobę o charakterze fundamentalnym.
czytaj także
Oczekiwana recesja się jednak nie pojawiła. A dlaczego Hansen i inni tak bardzo się pomylili? Ponieważ – podobnie jak w przypadku niektórych współczesnych zwolenników koncepcji sekularnej stagnacji – w ich analizie mikro- i makroekonomicznej kryły się poważne błędy. Najważniejszym z nich była niewłaściwa ocena przyczyn samej wielkiej recesji.
czytaj także
Jak przekonywałem razem z Brucem Greenwaldem (i innymi współautorami), duży wzrost produktywności rolnictwa pod koniec lat 20. (na który nałożyła się duża produkcja światowa) spowodował, że zaczęły spadać ceny artykułów rolnych. W niektórych przypadkach spadek ten wyniósł aż 75 proc. w ciągu zaledwie pierwszych trzech lat wielkiej recesji. W efekcie dochody w jednym z największych wówczas sektorów gospodarki USA spadły o mniej więcej połowę. Kryzys w rolnictwie doprowadził zaś do spadku popytu na towary produkowane w miastach, a przez to do spowolnienia całej gospodarki.
II wojna światowa wykreowała jednak coś więcej niż tylko bodziec fiskalny dla wzrostu gospodarki: wywołała przemianę strukturalną. Wysiłek wojenny sprawił, że ogromne rzesze ludności zostały sprowadzone z obszarów wiejskich do miast i przekwalifikowane w taki sposób, że zyskały nowe umiejętności potrzebne gospodarce opartej na produkcji przemysłowej. Proces ten był kontynuowany za sprawą ustawy G.I. Bill z 1944, która dała szerokie uprawnienia powracającym z frontu weteranom. Co więcej, sposób finansowania wojny sprawił, że kiedy znów zapanował pokój, budżety gospodarstw domowych były w bardzo solidnym stanie, a Amerykanie rzucili się realizować zakupy, z którymi czekali do zakończenia konfliktu.
Analogiczna przemiana strukturalna charakteryzowała gospodarkę USA w latach poprzedzających kryzys 2008 roku. Tym razem przejście dokonało się jednak nie z rolnictwa na przemysł, ale z gospodarki, której silnikiem wzrostu była produkcja przemysłowa, do gospodarki napędzanej sektorem usług, co łączyło się z koniecznością dostosowania się do procesów globalizacyjnych. W odróżnieniu od transformacji po II wojnie światowej, tym razem jednak niewłaściwe zarządzanie sektorem finansowym doprowadziło do tego, że gospodarstwa domowe były obciążone ogromnymi długami. W przeciwieństwie zatem do czasów końca II wojny, w okresie przed kryzysem 2008 roku były powody do obaw.
Jak Summers zapewne doskonale pamięta, 29 listopada 2008 roku opublikowałem na łamach „New York Times” szeroko cytowany komentarz zatytułowany A $1 Trillion Answer. Wezwałem wówczas do uruchomienia znacznie większego pakietu stymulacyjnego niż ten zaproponowany przez Obamę. I było to w listopadzie.
Nim nadszedł styczeń i luty 2009 stało się jasne, że spowolnienie gospodarcze jest większe od spodziewanego i że potrzeba jeszcze większego bodźca fiskalnego. W artykule dla „NYT”, a później obszerniej w książce Freefall. Jazda bez trzymanki pisałem o tym, że rozmiar potrzebnego pakietu stymulacyjnego zależy od tego,jak jest skonstruowany, a także od warunków gospodarczych. Jeśli nie uda się skłonić banków, by znów zaczęły pożyczać, albo jeśli poszczególne stany zmniejszą swoje wydatki, pakiet trzeba będzie zwiększyć – ostrzegałem.
Publicznie wezwałem do powiązania wydatków pakietu stymulacyjnego z takimi właśnie ewentualnościami – po to, by stworzyć automatyczny mechanizm stabilizacyjny. Stało się jednak inaczej: banki wcale nie zostały zmuszone do udzielania większych pożyczek małym i średnim przedsiębiorstwom, tylko radykalnie zredukowały operacje w tym obszarze. Poszczególne stany też obcięły wydatki. Do tego oczywiście pojawiła się potrzeba jeszcze większego pakietu stymulacyjnego, bo ten istniejący został źle zaprojektowany i na dużą jego część składały się mniej efektywne od wydatków ulgi podatkowe.
Toporowski: Potrzebujemy większej kontroli nad rynkami finansowymi
czytaj także
Trzeba powiedzieć bardzo jasno: sekularna stagnacja łącznego popytu przy zerowych stopach procentowych nie jest niczym naturalnym ani koniecznym. W 2008 roku popyt dodatkowo się obniżył za sprawą ogromnych wzrostów nierówności, jakie wystąpiły w ćwierćwieczu poprzedzającym kryzys. Najważniejszymi zaś przyczynami przyspieszenia koncentracji dochodów i majątku były błędy w zarządzaniu procesami globalizacyjnymi oraz finansjalizacja gospodarki, a także cięcia podatków dla najbogatszych (w tym zmniejszenie podatku od dochodów kapitałowych, z którego skorzystali głównie ci na samym szczycie).
czytaj także
Pozbawiona adekwatnych przepisów regulujących sektor finansowy Ameryka padła ofiarą drapieżnych banków i została przytłoczona gigantycznymi długami. Oprócz pakietu stymulacyjnego popyt łączny dałoby się jednak pobudzić na inne sposoby. Można było na przykład zrobić więcej, by zachęcić banki do częstszego udzielania pożyczek, wesprzeć właścicieli nieruchomości, restrukturyzować długi hipoteczne i zająć się istniejącymi nierównościami.
Politykę gospodarczą zawsze tworzy się i wprowadza w życie mimo różnych czynników niepewności. Niektóre rzeczy jednak łatwiej przewidzieć niż inne. Summers wie doskonale, że kiedy w 2002 roku razem z Peterem Orszagiem (przygotowującym na początku prezydentury Obamy projekt budżetu) analizowaliśmy ryzyka działalności Fannie Mae (pożyczkodawcy udzielającego kredytów hipotecznych) oceniliśmy wówczas, że praktyki tej instytucji w tamtym czasie były bezpieczne. Nigdy nie mówiliśmy, że ryzyka nie ma niezależnie od tego, jak ta instytucja będzie działać.
A tymczasem to, co w ciągu następnej dekady zaczęło robić Fannie Mae, miało ogromne znaczenie. Instytucja zmieniła bowiem praktykę udzielania kredytów tak, by bardziej przypominała działalność banków sektora prywatnego. Konsekwencje były do przewidzenia. Jednak wbrew prawicowym bajkom, w których winą za kryzys finansowy obarcza się Fannie Mae i Freddiego Maca – innego państwowego pożyczkodawcę – główną jego przyczyną była działalność sektora prywatnego, zwłaszcza dużych banków.
Nasilenie kryzysu poprzez niedostatecznie uregulowany rynek instrumentów pochodnych też było do przewidzenia i – w rzeczy samej – niektórzy ekonomiści i przed tym ostrzegali. Komisja Kongresu badająca przyczyny kryzysu finansowego jednoznacznie wskazała na rynek derywatów jako jeden z trzech głównych czynników, które doprowadziły do wydarzeń końca 2008 i 2009 roku. Wcześniej dyskutowaliśmy w administracji prezydenta Billa Clintona o zagrożeniach związanych z mnożącymi się szybko ryzykownymi produktami finansowymi. Należało je powściągnąć, ale ustawa Commodity Futures Modernization Act z 2000 roku powstrzymała regulacje rynku instrumentów pochodnych.
Nie ma powodu, żeby ekonomiści zgadzali się ze sobą w kwestii tego, co jest politycznie możliwe. Powinni natomiast zgodzić się w kwestii tego, co by było, gdyby…
Pozwolę sobie wymienić tylko najważniejsze kwestie: Gdybyśmy mieli większy i lepiej zaprojektowany pakiet stymulacyjny, gospodarka szybciej i mocniej wyszłaby z dołka. Gdybyśmy zrobili więcej dla zasypania nierówności i gdybyśmy nie prowadzili polityki, która je pogłębia, to mielibyśmy mocniejszy popyt łączny. A gdybyśmy lepiej uregulowali sektor finansowy, to byłby on stabilniejszy.
Te właśnie lekcje powinniśmy mieć z tyłu głowy przygotowując się do kolejnego spowolnienia gospodarki.
Copyright: Project Syndicate, 2018. www.project-syndicate.org Tłumaczenie Maciej Domagała