Dan Baum wyruszył w podróż po Stanach. Odwiedzał sklepy z bronią, strzelnice, zloty miłośników karabinów maszynowych. Przywiózł książkę o spluwach i wolności. Jak amerykańska fascynacja bronią ewoluuje w czasach regualrnych masakr z użyciem karabinów?
O New Hampshire robi się głośno przed wyborami prezydenckimi. Tam odbywają się jedne z pierwszych prawyborów wyłaniających kandydata w głównym wyścigu. Tym razem o niewielkim stanie w Nowej Anglii zrobiło się głośno z innego powodu. Pod koniec maja stanowa legislatura przegłosowała prawo, które przyznaje 100 tys. dolarów świadczenia zwanego death benefit rodzinie pracownika szkoły, który „zginął na służbie” (po angielsku: killed in the line of duty) podczas szkolnej masakry.
czytaj także
Strzelanina w szkole, czyli normalna sprawa
Dla tych, którzy jeszcze nie przetrawili wagi tego prawa, spieszę wyjaśnić. Po pierwsze, taką samą sumę otrzymują rodziny policjantów i strażaków, którzy giną podczas pełnienia obowiązków służbowych. Po drugie, sam fakt przyznania świadczenia dla rodziny pracownika szkoły „zabitego na służbie”, jak i fakt użycia tych sformułowań oznacza, że śmierć z rąk uzbrojonego w broń palną napastnika jest traktowana jako ryzyko zawodowe pracowników szkół tak samo, jak śmierć podczas akcji gaszenia pożaru jest ryzykiem zawodowym strażaka, a śmierć z rąk przestępcy ryzykiem zawodowym policjanta. Pieniądze przeznaczone na te świadczenia znalazły się w dziesięciomilionowym budżecie przeznaczonym na podniesienie bezpieczeństwa w szkołach publicznych w New Hampshire.
Zaskakujące? Niech za kubeł zimnej wody posłuży jednogłośna decyzja kuratorium oświaty w jednym z hrabstw w Georgii. Nauczycielom zezwolono na noszenie w szkole broni, choć szkoły w tym hrabstwie już mają uzbrojonych ochroniarzy. Tym samym, zgodnie z zestawieniem „Vice’a”, Georgia dołączyła do listy co najmniej 14 stanów, w których przynajmniej w jednym hrabstwie nauczyciele noszą broń. Według tego samego zestawienia 29 stanów wprowadziło lub zamierza wprowadzić przepisy, które na noszenie broni pozwalają, a jedynie siedem na to nie pozwala.
Trzeba wiedzieć, że nauczyciele i uczniowie w USA regularnie przechodzą szkolenia na wypadek ataku uzbrojonego napastnika. Active shooter drills wprowadzono po słynnej masakrze w Columbine w 1999 roku. Wychowało się na nich całe pokolenie Amerykanów. O psychologicznych kosztach takich ćwiczeń zarówno dla nauczycieli, jak i dla uczniów – traumie uczniów i ich ciągłym życiu w podwyższonym poczuciu zagrożenia czy atakach paniki u nauczycieli oraz innych kosztach psychologicznych – pisano choćby tu, tu, tu i tu.
A wspominałem już o tym, że w kurator oświaty w jednym z hrabstw w Pensylwanii zdecydował, że każda sala lekcyjna będzie wyposażona w kubeł otoczaków po to, by uczniowie mogli kamieniami obrzucić gościa z bronią i odeprzeć atak? Nie, to nie jest dowcip.
Prawo w New Hampshire poparli członkowie obu partii (choć nie po równo: większość demokratów była za, a republikanów przeciw), co – razem z przytoczonymi powyżej przykładami – sugeruje, że szkolne masakry stały się zwyczajnym elementem krajobrazu. Partyjna polaryzacja – najgłębsza od około wieku – nie była tutaj przeszkodą. Wyzwaniem nie jest już to, jak strzelaniny powstrzymać, ale jak z nimi żyć.
Sachs: Kto nas terroryzuje bronią? Biały, republikański mężczyzna, wyborca Trumpa
czytaj także
Pisarz z bronią w ręku
Ta normalizacja szkolnych masakr to jeden z elementów amerykańskiej kultury broni, którą w książce Wolność i spluwa opisuje dziennikarz i reporter Dan Baum. Baum jest – jak się sam określa – liberałem z New Jersey, mieszkającym w Boulder w Colorado, jednym z najbardziej liberalnych miast USA. Jest też miłośnikiem broni palnej – nie tylko popiera swobodny dostęp do broni, ale też sam nosi przy sobie gnata. Cały czas.
Książka jest efektem półtorarocznej podróży po Stanach, podczas której Baum odwiedzał sklepy z bronią, strzelnice czy zloty miłośników naparzania z karabinów maszynowych. W relację z tej podróży wpleciona jest też autobiograficzna opowieść o tym, jak sam zafascynował się bronią i jak broń stała się elementem jego tożsamości.
Nie jest to książka jednoznaczna. Przeciwnicy broni pewnie się ucieszą, czytając opisy niezbyt wykształconych konserwatywnych rednecków, którzy swoją broń cenią, bo wkurza liberałów, czy mizernych kursów przygotowawczych obsługi broni, od których lepszy będzie byle tutorial na youtubie. Albo gdy przeczytają, jak jeden z liderów Narodowego Stowarzyszenia Strzeleckiego (NRA) przyznaje, że w broni fascynujące jest to, że zabija i z powodu jakiejś atawistycznej fascynacji śmiercią przyciąga. Lub o hipokryzji miłośników broni, którzy choć powtarzają, że prawo ograniczające dostęp jedynie krzywdzi odpowiedzialnych posiadaczy, to nie robią niemal nic, by odpowiedzialne zachowanie na wszystkich posiadaczach broni wymusić.
czytaj także
Z książki wyłania się pewien typ idealny miłośnika broni, dla którego spluwa jest materialną manifestacją wolności rozumianej jako indywidualna odpowiedzialność za siebie i innych, brzemię, które on – to prawie zawsze jest „on” – jest gotów nieść. Czai się za tym pewna romantyczna wizja rycerza, dobrego kowboja czy samuraja. I naprawdę nie ma znaczenia, że ta wizja to mit – rycerze gwałcili, samuraje zabijali, a dobrych kowbojów wymyśliło Hollywood. Liczy się realizacja męskości w patriarchalnym archetypie obrońcy bezbronnych. Gnat jako przedłużka fiuta jest przynajmniej częściowo zasłużoną złośliwością
Baum opisuje swoje własne doświadczenie noszenia ukrytej broni – jak staje się wyczulony na wskazówki otoczenia czy jak uniknięcie niepotrzebnej konfrontacji staje się dla niego ważniejsze niż pomszczenie urażonego ego. W tej wizji świata, broń jest fetyszem, który sam z siebie ma moc przemieniania chłoptasiów w mężczyzn, nieodpowiedzialnych pięknoduchów w odpowiedzialnych i czyni świat bezpieczniejszym.
Uzbrojony liberał
Dostaje się nie tylko konserwatystom. Choć autor sam identyfikuje się jako liberał, rozprawia się z ignorancją swojego obozu politycznego w temacie broni.
Baum krytykuje liberalną argumentację w sprawie dostępu do karabinków typu AR-15, komercyjnej półautomatycznej wersji broni szturmowej używanej przez armię amerykańską w Iraku czy Afganistanie, czy uszczelnienia tzw. gun show loophole. W czasie targów broni nielicencjonowany sprzedawca może sprzedać spluwę praktycznie każdemu. A technicznie rzecz biorąc, każdemu, wobec kogo nie ma uzasadnionych podejrzeń. Po masakrach w szkole w Sandy Hook (zastrzelono wtedy 20 dzieci poniżej ósmego roku życia) i podczas koncertu w Las Vegas (Stephen Paddock zastrzelił wtedy 59 a ranił ponad 850) do tych dwóch głównych przedmiotów ataków przeciwników broni dołączyły magazynki o dużej pojemności i bump stocks, czyli przerobione kolby, które w zasadzie zmieniały broń półautomatyczną na automatyczną.
Jak nie strzelałem do Kim Dzong Una, czyli witamy w Atlancie!
czytaj także
Na czym mają polegać, według Bauma, dziury w liberalnej krytyce broni? Koncentracja na gun show loophole to nic w porównaniu do kompletnie pomijanych prywatnych transakcji. Regulacje tego rynku zależą od stanu. 28 z 50 nie wymaga sprawdzenia przeszłości kupującego. Tylko w niektórych częściach stanu Nowy Jork wymagane jest poinformowanie lokalnej policji o takiej transakcji. Przeciwnicy broni poświęcają AR-15, magazynkom o dużej pojemności i bump stocks niewspółmiernie dużo uwagi. Ogromna większość przestępstw z udziałem broni jest popełniana przy użyciu innego sprzętu. Choć masakry wyglądają spektakularnie w mediach, to ofiary giną głównie z pistoletów, których nawet spora część liberałów nie chce się pozbyć. I nie w szkołach, a w innych okolicznościach..
Książka została napisana po masakrze w Columbine, ale jeszcze przed najgłośniejszymi strzelaninami w Sandy Hook, Las Vegas czy Parkland. Można gdybać, jak wyglądałaby ona teraz, ale ostatnia głośna szkolna masakra w Santa Fe w Teksasie wydaje się potwierdzać stanowisko Bauma: sprawca wziął śrutówkę i pistolet ojca i zastrzelił 10 osób.
Baum argumentuje również, że samo zaostrzenie przepisów nie rozwiązuje problemu, a tak naprawdę dużo częściej jest pustą odpowiedzią na wysoką przestępczość niż skutecznym lekarstwem. W Nowym Jorku, gdzie przepisy dotyczące broni są bardzo restrykcyjne, przestępczość z użyciem przemocy jest czymś bardzo rzadkim. Nowy Jork jest trzecim najbezpieczniejszym dużym miastem w USA. Chicago, gdzie przepisy są jeszcze ostrzejsze, jest z kolei trzecim najbardziej niebezpiecznym. W Vermont, gdzie prawo jest bardzo luźne, przestępczość z użyciem broni jest bardzo rzadka, w Kalifornii z kolei, gdzie przepisy należą do najostrzejszych w kraju, jest na porządku dziennym.
Autor z bronią w sejfie
Książka Bauma jest napisana z perspektywy człowieka, który żyje w społeczeństwie, gdzie broni jest pełno – w 2015 roku szacowano, że w całych Stanach jest jej 351 milionów sztuk. W tym kontekście warto wspomnieć, że i prawo z New Hampshire dotyczące świadczenia z tytułu śmierci na służbie, i pozwolenie nauczycielom na noszenie spluw – rozwiązania z przeciwnych stron debaty dotyczącej broni – to działania pozorowane. Są one odpowiedzią na tegoroczny skok liczby szkolnych masakr, a nie na sedno problemu. Choć w marcu „Washington Times” wyliczył, że w szkolnych masakrach zginęło więcej uczniów niż żołnierzy w akcjach wojskowych i wypadkach, to i tak połowę ofiar zabójstw z użyciem broni stanowią Afroamerykanie, trzynastoprocentowa mniejszość.
czytaj także
Nie sposób jednak zignorować statystyk w skali makro. Śmierci spowodowane bronią palną w USA zdarzają się dużo częściej niż w innych krajach rozwiniętych i wielu rozwijających się, w których nie trwa konflikt zbrojny.
I choć autor może argumentować, że problemem nie jest broń jako taka – Baum należy do odpowiedzialnych posiadaczy, szkoli się i zamyka swój pistolet w sejfie – to jednak tak ogromna ilość broni w społeczeństwie przekłada się na wysokie wskaźniki zgonów na skutek postrzelenia. Wiele chyba mówi fakt, że jedyną osobą spośród przepytanych przez autora, która użyła broni w samoobronie, był gangster broniący się przed innym gangsterem. Dwa rozdziały są poświęcone ofiarom broni palnej. W obydwu opisanych przypadkach doszło do kłótni, w obydwu przypadkach, gdyby broni nie było pod ręką, ofiar można byłoby uniknąć: może ktoś komuś strzeliłby z plaskacza, może skopałby leżącego, ale nie strzelił z małej odległości prosto w pierś. Do tego dochodzą próby samobójcze, które w przypadku użycia broni palnej mają w zasadzie stuprocentową skuteczność.
Baum powtarza, że broń służy do zabijania. Rozdziałem, który robi największe wrażenie, nie są nieco przydługie i, szczerze mówiąc, nudnawe opisy polowań, tylko szkolenie, jak używać broni w walce. Wtedy Baum sam przed sobą musi przyznać, że nie nosi broni, bo mu to sprawia przyjemność lub po to, by kogoś postraszyć, ale po to, by zabić, jeśli w jego mniemaniu zajdzie taka konieczność. Broń – co autor podkreśla wielokrotnie – to narzędzie śmierci.
*
Dan Baum, Wolność i spluwa. Podróż przez uzbrojoną Amerykę, przeł. Rafał Lisowski, Czarne 2018