Dziennikarze od roku spierają się, czy czasy Trumpa to renesans dziennikarstwa czy też należy wyglądać pierwszych jeźdźców apokalipsy.
Prezydenckie wybory 2016 pokazały nieufność Amerykanów wobec elit i kultury eksperckiej. Lepszy Trump lub Bernie niż jakikolwiek establishment. Ta nieufność obejmuje również istniejące media. Być może elita na wybrzeżach w ramach obywatelskiego obowiązku wykupiła w tym roku więcej prenumerat „New York Times” i „Los Angeles Times”, ale bolesna prawda jest taka, że coraz więcej Amerykanów czerpie wiadomości z ulubionych nieprofesjonalnych kanałów w sieci.
Dziennikarze od roku spierają się, czy czasy Trumpa to renesans dziennikarstwa czy też należy wyglądać pierwszych jeźdźców apokalipsy. W tym samym czasie prezydent prowadzi upartą, codzienną wojnę z mediami, które faktycznie są siłą rzeczy bardziej liberalne (nie mylić z „lewicowe”) niż prawicowe (wynika to z faktu, że większość dziennikarzy, tak jak większość akademików wydaje się mieć bardziej liberalne poglądy). Po drugiej stronie mamy świat prawicowego kanału Fox News, który pokazuje świat CNN w krzywym zwierciadle, wszystko na abarot. Ale widzów, którzy nie ufają ani jednej ani drugiej stronie jest coraz więcej.
Ogromną rolę w wyborach prezydenckich odegrała ultra-prawicowa strona Breitbart mocno powiązana z osobą Steve’a Bannona, przy której nawet Fox News blednie. To zasadniczo tabloid dla prostego białego mężczyzny – trochę cycków, trochę przemocy a wszystko to delikatnie podlane rasizmem. W jej dystrybucji odegrał rolę przede wszystkim Facebook – to za jego pośrednictwem Breitbart nagle stał się jednym z najczęściej czytanych mediów w kraju. Jak napisał John Herrman dla „New York Times’a”: „Rozwijające się systemy dystrybucji należą do firm technologicznych i ich użytkowników. Wydawcy stali się po prostu gośćmi na platformach, podczas gdy ich własne systemy dystrybucji, jak np. druk, są w stagnacji”.
Ale to dopiero początek internetowej króliczej nory. Jeśli nie można wierzyć mediom, trzeba stworzyć alternatywne źródła obywatelskiej informacji. Dzięki mediom społecznościowym i platformom takim jak YouTube możesz zostać dziennikarzem we własnej sypialni. Jeśli znajdą się tacy, którzy będą chcieli cię oglądać, Google zacznie ci płacić za reklamy. Takich kont ze sporą oglądalnością są tysiące – tysiąc odcieni politycznej kontrowersji, teorie spiskowe, sekciarstwo, mizoginizm i ksenofobia (sprawdź Joseph Watson, Steven Crowder albo Mark Dice). Radykalne prawica ma zresztą już swój Twitter (Gab), swój Facebook (WrongThink) i swoją Wikipedię (Infogalactic – właśnie sobie przeczytałam alternatywną biografię Baracka Obamy, polecam).
czytaj także
Oczywiście, mamy też alternatywne kariery po lewej stronie. Ich przykładem może być Tim Pool, chłopak, który pewnego dnia spakował się i pojechał do Nowego Jorku na Occupy Wall Street, skąd nadawał na żywo do sieci przez 21 godzin. Obecnie pracuje dla Vice Media, które też próbują zrewolucjonizować dziennikarstwo i trafić w wizualny gust millenialsów. Ale zasadniczo tendencja jest taka, że lewica szaleje na Twiterze, a prawica hula na You Tubie.
Innym zjawiskiem krążącym po amerykańskich mediach społecznościowych są fake newsy produkowane masowo np. w Macedonii. Tym razem nie chodzi o ideologię, ale o zarabianie pieniędzy; cała banda macedońskich nastolatków ustawiła się na całe życie. Kontrowersyjna treść jest produkowana dla klików, problem polega na tym, że niewątpliwie wpłynęła na wybory prezydenckie 2016 (bo Amerykanie klikną we wszystko, się okazuje).
Niedawno zainteresowała mnie postać niejakiej Inessy S, która zajmuje się tłumaczeniem fragmentów mów Putina na angielski i zamieszczaniem ich na You Tube. Jej konto ma w tej chwili ponad 80 tysięcy prenumeratorów, głównie Amerykanów. Inessa utrzymuje się ze swojego konta – z reklam i z finansowego wsparcia swoich fanów. Jest Rosjanką, która wychowała się w Nowej Zelandii. Jej misją jest wytłumaczenie Zachodowi nierozumianego i niedocenianego Putina. Za pośrednictwem Inessy trafiłam na stronę „Fort Rus” stworzoną przez Amerykanina meksykańskiego pochodzenia nazwiskiem Joaquin Flores. Fort Rus to niezależna strona poświęcona wiadomością z Rosji i okolicom. Jej celem jest pokazanie zachodniemu światu innej perspektywy.
Według Floresa, alternatywne media napędzane crowdfundingiem są rezultatem tego, że tradycyjne media nie zaspokajają potrzeb widzów. Jako przykład Flores wskazuje niegdysiejszą homofobię, która obecnie przerodziła się w „homofilię” – mainstreamowe media narzucają heteroseksualnej większości treść i wartości zdominowane przez mniejszość. Hmmm.
Sam Flores mieszka w Serbii i jest związany z Katehon Think Tank (rosyjska prawica) fundowanym przez… no właśnie, tu się zaczyna, Konstantina Malofeeva. Malofeev, nazywany „Sorosem Putina”, jest ortodoksyjnym ultranacjonalistą, który hojnie wspiera radykalną prawicę w Europie. Według ukraińskich służb bezpieczeństwa Malofeev jest jednym z najważniejszych sponsorów ruchu separatystów na Ukrainie, pisze lewicowy ThinkProgress.
Tak więc mamy wreszcie demokratyczne media dostosowujące się do poziomu widza. Nieważne jak nisko trzeba się pochylić, każdy znajdzie coś dla siebie. Każdy może zostać dziennikarskim guru. Oczywiście, jeśli ma się za sobą pieniądze amerykańskiego lub rosyjskiego oligarchy można zostać dziennikarskim guru szybciej, łatwiej i lepiej. No ale tak jest, kiedy wygłodniała demokracja napotyka na swojej drodze mlekiem i miodem płynący kapitalizm.