Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

Ten moment, kiedy Razem mówi głosem POPiS-u

Razem na politykę wschodnią pomysłu nie ma. Zastępuje ją okrągłymi zdaniami, które latami wypowiadali posłowie PO i PiS. Klasyczne popłuczyny po Giedroyciu.

ObserwujObserwujesz

Polityka wschodnia to dla Polski temat z roku na rok cięższy. Trudno mówić o osiągnięciu celów, jakie stawiała sobie w tym zakresie Polska w latach 1991–2015, a sytuacja wewnętrzna krajów Europy Wschodniej okazała się dalece bardziej złożona, niż mogło się to wydawać tuż po rozpadzie ZSRR, gdy jeszcze powszechnie wierzono w zwycięstwo liberalnej demokracji.

Rzecz skomplikowała się jeszcze bardziej po dojściu PiS-u do władzy. Zaufanie najbliższych wschodnich partnerów – Ukrainy – zostało nadszarpnięte przez agresywną politykę historyczną i bajdurzenie o milionie ukraińskich uchodźców, zaś upadek znaczenia Polski w UE sprawił, że stała się ona partnerem nieszczególnie przydatnym.

Nie wiadomo jeszcze, czy powołanie Jacka Czaputowicza na stanowisko MSZ to realna szansa na odwrócenie tej tendencji. Wiadomo za to, że Polski nie da się przenieść w inne miejsce na mapie, więc na wschodni kierunek polityki zagranicznej będzie skazana. O tym, dlaczego powinna się nim interesować zwłaszcza lewica, pisałam tutaj:

Czytaj takżeCzas na (lewicową) międzynarodówkę wschodniąKaja Puto

Portal Eastbook rozpoczął w zeszłym tygodniu cykl rozmów z przedstawicielami i przedstawicielkami polskich partii poświęcony polityce wschodniej. Na drugi ogień poszło Razem; niestety wywiad okazał się srogim rozczarowaniem.

Wywiad Macieja Zaniewicza z Dorotą Budacz rozpoczyna się od wyrażenia sprzeciwu wobec egoizmów narodowych, deklaracji solidarności i nadziei na to, że państwa Europy Wschodniej w pokojowy sposób przepoczwarzą się w radosne socjaldemokracje. Pod takim marzeniem sama mogłabym się podpisać, ale od polityków wymagam formułowania konkretnych rozwiązań dla zdiagnozowanych problemów, a takie się w wywiadzie nie pojawiły.

Dorota Budacz wie, co mówi – jest mądrą polityczką i sprawną retorką – zza jej słów jaskrawie wyziera jednak smutny fakt, że Razem na politykę wschodnią pomysłu nie ma. Zastępuje ją okrągłymi zdaniami, które mogliby wypowiedzieć (i latami wypowiadali) posłowie PO i PiS (z wyłączeniem tych z odchyłem endeckim) i które sprowadzają się do tezy: „trzeba ich wspierać, bo Rosja”. Klasyczne popłuczyny po Giedroyciu.

Budacz powołuje się w swojej wizji na mit wielokulturowej Rzeczpospolitej (zaznaczając co prawda, że jest to koncepcja konserwatywna), który po pierwsze usprawiedliwia myślenie postkolonialne, od którego polityczka odżegnuje się w innych miejscach, a po drugie – i chyba nawet ważniejsze – nie wzbudza żadnych pozytywnych emocji w krajach Europy Wschodniej. Dokładnie to – fakt, że mamy gdzieś, jak odbierane są na wschodzie nasze wspaniałomyślne idee – jest największą bolączką polskiej polityki wschodniej po 1991 roku.

Podobny problem towarzyszy zapewnieniu, że polska diaspora na wschodzie mogłaby się stać medium „niesienia otwartości i solidarności”. Czy aby na pewno Litwa lub Ukraina by sobie tego życzyły? I czy na pewno Razem chciałoby, by rzecznikiem jej marzeń stali się działacze wschodniej Polonii?

Dziwi też deklaracja zachęcania Litwy do „wspierania wspólnej strategii integracji mniejszości rosyjskiej w krajach bałtyckich”, bo ta strategia z perspektywy lewicowej pozostawia wiele do życzenia. A tym bardziej – wezwanie „do dostrzeżenia różnic między mniejszościami polską i rosyjską”, przy czym rozmówczyni Eastbooka twierdzi, że politycznych liderów tamtejszej mniejszości polskiej we współpracę z Rosją… wepchnięto.

Czy Polacy na Litwie faktycznie zostali „wepchnięci” siłą na pozycje, które zajmują? Czy pamięć o „polskim panu” jest faktycznie silniejsza od pamięci o donbasopodobnej republiczce, którą Polacy proklamowali w 1991 roku – dokładnie wtedy, kiedy sowieckie wojska strzelały do Litwinów na ulicach Wilna? Jak uzasadnić z lewicowej pozycji, że mniejszość polska miałaby być „godniejsza zaufania” niż rosyjska? I co w sytuacji, w której ciężko jednoznacznie określić czyjąś tożsamość – a przecież to jeden z najważniejszych problemów, przed którym stanęła ludność byłego ZSRR, kiedy zaczęły się krwawe walki o niepodległość?

Czytaj takżeKto dziś ma odwagę Lenina (i dlaczego właśnie prawica)?David Ost

OK, może się czepiam – sprawy tożsamościowe skrwawionych ziem to zawsze piekielnie trudne wyzwanie. Ale nie należy też udawać – kiedy to wygodne – że nie istnieją. Budacz, myśląc podobnie jak duża część polskich liberałów, bagatelizuje problem ukraińskiego nacjonalizmu. Zgadzam się przy tym w stu procentach, że w kwestii polityki historycznej krytykę należy zaczynać od siebie, a Polska nie jest w tej sprawie żadnym wzorem.

Skoro jednak deklarujemy solidarność z towarzyszami walki o lepszą, socjaldemokratyczną przyszłość Europy Wschodniej, warto byłoby posłuchać, co na temat rzekomej marginalności ukraińskiego nacjonalizmu mają ukraińscy działacze i działaczki. Na przykład ci z „Klubu Genderowego” przy Uniwersytecie im. Dragomanowa w Kijowie albo ci, którym nacjonaliści zdemolowali w zeszłym roku wystawę. To oczywiście mogłoby się zdarzyć i w Szwecji, różnica polega na tym, że państwo ukraińskie wobec zaprowadzających własne porządki bojówek jest kompletnie bezsilne.

Czytaj takżeZaatakowano centrum kultury w KijowieKrytyka Polityczna

Budacz (Razem?) mówiąc o działalności nacjonalistów polskich na Podkarpaciu myli ponadto imigrantów z Ukrainy z mniejszością ukraińską. Ksenofobia i przemoc fizyczna na jej tle są oczywiście godne potępienia niezależnie od szczegółów, ale problemy ukraińskich imigrantów i problemy ukraińskiej mniejszości to dwie zupełnie różne kwestie, o zupełnie innym tle i wymagające zupełnie innych rozwiązań.

Zasmuca wreszcie ogromnie, że Razem – partia, która nie boi się w Polsce oferować odważnych, niepopularnych rozwiązań ekonomicznych – i w tej kwestii na temat relacji polsko-ukraińskich czy unijno-ukraińskich nie ma nic do powiedzenia. Pytanie Zaniewicza o pomysł na kształt pomocy strukturalnej czy wsparcie ukraińskiej transformacji pozostaje bez odpowiedzi. Wszystkie te zagadnienia Budacz sprowadza mniej więcej do tego, że Ukrainy nie powinien transformować Balcerowicz, co wydaje się w 2018 roku truizmem dla wszystkich poza Balcerowiczem i Tomaszem Lisem.

Minęły ponad dwa lata, od kiedy Paweł Pieniążek krytykował polską lewicę za jej prowincjonalizm i brak pomysłów na politykę zagraniczną [link:

Czytaj takżePolska wieś spokojna [Pieniążek o lewicowej polityce zagranicznej]Paweł Pieniążek

Program Razem rozwinął się od tamtego czasu – również w tej kwestii – nie udało się niestety uciec od ogólnych, naginających rzeczywistość pod tezę i wałkowanych przez centrowe i prawicowe partie sformułowań. Nie wystarczy deklarować, że relacje ze wschodnimi partnerami należy kształtować z poszanowaniem ich perspektywy i okoliczności, w których się znajdują. Należy zaproponować rozwiązania, które te deklaracje spełniają. Trzymam kciuki, by to się w przyszłości udało.

ObserwujObserwujesz

Redaktorka naczelna KrytykaPolityczna.pl. Dziennikarka, redaktorka i komentatorka spraw międzynarodowych. Specjalizuje się w regionie Europy Wschodniej, Kaukazu Południowego i Niemiec. Pasjonuje się tematyką przemian społecznych, urbanistyki i transportu, w tym szczególnie kolejnictwa. Laureatka Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego (2020), nominowana do Grand Press (2019) i Nagrody PAP im. Ryszarda Kapuścińskiego (2024). Publikuje w mediach polskich, niemieckich i międzynarodowych. Związana z stowarzyszeniem n-ost – The Network for Reporting on Eastern Europe. W latach 2015-2018 wiceprezeska wydawnictwa Korporacja Ha!art. Absolwentka MISH i filozofii UJ, studiowała także wschodoznawstwo w Berlinie i Tbilisi.

Napisz do mnie
Tagi:
Wydanie: 20180122

Komentarze

Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.

Zaloguj się, aby skomentować
0 komentarzy
Komentarze w treści
Zobacz wszystkie