Książka czytana z przyjemnością, zainteresowaniem, wzruszenie, rozbawieniem, której nie chcemy porzucić, żeby pójść na pasterkę, to prezent, jaki można sobie zrobić na święta. Gdyby nie to, że już je przeczytałam, to dla siebie wybrałabym na przykład takie:
***
Susan Faludi, W ciemni, przeł. Joanna Bednarek, Krytyka Polityczna 2017
Latem 2004 roku rozpoczęłam śledztwo, którego przedmiotem był ktoś, kogo ledwie znałam – mój ojciec.
Co byście pomyśleli, gdy wasz 76-letni ojciec wyjechał do Tajlandii i wrócił stamtąd jako kobieta? W białych sandałkach na wysokim obcasie, spódniczce w grochy i różowej bluzce z falbankami. Serio, spróbujcie to sobie wyobrazić. Zakładam, że czytelnicy Krytyki Politycznej nie uważają, że jest to jakieś zboczenie albo kwestia mody czy decyzji podjętej z dnia na dzień, bo komuś coś się wydawało. Trudno jednak, żeby taka niespodziewana przemiana, o ile nikt z bliskich do niej wcześniej nie przygotował, nie budziła zdziwienia i pytań.
Widząc na okładce nazwisko Faludi pomyślałam sobie – feminizm i backlash. Backlash to tytuł jej książki i termin kiedyś bardzo popularny. Również w dzisiejszej Polsce jak najbardziej na czasie. Oznacza „cofkę”, kontrę, która pojawia się, kiedy już kobiety wywalczą sobie jakieś prawa, więc próbuje się je znowu ograniczyć. Wiem też, że w swoich feministycznych książkach Faludi zajmowała się męskością. Poza tym jest dziennikarką. Z nagrodą Pulitzera. I warsztat dziennikarski, i feminizm bardzo przydają się jej do wgryzienia się w historię ojca, a może teraz matki?, z którym co prawda od 25 lat nie miała prawie kontaktu, ale teraz on, czyli ona, go szuka. Chce, aby jej historia została opisana.
Małżeństwo rodziców autorki zakończyło się, kiedy policja wyprowadzała ojca z ich domu po tym, jak dopuścił się krwawej przemocy. Ojca zapamiętała jako amerykańskiego mężczyznę z przedmieścia, prawdziwego macho – aktywność fizyczna, nieustanne majsterkowanie, domowy dyktator zabraniający matce pracy zawodowej i zastraszający całą rodzinę. Czy naprawdę przez cały czas w istocie był kobietą, która cierpi w obcym ciele? Taka narracja zwykle jest stosowana przez osoby transpłciowe. Jak pokazuje Faludi, również dlatego, że zgodnie z kryteriami, według których medycyna akceptuje zabieg korekty płci, jest niezbędna, żeby się do niego zaklasyfikować. W końcu o tym, czy ktoś jest kobietą (lub mężczyzną), ma w tym wypadku przesądzać opowieść osoby zainteresowanej. W internecie można znaleźć strony, gdzie przed operacją osoby transpłciowe pouczają się nawzjem, co należy mówić. Są też bardziej insiderskie relacje, nieprzeznaczone dla cispłciowych, w których większą rolę odgrywa seksualność (podobno przy tożsamości płciowej bez znaczenia). Ojciec pokazuje jej strony internetowe, z których korzystał przed przemianą, pełno tam erotycznych fantazji związanych z „przymusowa feminizacją”, czyli sytuacjami, kiedy zmusza się kogoś młodego do przyjęcia kobiecej roli. I to jest właśnie podniecające.
Nie oznacza to, że Faludi podważa prawa osób transpłciowych czy uznaje ich decyzje za błędne – chociaż i takie się zdarzają. Po prostu pokazuje, że jest to proces dużo bardziej złożony i spleciony z innymi czynnikami. W przypadku jej ojca chodzi o problemy z identyfikacją narodową i etniczną. Kiedy zaczyna się z nią – po przemianie, bo tak to nazywa – spotykać, mieszka na Węgrzech. Urodził się w Budapeszcie w bardzo bogatej rodzinie żydowskiej, przeżył tu okupacją, z całą jej grozą, głodem, ukrywaniem się – on udawał młodego faszystę. Po wojnie udało mu się wyemigrować, najpierw do Danii, później do Brazylii. Po 1989 wrócił do swojego kraju, wciąż antysemickiego, wypierającego się swego udział w Holocauście. I kochał wszystko, co tradycyjnie węgierskie. A węgierskość to, zdaniem Faludi, bardzo nowoczesna i sztuczna konstrukcja, bardziej rodzaj nacjonalistycznego teatru niż uczciwie opowiedziana historia. Ojciec ten teatr wyraźnie lubi, głosuje na Fidesz… Jednocześnie powoli odkrywa przed córką swoje żydowskie korzenie. Faludi na przykładzie ojca i rozmaitych jego tożsamości i identyfikacji pokazuje, w jakim splocie pozostają ze sobą płeć, religia, narodowość, jak wpływa na to opresja i prześladowania.
czytaj także
Czy, stając się kobietą, ojciec, jak sam twierdził, chciał porzucić rolę macho, która nigdy mu nie pasowała? Czy uciec przed Żydem? Antysemickimi fantazmatami na temat żydowskich zniewieściałych i odrażających mężczyzn w przeciwieństwie do „pięknej Żydówki”? Czy tylko poprzez kobiecość mógł dotrzeć do swoich żydowskich korzeni?
Faludi ostatecznie nie udziela odpowiedzi na pytania o „prawdziwe przyczyny” i „prawdziwą tożsamość” ojca. Mówi nam, że mocne, jednoznaczne tożsamości są w istocie czymś totalizującym, zbyt łatwą ucieczką przed lękami. Podczas gdy nasze realne „ja” jest dużo bardziej płynne i plastyczne.
***
Marcin Wicha, Rzeczy, których nie wyrzuciłem, Karakter 2017
To jest historia o rzeczach. I jeszcze o gadaniu – o słowach i przedmiotach. Jest to także książka o mojej matce, i z tego powodu nie będzie zbyt wesoła.
Ale trochę wesoła będzie. Przecież wspominając osobę, która odeszła, przypominamy sobie nie tylko to, co smutne czy trudne.
Kiedy ktoś umiera, pozostają po nim rzeczy i nie zawsze jest to bibliofilski księgozbiór i antyki. Marcin Wicha, porządkując rzeczy po swojej matce, zaczyna od książek, o których antykwariusze mówią, że to makulatura. Patrzę na półki i widzę, że też takie mam, kiedyś modne powieści: małe tomiki Nike, czarna seria PiW, lakierowane, kolorowe okładki Rebisu z lat 90., nigdy nie przeczytane mądre eseje. Książki ulubione, zaczytane, do których wraca się wielokrotnie, może coś to o nas mówi? Taką powieścią dla matki autora była Emma Jane Austen, czytana w momentach złego nastroju. Z pomazanymi marginesami. Dlaczego akurat Emma? Wicha czyta tę powieść wbrew prostym stereotypom.
Inne znaczenie z kolei ma praca zbiorowa Dzieci Holocaustu mówią. Bo matka miała też wygląd. „Wygląd osoby, która ma, yhm, yhm, pochodzenie. A jakie pochodzenie? Yhm. Upf.” Jak mawiał ktoś ze znajomych rodziny: nie była niepodobna do Kosińskiego. To też część tej rodzinnej opowieści, w której nie ma sentymentalizmu, jest za to mnóstwo serdeczności. Poza książkami zostały jeszcze zbierane skrzętnie przepisy kulinarne, a także zapamiętane słowa i powiedzonka (np. sraty taty dupa w kraty) – język tamtych czasów. Widzimy obraz silnej kobiety, może nie najłatwiejszej, która mówiła prawdę prosto w oczy albo potrafiła zabijać grzecznością lub przekorą. Do ostatnich chwil fascynowała ją polityka i to był główny temat rozmów z synem. Jest też żal autora, że coś może zaniedbał, ale tak chyba jest zawsze.
Zwykle omijam takie lektury, bojąc się, że będą zbyt smutne, tę książkę jednak polubiłam od pierwszych zdań. Choć oczywiście, szczególnie pod koniec, nie jest ona zbyt wesoła.
***
Julian Fellowes, Snoby, przeł. Barbara Kopeć-Umiastowska, Marginesy 2017
Dokładnie nie wiem, jak to się stało, że Isabel Easton wzięła pod swoje skrzydła Edith Lavery.
Na pierwszej stronie okładki czytamy: Powieść twórcy serialu Downton Abbey, natomiast z czwartej dowiadujemy się, że Fellowes był scenarzystą Gosford Park (reż. Robert Altman). Jeśli ktoś wzruszył ramionami na popularny serial, może przekona go scenariusz nagrodzony Oscarem? W każdym razie, jeśli z góry nie zakładacie, że angielska arystokracja kompletnie was nie interesuje, to możecie sięgnąć po Snobów i na pewno się nie zawiedziecie.
Pięknej i dość bystrej Edith, klas średnia, udaje się wyjść za mąż za bogatego arystokratę – nudziarza, ale bardzo porządnego człowieka, oczywiście jak na arystokratę. Ekskluzywność owej wyższej sfery to główny temat tej powieści. Podobno, kiedy spotka się trzech Anglików, to zaczynają zastanawiać się, jak nie dopuścić do grupy czwartego. A arystokracja naprawdę wie, jak nie dopuszczać. Edith nie jest wymarzoną partią dla lorda, ale lata 90. XX wieku to już nie czasy na Trędowatą. Czy jednak związek ten nie został zawarty przez nią interesownie? Co to znaczy interesownie? Pieniądze i pozycja społeczna są prawdziwymi afrodyzjakami. Niestety nie sprawdzają się w łóżku i Edith zakochuje się w przystojnym aktorze. Koniec XX wieku to również nie czasy na Annę Kareninę. Arystokracja i jej miłosne przygody to temat dla plotkarskiej prasy, ale nie trzeba od razu rzucać się pod pociąg.
Historia jest dość prosta, nie mogę zdradzić jej zakończenia, ale przecież nie na tym polegają smaczki tej powieści, tylko na drobiazgowym sportretowaniu „dyskretnego uroku arystokracji”. Poznajemy tę historie oczami kogoś, kto jest na zewnątrz i trochę wewnątrz – to niezbyt majętny aktor, jednak z jakimiś koneksjami w wyższych sferach. Krytyczny, choć nie bezwzględny, bo ukształtowany przez ten świat i jego moralność, no i doceniający także jego uroki. A i ja czasem lubię sobie poczytać o tych snobistycznych arystokratach, ich zwyczajach, okropnych wielkich domach, przyjęcia, polowaniach, ekskluzywnych klubach i willach na Majorce.