Agata Popęda

Są pierwsze oskarżenia w Russia Gate. Co dalej?

Liberalne media triumfują – ich zdaniem zeznania Papadopoulosa są dowodem na zmowę między ludźmi Trumpa a rządem Putina.

W piątek, 27 października, pojawiła się wiadomość o pierwszych oskarżeniach w środowisku Donalda Trumpa. Nie wiedzieliśmy jeszcze kto i za co, ale media zapewniały, że w poniedziałek „specjalny doradca” Robert Mueller zamierza dokonać pierwszych aresztowań. Piątkowy wieczór spędziliśmy na przybijaniu piątek; reszta weekendu ciągnęła się jak toffi. Od miesięcy demokraci żyją nadzieją, że Russia Gate do czegoś tam doprowadzi – najlepiej do zdetronizowania Trumpa. Nagle, po tygodniach oczekiwań, niby widać światło w tunelu. Niby.

W poniedziałek, 30 października, Paul Manafort i jego mniej znany partner, Rick Gates zostali oskarżeni o oszustwa podatkowe i wypranie $75 milionów zarobionych na Ukrainie (Manafort przez lata doradzał byłemu ukraińskiemu prezydentowi Janukowiczowi). Między innymi, bo lista zarzutów jest długa. Nazwisko Manaforta nie jest niespodzianką – wiadomo było, że jeśli będzie obława, Manafort pójdzie jako pierwszy. Obaj panowie oddali się w ręce FBI, jednocześnie deklarując, że są niewinni. Manafort przebywa w areszcie domowym i jest poddawany ogromnej presji, żeby współpracować z Muellerem. Pytanie, czy pęknie.

Znacznie bardziej zaskakującym elementem poniedziałku była informacja, że jeden z mało znanych doradców kampanii prezydenckiej Trumpa od trzech miesięcy współpracuje z FBI. Niejaki George Papadopoulos, dość nieopierzony i młody chłopaczyna, pękł już dawno. Przyznał się do pośrednictwa między sztabem Trumpa a rosyjskim rządem, który oferował przekazanie „tysięcy maili” Hillary Clinton, żeby pomóc Trumpowi w wygraniu prezydentury. Trump skomentował te zeznania, nazywając w środę Papadopoulosa kłamcą i pomniejszając jego rolę w kampanii. Podobnie jak wcześniej Don Jr. i Jared Kushner, Papadopoulos wykazał się wielką niefrasobliwością w kontaktach z obcokrajowcami, którzy próbowali sprzedać „brud” na Clinton. Tym razem źródłem pośredniczącym między Moskwą a kampanią Trumpa miał być pewien profesor – najprawdopodobniej Joseph Mifsud, dyrektor London Academy of Diplomacy, który właśnie wrócił z Moskwy, gdzie dowiedział się, że Rosjanie weszli w posiadanie „tysięcy maili” Hillary Clinton. Papadopoulos od trzech miesięcy pracuje dla ekipy Muellera – to sporo czasu, żeby osaczyć i podsłuchać kolejne osoby ze środowiska kampanii wyborczej Trumpa. Podobno FBI posługuje się technikami (i ludźmi) wcześniej używanymi do pracy z mafią, gdzie wolno rozpracowuje się całą siatkę, zaczynając od samego dołu…

Czy jednak naprawdę mamy powody do świętowania? Czy to początek czegoś konkretnego czy może symboliczne poświęcenie kilku pionków? Jeszcze przed ogłoszeniem poniedziałkowych oskarżeń „The New York Times” przeprowadził wywiad z głównym prawnikiem Trumpa, Tyem Cobbem, który nie ma żadnych wątpliwości, że cała sprawa nie zagraża prezydentowi personalnie. Z drugiej strony, przez cały poniedziałek Trump podobno siedział przyklejony do telewizora i naradzał się z prawnikami. Giełda poszła w dół, poparcie dla Trumpa znowu poszło w dół – 33 procent według sondażu Gallup z zeszłego tygodnia.

Liberalne media triumfują – ich zdaniem zeznania Papadopoulosa są dowodem na zmowę między ludźmi Trumpa a rządem Putina. Nie mają wątpliwości, że oferowane maile Hillary Clinton to te same maile, które zniszczyły ją tuż przed wyborami w 2016. Ale wystarczy zwrócić głowę na prawo i „Wall Street Journal” jest zupełnie innego zdania. Aresztowania Manaforda i Gatesa są najlepszym dowodem, że żadnej zmowy nie ma i że ich przewiny, jakkolwiek ciężkie, są zbrodniami z przeszłości, które nie mają z Trumpem nic wspólnego. O Papadopoulosie wspominają tylko jako o nieważnej, niemającej znaczenia postaci.

Trump oczywiście zawsze może zwolnić Mullera i część republikanów uważa, że powinien tak zrobić. W spontanicznym wywiadzie dla „The New York Times” kilka miesięcy temu Trump zasugerował, że zrobi to, jeśli Mueller zażąda wzglądu do dokumentów finansowych prezydenta. Oczywiście, jest to posunięcie niebezpieczne; Trump już raz zwolnił szefa FBI i tak właśnie wpędził się w kłopoty ze „specjalnym doradcą” i śledztwem, które teraz toczy się niezależnie od spolegliwego wobec Trumpa Kongresu. Ty Cobb zapewnił, że prezydent ani myśli o zwolnieniu Muellera i że Biały Dom współpracuje jak tylko może z prowadzącymi śledztwo.

Kto następny w kolejce? Obstawiam następująco:

1. Carter Page – doradca w kampanii prezydenckiej Trumpa, którego FBI od dawna podejrzewa, że działa jako obcy (czytaj: rosyjski) agent. Page sam jest chyba zdziwiony, że go nie aresztowali – tak przynajmniej brzmi w wywiadzie udzielonym w poniedziałek telewizji MSNBC.

2. Felix Sater – rosyjsko-amerykański deweloper pracujący dla organizacji Trumpa. Tu raczej nie będzie aresztowania, za to FBI od dawna wykorzystuje go do rozpracowywania amerykańsko-rosyjskiej siatki. Jeszcze o nim usłyszymy.

W środę, 1 listopada, prezydent Donald Trump wielkodusznie oświadczył, że jeśli chodzi o rosyjskie śledztwo, „nie jest na nikogo zły”. Możemy więc spać spokojnie. Na razie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Popęda
Agata Popęda
Korespondentka Krytyki Politycznej w USA
Dziennikarka i kulturoznawczyni, korespondentka Krytyki Politycznej w USA.
Zamknij