Autorzy piszą, wydawcy wydają. Ale po co pisać o Stalinie? Po co o nim czytać? Jakub Bożek recenzuje „Młodego Stalina” i „Zespół Stalina”.
Po co pisać kolejną książkę o Stalinie? I po co czytać kolejną książkę o Stalinie? Napisano już o nim tyle – w samej Bibliotece Narodowej można znaleźć 232 książki poświęcone towarzyszowi Kobie, i to tylko w języku polskim – że właściwie kolejnym biografom pozostaje tylko wejść w buty poprzedników. Jeśli będą mieć szczęście, uda im się odkryć jakiś wcześniej nieznany drobiazg w tym czy innym archiwum, ale co to za perspektywa?
Mimo to autorzy piszą, a wydawcy wydają. Czytelników z kolei kusi się nowymi kontrowersjami (w rodzaju: „Poznaj tajemnicę śmierci Stalina!”) albo interpretacjami uczesanymi pod włos. Również dwie niedawno wydane książki o Stalinie: Młody Stalin Simona Sebaga Montefiorego (pierwsze wydanie 2008 w Świecie Książki, wznowienie w 2016 w Wydawnictwie Magnum), i Zespół Stalina Sheili Fitzpatrick (Czarne, 2017), to biografie z cyklu „nowatorskich”. Montefiore jak łatwo się domyślić opisuje młodość Stalina, przede wszystkim po to, by rozstrzygnąć zagadkę ciągłości lub nieciągłości polityki państwa radzieckiego po śmierci Lenina. Fitzpatrick zaczyna zaś tam, gdzie Montefiore kończy. W Zespole przedstawia Stalina nie jako samotnego dyktatora, ale jako srogiego kierownika zespołu sterującego totalitarnym państwem.
Bardzo ciekawe! Jak wyszło w czytaniu?
*
Lew Trocki twierdził, że Stalin to „prowincjonalna miernota”, jeszcze ostrzej potraktował go mienszewicki historyk rewolucji październikowej Nikołaj Suchanow, którego określenie „szara plama” przylgnęło do Dżugaszwilego jak cień. „Szara plama”, przedrewolucyjne zero, właściwie nieistniejące w świadomości elity starych bolszewików przed 1917 rokiem, które jakimś cudem po śmierci Lenina chwyciło się władzy i trzymało ją niedźwiedzią łapą. Niepojęta historia miernoty u steru historii. W zasadzie trudno się dziwić Suchanowowi, że wymyślił taki bon-mot, bo Stalin nawet, gdy rozpoczął się już jego atak szczytowy, wśród szeregowych bolszewików pozostawał postacią nieznaną. Ci, którzy znali Stalina jako sekretarza generalnego partii czy komisarza Inspekcji Robotniczo-Chłopskiej, uważali go raczej za człowieka od zakulisowej roboty, pilnego, lecz pozbawionego polotu i ambicji potrzebnej prawdziwemu wodzowi. Sheila Fitzpatrick w swojej zwięzłej historii rewolucji październikowej (ukaże się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej w październiku bieżącego roku) opisywała zdziwienie, jakie wywołał słynny „testament” Lenina adresowany do Zjazdu Partii mającego się odbyć w 1923 roku, w którym ówczesny wódz omawiał wady i zalety przywódców partyjnych. To, że Trockiego uznał za postać wybitną, było zupełnie jasne – tłumaczyły to wojenne zasługi komisarza wojny, jego popularność w Armii Czerwonej, cięte pióro, żwawy umysł. Ale że Lenin określił mianem „wybitnego” Stalina? Tę szarą plamę? (Przy czym Stalin nie za bardzo mógł użyć „testamentu” w walce o władzę z Trockim, bo Lenin w jednym z kilku późniejszych dopisków stwierdził, że Stalin z uwagi na swoją brutalność powinien zostać usunięty ze stanowiska genseka). Otóż wybitność znajduje się często w oku patrzącego, a wydaje się, że Suchanow akurat w kwestii Stalina nie okazał się szczególnie czujnym obserwatorem. (Zresztą w innych też nie, bo kronikarzowi rewolucji umknęło na przykład jedno z najważniejszych poprzedzających ją spotkań – z dnia 10 października – na którym Lenin przekonał Komitet Centralny do zbrojnego przejęcia władzy. Jak na ironię, spotkanie zostało zorganizowane w domu Suchanowa przez jego żonę, wierną bolszewiczkę). Tymczasem, jak przekonuje Montefiore, Lenin na długo przed 1917 rokiem trafnie rozpoznał w Stalinie talenty organizatorskie, bezwzględność i głód intelektualny. Co więcej, mógł na niego liczyć na drodze ku władzy.
czytaj także
I tak Stalin był doskonałym agitatorem, cenionym przez robotników za surową charyzmę, porywczość i bezwzględny rozmach, z jakim planował kolejne kampanie. Już w 1901 roku urządził spektakularną akcję w Batumi, która rozpoczęła się od podpalenia magazynu rafinerii Rotschildów, a skończyła na dwóch masowych strajkach robotniczych, krwawo stłumionych przez kozaków. Tego samego dnia, którego chował poległych towarzyszy, podsumował strategiczną korzyść dla rewolucji: „Straciliśmy towarzyszy, ale wygraliśmy. Nahajka i szabla oddają nam wielką przysługę, pomagając zrewolucjonizować niewinnych przechodniów”. Młody Trocki, przyszły arcywróg Stalina, widział to podobnie: „[Masakra – przyp. JB] poruszyła cały kraj”. Dla partii pracował jednak nie tylko na zysk propagandowy, ale też ten jak najbardziej wymierny. Założony przez niego w Tyflisie Bolszewicki Klub Ekspropriatorów organizował napady na banki, pociągi i powozy pocztowe, z których utrzymywała się partia. (Bolszewicy zresztą mieli doprawdy zadziwiająco różnorodne sposoby na zapełnianie partyjnego skarbca. Sponsorowali ich magnaci przemysłu, socjaliści niebezpiecznie powiązani z niemieckim wywiadem, jak zamieszkały w Sztokholmie Aleksandr Parvus. Zdarzyło się nawet, że dwóch członków partii ożeniło się ze spadkobierczyniami bogatego przemysłowca Nikołaja Schimta, by przejąć środki, które ten chciał pozostawić wszystkim socjaldemokratom, a nie tylko frakcji bolszewickiej). Montefiore rozpoczyna zresztą Młodego Stalina od żywego opisu brawurowego napadu na powóz przewożący pieniądze Banku Państwowego w Tyflisie w wykonaniu członków Klubu. Ukradli małą fortunę – od 250 do 314 tysięcy rubli – Stalin po wszystkim zaszył banknoty w materacu dyrektora Obserwatorium Meteorologicznego, o czym ten ostatni zresztą nie wiedział! W ten sposób dyrektor co najmniej jedną noc naprawdę spał na pieniądzach. Choć ekspropriacje dzieliły partię, zarówno na poziomie lokalnym, jak i wszechrosyjskim, Lenin nigdy nie miał żadnych wątpliwości w tej kwestii, i zawsze stał za Stalinem.
„Marks to osioł. To, co napisał, powinno być napisane tak, jak ja mówię!”
Dla Lenina jednak Stalin był kimś więcej. Choć ze swoim pochodzeniem – jego ojciec prowadził całkiem dochodową manufakturę szewską, ale na jego nieszczęście klienci zbyt często płacili mu w beczkach wina – nie mógł się równać z dobrze wykształconymi synami rodzin urzędniczych, których nie brakowało wśród bolszewickich elit, Stalin czuł głód lektur. Swój przydomek Koba wziął na przykład od bohatera powieści Ojcobójca Aleksandra Kazbegiego, swego rodzaju gruzińskiego Janosika. Czytał ambitnie i żarłocznie, w Dworze czerwonego cara Montefiore pisze o pięciuset stronach dziennie, w co trudno uwierzyć, jeśli wziąć pod uwagę także inne obowiązki późniejszego dyktatora. Ale nawet ten mit wskazuje na niebywałą ambicję przyszłego wodza, która zresztą objawiała się nie tylko w czystej licznie pożeranych lektur. W cudownej anegdocie Montefiore pokazuje, że Stalin jeszcze za młodu potrafił stanąć okoniem wobec partyjnej ortodoksji czy świętych marksizmu i dominującej opinii. Podobno na jednym z zebrań partyjnych w Tyflisie, gdy ktoś go zaatakował za niezgodność z marksistowską ortodoksją, Stalin powiedział po prostu: „Marks to osioł. To, co napisał, powinno być napisane tak, jak ja mówię!”. I wybiegł. Później już jako redaktor dziennika „Prawda” Stalin również okazał się kimś więcej niż tylko pokornym wykonawcą dyspozycji Lenina – właściwie sprawił mu wiele kłopotu odrzucając jego 40 (!) artykułów, w których wódz bolszewików wzywał do radykalizacji i zerwania sojuszu z socjaldemokratami. Ta informacja mówi też wiele o rozdźwięku między teorią karnej organizacji zawodowych rewolucjonistów naszkicowaną przez Lenina w Co robić? a sporami ideowymi bolszewików rosyjskich i międzynarodowych przebywających na emigracji. W końcu Lenin zdeprymowany tym, że nie pozwala mu się nawet opublikować artykułu w organie prasowym jego własnej partii, doprowadził do zwolnienia Stalina z posady. Natychmiast jednak powierzył mu nawet ważniejsze zadanie, opracowanie artykułu dotyczącego kwestii narodowościowej. Praca Marksizm a sprawa międzynarodowa – w której sformułował opinię, że nic nie może stanąć na drodze do scentralizowanego państwa bolszewickiego – tak spodobała się Leninowi, że ten musiał specjalnie upewnić się, że artykuł został na pewno napisany przez Stalina. Tekst zresztą był przełomowy jeszcze w jednym sensie: Dżugaszwili po raz drugi podpisał go właśnie pseudonimem Stalin.
czytaj także
Montefiore Młodego Stalina kończy się w październiku 1917 roku, w przełomowym punkcie historii XX wieku. Sheila Fitzpatrick natomiast rozpoczyna swój Zespół Stalina pięć lat później, po ustanowieniu Związku Radzieckiego. O ile Młody Stalin to awanturnicza prehistoria rewolucji – napady! romanse! ucieczki z zesłania! – o tyle Zespół Stalina to polityczna historia tragedii narodu. Tragedię tę opisywano już wielokrotnie. W liczbach: tylko między 1918 a 1922 rokiem wojna domowa skutkuje 10 milionami ofiar, a polityka gospodarcza komunizmu wojennego –5 milionami; po chwili oddechu zapewnionego wprowadzeniem nowej polityki ekonomicznej, kolejny rewolucyjny skok przy rozkułaczaniu i kolektywizacji znów uśmierca 10 milionów osób (to szacunek Roberta Conquesta, prawdziwej liczby prawdopodobnie nie poznamy nigdy, gdyż rząd radziecki w 1932 roku przestał publikować statystykę urodzeń). W wielkiej czystce z lat 1937–1938 rozstrzelano 700 tysięcy ofiar, kolejne półtora miliona zesłano do Gułagu. W czasie II wojny światowej zmarło 930 tysięcy więźniów obozów, których Beria skierował na front pracy, czyli do budowy uzbrojenia i kolei, a kolejne półtora miliona mniejszości narodowych przeniesiono przede wszystkim z Zakaukazia do Azji Środkowej. To naturalnie nie wszystkie liczby, ale i tak już wystarczy. Sheila Fitzpatrick w Zespole Stalina opowiada o wodzu i jego najbliższych współpracownikach, ludziach którzy wystawili Związkowi Radzieckiemu ten rachunek.
Kto wchodził w skład zespołu? Nazwiska bardziej i mniej znane: Siergiej Kirow, Walerian Kujbyszew, Grigorij Ordżonkidze, Michaił Kalinin, Wiaczesław Mołotow, Łazar Kaganowicz, Anastas Mikojan, Klimient Woroszyłow, Andriej Andriejew, Andriej Żdanow, Nikita Chruszczow, Gieorgij Malenkow, Ławrentij Beria. Kim byli? Trzon zespołu tworzyły dwie grupy: starzy towarzysze z Zakaukazia i nowa inteligencja techniczna kształcona w Moskiewskim Państwowym Uniwersytecie Technicznym i Wszechzwiązkowej Akademii Przemysłu. Do tego pierwszego rzutu zaliczał się Sergo Ordżonkidze, przebojowy i lubiany komisarz przemysłu ciężkiego (w latach 30.), który w latach 20. tak rozwścieczył Lenina swoją ciężką ręką w Gruzji, że ówczesny wódz bolszewików wykonał zwrot o 180 stopni w kwestii narodowościowej. Siergiej Kirow, który tak samo jak Ordżonkidze należał do Biura Kaukaskiego – które miało kierować ruchem bolszewickim w Azerbejdżanie, Armenii i Gruzji – w latach 30. stał się ulubieńcem Stalina i powiernikiem jego żony Nadii Alliłujewej, za czym naturalnie szła kariera w partii. Kirow awansował na szefa organizacji partyjnej w Leningradzie i wielu bolszewików widziało w nim następcę Stalina. Tragiczna śmierć młodego jeszcze bolszewika w 1934 roku – zastrzelono go 1 grudnia w siedzibie partii – rozpoczęła proces prowadzący do wielkiej czystki partyjnej. Co ciekawe, Fitzpatrick nie podziela dominującej wśród zachodnich historyków pewności, że to Stalin na pewno napisał tę uwerturę do czystki. Jakakolwiek jednak była przyczyna śmierci Kirowa, wywołała ona tektoniczną zmianę partii i chyba już ostatecznie przerwała więzi Stalina z resztą ludzkości.
czytaj także
Wśród kontyngentu kaukaskiego znalazł się też Anastas Mikojan, długowieczny komisarz handlu i zaopatrzenia, który zawsze wolał pozostawać w cieniu, i pewnie dzięki temu przetrwał nawet rządy Chruszczowa i odszedł na emeryturę już za kadencji Breżniewa. Mikojan był też chyba najprzyzwoitszym z komisarzy, co oczywiście nie oznacza, że nie brał udziału w partyjnych zbrodniach. Gdy w 1937 roku Stalin wysyłał członków zespołu w teren, by zwoływali spotkania partyjne, które kończyły się aresztowaniem miejscowych sekretarzy i ludzi z ich otoczenia, Mikojan choć tego nie chciał został wysłany do Armenii – i oczywiście tak jak reszta Politbiura podpisywał się pod listami zdemaskowanych wrogów, których należało skazać na śmierć. Przy okazji Mikojan był też najlepszym tancerzem w całym zespole i potrafił na przykład oczarować Nadię wymagającą krzepy lezginką. Fitzpatrick podaje też więcej podobnych anegdot z życia prywatnego członków zespołu – choć nie aż tyle, co Montefiore w Dworze czerwonego cara. Jeden z nielicznych robotników, a nie zawodowych rewolucjonistów, w drużynie, Andriej Andriejew, gdy jeździł robić czystki w obwodach, słuchał Beethovena na przenośnym gramofonie. Żona Mołotowa, Polina Żemczużyna w latach 30. tworzyła radziecki przemysł kosmetyczny – największą popularnością cieszyły się zapachy Czerwona Moskwa, Czerwona Gwiazda i Nowy Świt. Stalin na rozlicznych zabawach na daczy – które dopiero później przekształciły się w przywrócone do życia zebrania wszechpijanego synodu Piotra Wielkiego – wprawdzie nie tańczył, ale pełnił rolę didżeja.
Mołotowa z kolei przez całe życie bolały słowa Trockiego o „kamiennym zadku”, którym miał miażdżyć przejawy samodzielnej inicjatywy. Te anegdoty oczywiście nie służą ocieplaniu wizerunku bolszewików – jakby w ogóle mogły? Fitzpatrick jasno wykłada to już na wstępie: „Moje doświadczenie nie potwierdza zresztą poglądu, że jeśli prowadzi się badania dotyczące jakiejś osoby, to zaczyna się ją bardziej lubić. Bez wątpienia pewne rzeczy stają się znajome – obojętny, beznamiętny wyraz twarzy Mołotowa, gdy mu dokuczano, i jego bezruch, zakłócany tylko bębnieniem w blat palcami […] Jeśli chodzi o Stalina […] cwany skurwiel – taka była moja najczęstsza prywatna myśl, kiedy czytałam jego dokumenty”.
Ale jest jeszcze jeden powód, dla którego w książce Fitzpatrick członkowie zespołu nie zyskują na człowieczeństwie – niestety Zespół Stalina to książka dość sucha, a w niektórych momentach trudna w lekturze. W natłoku nazwisk niestety ginie gdzieś główna teza – że Stalin nie działał samotnie i wielu kwestiach konsultował się ze swoimi palatynami (tak pisał o nich Montefiore). Właściwie często wygląda to dokładnie odwrotnie. Czasami zdaje się, że Stalin potrzebował swojej drużyny tylko do tego, by móc zasłonić się przed sądem historii – tak jak wtedy, gdy nakazał Politbiuru składać podpisy pod listami proskrypcyjnymi. Czasem atakował ich za bezczynność i tendencję do potakiwania: „Po co z wami gadać? Cokolwiek powiem, odpowiadacie: »Tak, towarzyszu Stalin, oczywiście, towarzyszu Stalin, podjęliście mądrą decyzję, towarzyszu Stalin«”, ale ostatecznie, kto by się dziwił, skoro za odchylenie od linii partyjnej, groziły zsyłka lub śmierć, przed którymi nie bronił nawet dostęp do najbliższego kręgu wodza. Ordżonkidze popełnił samobójstwo, gdy Mołotow na jednym z plenów KC wygłosił referat o siatkach szpiegowskich w imperium potężnego komisarza przemysłu ciężkiego. Ulubieniec Rosjan, Michaił Kalinin, nie potrafił uchronić swojej żony przed łagrem, tak samo zresztą, jak Mołotow, którego żona Polina stała się jedną z ofiar antykosmopolitycznej obsesji Stalina po 1945 roku. Łazar Kaganowicz – dwustuprocentowy stalinista i inicjator kultu Stalina – z kolei nie potrafił uratować swojego brata przed rozstrzelaniem. Wszyscy byli na celowniku, a właściwie na celownikach – bo członkowie zespołu sprzymierzali się także przeciwko sobie.
A jednak Fitzpatrick nie ponosi klęski i ostatecznie udaje się jej obronić swój projekt, a to dzięki doskonałym ostatnim rozdziałom opowiadającym o usamodzielnieniu się zespołu w ostatniej sklerotycznej fazie dyktatury Stalina i krótkim, trzyletnim okresie kierownictwa zespołowego. Niestety, mniej zorientowanemu czytelnikowi może nie udać się dotrwać do tego punktu.
*
Na samo koniec: po co czytać o Stalinie? Czy dla aktualności? Można i tak, ale to ryzykowne, bo relacja między przyszłością a teraźniejszością ma dwustronny charakter. I jak się w tym połapać? Weźmy na przykład taką zagadkę: co mówią nam o bieżącej sytuacji politycznej w Polsce słowa pewnego austriackiego dyktatora przemawiającego do robotników w Essen podczas wiecu w 1936 roku: „ [Jestem – przyp. JB] chyba jedynym politykiem na świecie, który nie posiada konta bankowego”? [Cyt. za Volker Urlich, Hitler. Narodziny zła 1889–1939, przeł. Michał Antkowiak] No właśnie, nic szczególnie mądrego.
Można też czytać biografie Stalina ze względu na szczególne zainteresowanie historią rewolucji i Związku Radzieckiego. Będzie to jednak przyjemność niszowa, bo jak zauważyła Sheila Fitzpatrick w swoim eseju dla „London Review of Books” upadek ZSRR nieuchronnie zabarwił nasze postrzeganie rewolucji październikowej, a także wszystkiego co nastąpiło po niej. W końcu, kto przejmuje się przegranymi?
Więc po co czytać o Stalinie? Zawsze zostaje ta jedna najprostsza przyjemność: w każdej biografii wódz w końcu umiera. W Młodym Stalinie umiera w postscriptum.