Przez całe życie miałem skomplikowaną relację z Kościołem. Miałem do Kościoła krytyczne podejście. Łatwo takie mieć.
Kuba Gawkowski: Choć studiowałeś w Krakowie, zaistniałeś dzięki projektom zrealizowanym w rodzinnej wsi Kurówko, położonej na Mazowszu. Jak to się zaczęło?
Daniel Rycharski: Pierwszym moim oficjalnym projektem zrealizowanym w Kurówku był film Oblubienica, który zrobiłem wspólnie ze Sławomirem Shutym. Ja byłem ze wsi, on z Krakowa. Podobał mi się ten kontrast. Wtedy jeszcze Kraków kojarzył się ze sztuką współczesną, to były czasy Sasnali, Bujnowskich; później wszyscy wyjechali.
Zwykle w poszukiwaniu wolności, szerszych horyzontów ludzie wyjeżdżają ze wsi do miast. Ty po studiach na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie zacząłeś wracać do Kurówka. Dlaczego?
Konserwatyzm i małe, zamknięte społeczności oferują ci coś, czego nie da ci miasto, jeśli nie jesteś związany z nim rodzinnie. Ciepło, opiekę, to że ktoś o tobie myśli i dba o ciebie. Wyjeżdżając do większego miasta w zasadzie jesteś pozostawiony sam sobie.
Ale te małe, zamknięte społeczności i rodzina mogą być również opresyjne.
Tak, poruszam te kwestie w mojej sztuce. Stare projekty na pewno były próbą pokazania wsi z lepszej strony. O problemach zacząłem opowiadać dopiero później.
Trzeba uważać, żeby za łatwo nie popaść w negatywny stereotyp związany z wsią, który bardzo mocno funkcjonuje w kulturze: że to jest patologia, konserwatyzm, ludzie są niewykształceni, głupi, nie mają poglądów politycznych i dają się sterować kościołowi. Nie jest to prawdą. Wiem o tym, bo ważnym elementem mojej pracy jest współpraca z naukowcami. Zawsze wokół mnie jest wianuszek antropologów: Weronika Plińska, Tomek Rakowski, Piotr Cichocki.
Kiedy zaczęła się ta współpraca?
Pomnik Chłopa był pierwszym projektem, z którym zwróciłem się do nich. To był przełom w mojej twórczości. Początkowo miała być to praca o zniesieniu pańszczyzny – dzieło sztuki, którego zabrakło przy okazji 150 rocznicy uwłaszczenia chłopów. Dopiero po rozmowach z Tomkiem Rakowskim i Weroniką Plińską, po lekturze tekstów Ewy Klekot, zrozumiałem, że taka figura oddalona w czasie, bezpieczna, przykryta tekstami jest ucieczką od aktualnych problemów związanych z polityką neoliberalną albo transformacją. Bo jeżeli ktoś stał się w jej wyniku ofiarą, to na pewno wieś. Interesujące były dla mnie też rzeczy związane z Unią Europejską. W tej chwili w środowisku lewicowym czy liberalnym nie wypada krytykować Unii Europejskiej. A jednak są pewne rzeczy, których nie da się inaczej ocenić, i Pomnik Chłopa o nich opowiadał.
Skąd się bierze to nastawienie?
Nie jest tak, że wieś całościowo jest nastawiona negatywnie do Unii. Dostają dopłaty – to takie trochę dziejowe zadośćuczynienie pańszczyzny. Inną rzeczą jest wyobrażenie Unii Europejskiej – że polskich rolników przekształcimy w farmerów. A to nie takie proste, bo oni nie mają w DNA bycia farmerami. Oni z dziada pradziada mają zakodowane, żeby utrzymać rodzinę i po prostu przetrwać. Unia Europejska tego nie rozumie. Jest też ogromna grupa rolników, która ze względu na swój wiek nie weźmie kredytu, nie przerobią swojego gospodarstwa na przedsiębiorstwo. Takim przykładem był właśnie Adam Pesta, sołtys Kurówka którego przedstawiłem w Pomniku Chłopa: po pięćdziesiątce, niby młody, ale po pewnych doświadczeniach – trudno w takich okolicznościach rozkręcać biznes.
Później jako artysta-aktywista zająłeś się bardziej kontrowersyjnymi tematami.
Dojrzewało to we mnie. Zawsze czułem, że jestem inny. Nie chodzi nawet o seksualność, a raczej o to, że ciągnęło mnie do innych rzeczy. Nigdy nie byłem tym, który zostałby na gospodarstwie, uprawiał ziemie i to by mi wystarczyło.
Na początku w ogóle nie przyszłoby mi do głowy, żeby poruszać tematykę związaną z orientacją seksualną. Wtedy wiedziałem już, że jestem osobą biseksualną. Nie miałem jednak żadnego punktu odniesienia, nawet nie znałem takiej sztuki, która opowiadałaby o tożsamości innej niż heteroseksualna. Nie uczono nas tego na Akademii. Śledziłem to wszystko, co działo się w sztuce krytycznej, gejowskiej później też. Ale oczywiście nie ma tego w programie.
Czujesz się ukształtowany przez tradycję sztuki krytycznej?
Sztuka krytyczna była dla mnie ważna, ale nie jakoś bardzo ważna. Rozumiałem na przykład prace Markiewicza, ale wydawało mi się, że sam Markiewicz nie wie, o czym robi projekt. Podobało mi się to na poziomie estetycznym i nie uważałem, że to jest jakaś obraza. Instynktownie czułem, że on nie do końca wie, o czym robi tę pracę. Teraz wiem to na pewno.
Co masz na myśli?
To była jego wewnętrzna, intuicyjna potrzeba zbliżenia się do realności krzyża. Natomiast nie wykonał pewnej pracy, którą moim zdaniem powinien był wykonać, zanim pokazał tę pracę w instytucji. Pokazał ją światu, który być może nie był gotowy, aby takie komunikaty odbierać. Ale nie chcę krytykować Markiewicza, bo bardzo go szanuję jako artystę i uważam, że niesłusznie jest trochę w cieniu Kozyry czy Żmijewskiego.
Twój zarzut można chyba skierować do większości twórców krytycznych robiących sztukę, która szokowała, ale nie zawsze starała się zrozumieć tę „drugą stronę”.
Ja się dystansuję od tego dziedzictwa. Czuje z nim silny związek, ale gdzieś tam myślę, że pewne rzeczy trzeba robić inaczej. Na studiach oglądałem prace Kozyry czy Żmijewskiego i podobały mi się, ale jako osoba ze wsi, z tak zwanego ludu, wiedziałem od razu, że tym ludziom to się zupełnie nie klei – oni nie wiedzieli, o co chodzi i nikt im tego nie wytłumaczył. Czułem, że coś tu jest nie tak i że trzeba robić to trochę inaczej – ludzie ze wsi też mogą być odbiorcą, mogą być publicznością sztuki współczesnej. Tylko trzeba to tak zrobić, żeby w ogóle mieli szansę ją skumać. A jest to publiczność ogromna, bo w Polsce mamy pięćdziesiąt pięć tysięcy wsi.
Do tego większość z nas ma wiejskie korzenie.
Dyskusje na temat genealogii polskiego społeczeństwa odbywały się już w latach siedemdziesiątych. Kiedy z Szymonem Maliborskim robiliśmy research do Pomnika Chłopa i do Muzeum Alternatywnych Historii Społecznych, czytaliśmy Sulimę czy Rakowskiego i stopniowo odkrywaliśmy, że te kwestie były już przepracowywane. Zapomnieliśmy o tym, a teraz znowu przepracowujemy je na nowo.
Jak dojrzałeś w końcu do tego, że możesz na wsi realizować odważniejsze projekty, przełamujące granice obyczajowe?
Musiały się wydarzyć bardzo różne rzeczy. Na początku nie chciałem, żeby ktoś patrzył na moją sztukę przez pryzmat mojej seksualności. Mój kolega Łukasz Surowiec zawsze podkreśla, że jego sztuka to nie projekty o nim, ale o innych. Ja jednak zapragnąłem w pewnym momencie zrobić coś o sobie. Poczułem, że muszę. Pomnik Chłopa był takim projektem, który mnie zmęczył też fizycznie. W którymś momencie poczułem się, jak niewolnik, który musi ciągnąć pomnik dla faraona, a chciałem powiedzieć też coś osobistego. Stwierdziłem, że będę robił sztukę, która jest zaangażowana społecznie i jest polityczna, ale jest też na innym poziomie – osobistym. To było dla mnie odkrycie.
Pić w strukturze, ćpać w strukturze [rozmowa z Łukaszem Surowcem]
czytaj także
Poczułem, że pewna część mojej pracy została już zauważona i w symboliczny sposób uznana przez środowisko sztuki – duża była w tym rola Muzeum Sztuki Nowoczesnej. To mnie ośmieliło. W międzyczasie dostałem też Paszport Polityki. Po tych wydarzeniach zrozumiałem, że mogę mówić o sobie głośno.
Również na wsi?
Kilka tygodni temu miałem wystąpienie w bibliotece miejskiej w Sierpcu. Przyszedł burmistrz, wszystkie lokalne osobistości… Oprócz projektów opowiadających o wsi przedstawiłem też te o LGBTQ i bardzo się spodobały. Pierwszy raz ktoś publicznie poruszył takie kwestie w Sierpcu, nikt o tym nie mówił. A przecież 10 procent mieszkańców Sierpca to osoby homo- lub biseksualne. Na widowni była moja rodzina, poczułem, że w pewien sposób jestem wolny, nie boję się niczego.
Na zeszłorocznej wystawie Nic o was bez nas zaprezentowano wykonaną przez ciebie tablicę z katechizmem Kościoła Katolickiego na temat traktowania osób homoseksualnych.
Zbierałem figurki Chrystusa wyrzucone na śmietnik przy cmentarzu. Kiedy kamieniarze remontują groby, mają duży problem z krzyżami – nie wiedzą co z nimi zrobić i odkładają na bok, gdzie później piętrzą się ich całe stosy. Niektórzy sprzedają je złomiarzom, ale robią to niechętnie, wstydliwie. Zastanawiałem się, w którym momencie świętość tych krzyży zostaje anulowana, w którym momencie przedmiot staje się śmieciem.
Skąd pomysł, żeby wykonać z nich tablicę?
Kiedy byłem w Czersku, poszedłem obejrzeć tamtejszy kościół i rzuciła mi się w oczy tablica na murze. Wyobraziłem sobie wszystkie tablice, które wiszą we wszystkich polskich kościołach i zapragnąłem wykonać taką, na której byłoby coś ważnego dla mnie. Ważna jest dla mnie kwestia traktowania osób homoseksualnych przez Kościół, więc sięgnąłem do oficjalnego katechizmu, by zobaczyć, jak sprawa wygląda. Okazało się, że wcale nie jest tak źle – Kościół zakazuje dyskryminować takie osoby, chociaż mało kto się do tego stosuje. Już wtedy byłem mocno związany ze wspólnotą „Wiara i Tęcza”. Postawiłem sobie cel edukacyjny, ale oprócz celu aktywistycznego czy edukacyjnego, jest ważny dla mnie też kontakt z materią. Jestem artystą i nie chcę od tego uciekać, lubię pracować w medium. Wtedy akurat miałem ochotę zrobić coś tradycyjnego i powiesić to na ścianę. Tablica trafiła na wystawę, ale dzień wcześniej coś mnie naszło. Wziąłem ją i stanąłem na ul. Freta przy kościele Dominikanów.
Po co?
Żeby poinformować ludzi, pokazać, że stanowisko Kościoła w tej sprawie jest jasne, choć wiele osób myśli inaczej.
Jak reagowali?
Połowa ludzi, z którymi rozmawiałem, była szczerze zdziwiona, spodziewała się raczej odwrotnego zapisu. Były głosy entuzjastyczne, zdziwienie. Jedni mówili „Gratuluję odwagi”, inni: „Zaraz tu przyjadą kolesie i poderżną ci gardło”. Jeden człowiek zaczął szeptać mi do ucha jakąś średniowieczną modlitwę, wtedy naprawdę się przeraziłem.
A Kościół?
Dominikanie, z którymi się kontaktowałem w tej sprawie, bardzo mnie rozczarowali. Przyjmują pozę oświeconych, ale to ich wyzwolenie polega na tym, że chodzą w adidasach i jeżdżą na narty. Próbowali mnie przepędzić spod kościoła, a przecież Kościół jest powszechny, należy do wszystkich. To prawda, nie zgłaszałem im wcześniej swojej obecności, ale przecież wiadomo było, że się nie zgodzą. Oczekiwałem pojednania, liczyłem na to, że zaproszą mnie na zakrystię i o tym pogadamy. Przez lata miałem bardzo trudną relację z Kościołem. Miałem lęki i potrzebowałem pojednania z tymi ludźmi. To się nie wydarzyło. Po tym performansie pisałem listy do przeora dominikanów w Krakowie i w Gdańsku. Odpowiedział mi tylko krakowski. Wybrnął z tego dyplomatycznie, powiedział, że konserwator by się nie zgodził. Pisał, że „epitafiów i tablic już u nas pełno”, chyba nie zrozumiał, co to za tablica.
Nie udało się jej powiesić?
Okazało się, że nie ma dla niej miejsca. Takie projekty mają możliwość obnażania, jak jest naprawdę. Jak przychodzi co do czego – stare podziały funkcjonują, a postęp jest iluzją. Również obecny przeor dominikanów odmówił mi spotkania. Jeden z naszych wspólnych znajomych próbował go nawet usprawiedliwiać, mówił, że nie jest homofobem, że nawet koleguje się z gejami. Nieoficjalnie na pewno, ale dlaczego nie może zrobić tego oficjalnie? Ja właśnie chcę iść do niego oficjalnie, spotkać się, porozmawiać. To mi trochę otworzyło oczy, przemyślałem pewne rzeczy.
Co konkretnie?
To, jak wielkim problemem Kościoła są nieujawnieni i niepogodzeni ze sobą księża-geje. To w znacznej mierze oni odpowiadają za ton, w jakim Kościół wypowiada się o homoseksualności. Dla wielu z nich coming out byłby wyzwoleniem, ale nie sądze, że kiedykolwiek się na to zdecydują. Ks. Krzysztof Charamsa to zrobił, ale tylko on jeden. Ja sam znam kilku lub kilkunastu księży-gejów i wiem, że jest to dla nich bardzo trudne.
Żyją podwójnym życiem i wspierają swoim działaniem przemocową, homofobiczną strukturę. Mam wrażenie, że ty stawiasz ich w pozycji ofiar.
To nie jest takie proste. Ludzie, którzy idą do seminarium, mają często osiemnaście, dwadzieścia lat. Są zakochani w Jezusie. Nigdy nie byłeś w nikim zakochany? Kiedy dowiadują się pewnych rzeczy o sobie, o swojej orientacji, jest już za późno. Dla księży, którzy odchodzą z posługi, nie ma pracy. Najczęściej pracują fizycznie. Oni myślą też o tym. Nie można ich skreślać, trzeba im pomóc.
To starasz się robić?
Działając w „Wierze i Tęczy” koresponduję z wieloma takimi osobami. Znam księdza, niesamowicie wrażliwego, który jest całkowicie stłamszony. Pisze o tym, jak inni starsi księża przy posiłkach rozmawiają o mordowaniu gejów, a jemu coś staje w gardle. Kościół rozróżnia dwie rzeczy: czynnych homoseksualistów oraz tych, którzy nie uprawiają seksu. Uznaje, że ci, którzy żyją w czystości, mogą być częścią Kościoła. Straszne rzeczy się dzieją za murami kościoła, dochodzi nawet do przemocy fizycznej.
Oprócz tablicy, o której mówiłeś, w twojej sztuce pojawia się wiele innych wątków religijnych.
Bardzo mocno zainspirowała mnie znajomość z Brendanem Fayem, jednym z najbardziej znanych aktywistów katolickich LGBT. W 2010 Lech Kaczyński zdjęciem Faya i jego partnera straszył, czym grozić będzie głosowanie na PO. Brendan chciał pozwać Kaczyńskiego, ale ten w tym czasie zginął. Brendan przyjechał wtedy do Polski pomodlić się na jego grobie.
Spotkaliśmy się w ostatnie wakacje, niesamowicie się polubiliśmy. Bardzo mnie zainspirował. Zrozumiałem, że tego typu działania wspierające katolików LGBTQ trzeba robić w Polsce, szczególnie w Polsce. Ja chcę robić to za pomocą sztuki. Wykonałem trylogię krzyży: tablicę z katechizmem, na której znalazł się krzyż, pracę Bez sprawiedliwości nie ma solidarności – łóżko przywalone kamiennym krzyżem, które było prezentowane na wystawie Renegocjacje wspólnoty w galerii Labirynt w Lublinie, oraz krzyż wykonany z drewna.
Ten ostatni jest prezentowany na wystawie Późna Polskość w CSW. Skąd pomysł na tę pracę?
Wiedziałem, że w Polsce jest ogromny problem, jeżeli chodzi o sytuację nastolatków LGBTQ. Kilkanaście kilometrów od Sierpca, w Bieżuniu na sznurowadłach powiesił się Dominik. Nie wiadomo na pewno, czy był osobą homoseksualną, ale to był powód, dla którego był prześladowany.
Chciałeś nawiązać do tej historii?
Coś mi się zaczęło w głowie układać. To jest projekt mistyczny. Zwykle sięgam do literatury, do badań uniwersyteckich, kontaktuję się z naukowcami. W tym przypadku był to rodzaj oświecenia, mistycznego przeżycia. Po prostu zacząłem widzieć w głowie krzyż i drogę krzyżową oraz homoseksualistów, którzy popełnili samobójstwo. Intuicyjnie zacząłem szukać informacji na temat samobójstw osób LGBTQ które się powiesiły na drzewach. W Kanadzie w centrum miasta chłopak powiesił się na drzewie w parku, w centrum miasta. Wolałem jednak przykład z Polski.
Bardzo pomógł mi dziennikarz Marcin Dzierżanowski. Nie mogę podać szczegółów tej historii, bo rodzina nie życzy sobie tego. Dwie osoby homoseksualne powiesiły się na drzewie w niewielkiej miejscowości. Mężczyzna, który je znalazł, powiedział, że widzi je w nocy. Mówi o nich czule, używa ich imion w zdrobnieniu.
Pojechałem w miejscu, w którym jest to drzewo, wyciąłem je i zabrałem do stolarza do Krakowa. Razem ustaliliśmy, jaki kształt ma mieć krzyż. Oplata go roślinny relief z rutą. Tym projektem próbuję rozświetlić tę historię, poszukać w niej czegoś pozytywnego.
A droga krzyżowa?
Razem z „Wiarą i Tęczą” zastanawiamy się nad organizacją drogi krzyżowej, która byłaby odprawiona w intencji ofiar homofobii. Chciałbym, żeby był w niej niesiony właśnie ten krzyż. Nie wiadomo, czy nabożeństwo dojdzie do skutku i w jakim kształcie, bo wewnątrz grupy pojawiły się bardzo krytyczne głosy na temat tego pomysłu. Dla mnie ten proces i te dyskusje są bardzo ciekawe. Dają możliwość wypracowania sposobów, jak współpracować z różnymi środowiskami, także konserwatywnymi na symbolach religijnych. Ten projekt jest też o wartości wspólnoty.
Ciągnie ciebie do kościoła, chcesz z nim dyskutować, rozmawiać. Czy to ma sens? Po co wyciągać rękę do kogoś, kto cię wyklucza?
Nie możesz ich ignorować, nie zlikwidujesz ich. To się nie stanie przez najbliższe setki lat. Poza tym uważam, że pomijając wykluczenie i kilka innych rzeczy, Kościół daje ludziom bardzo dużo. Może chronić ludzi przed niebezpieczeństwami takimi jak nadużywanie narkotyków. To właśnie wspólnota może uchronić przed depresją, samobójstwem. Kościół daje poczucie przynależności.
…lub wyklucza i stygmatyzuje.
Kościół dla niektórych to jest monolit, a jest przecież wiele kościołów, bardzo różne frakcje. Ja poznałem lepiej to środowisko katolickie, ale też tej lewicy chrześcijańskiej. Także osób „napiętnowanych”, jak ksiądz Lemański.
Identyfikujesz się jako katolik?
Tak, tylko bardziej progresywny. Długo uciekałem od tego, dopiero później zrozumiałem, że to, że pochodzę z katolickiej rodziny, miało, ma i zawsze będzie miało na mnie ogromny wpływ. I teraz już od tego nie uciekam.
A w jaki sposób uciekałeś?
Miałem do Kościoła krytyczne podejście. Łatwo takie mieć. Trudniej jest się mu przyjrzeć dokładnie i zrozumieć, że Kościół jest strukturą bardzo skostniałą. Tam jest wiele osób które są takie jak my, ale w tej strukturze nie mają prawa głosu.
Miałem do Kościoła krytyczne podejście. Łatwo takie mieć.
Ja przez wiele lat to ignorowałem, trochę krytykowałem, trochę się naśmiewałem. Nadal mam podejście krytyczne do wielu spraw, ale coś w tym kierunku robię. Kościołowi trzeba pomóc w tych zmianach – on sam z siebie tego nie zrobi, a jest na tyle wpisany w polskość, że nie możemy nagle się na niego obrazić.
Jest rok 2017. Rozmawiamy o współczesnym polskim Kościele, któremu daleko od biblijnych wzorców.
To zależy, jaka wspólnota. Z naszą wspólnotą „Wiara i Tęcza” organizowaliśmy mszę w Przystani Pielgrzymów LGBTQ+ podczas Światowych Dni Młodzieży w Krakowie. Musieliśmy się ukrywać, jak pierwsi chrześcijanie w katakumbach. Tylko jeden ksiądz z Francji się zgodził, żeby ją odprawić. Musiał ukrywać swoją tożsamość. Kościół LGBT jest przypomnieniem tego ducha. Ale w zasadzie jestem ostatnią osobą, która powinna bronić Kościoła.
Dlaczego?
Bo przez całe życie miałem skomplikowaną relację z Kościołem. Może to mnie właśnie uwrażliwiło na ten temat? Ja wiem, że jest nagonka teraz na taką sztukę i krytykuje się, że to jest naiwne.
czytaj także
Nagonka?
Wyczuwam coś takiego. Potrzebna jest nam wspólnota, animacja środowisk, nawet jeżeli wydaje się to naiwne i dla niektórych zbyt mało krytyczne. Wiele osób zarzuca, że praca artysty chcącego zbudować wspólnotę wśród ludzi o innym statusie klasowym nie ma sensu. Ale dochody i kwestie materialne to nie wszystko. Jest wiele płaszczyzn, na których nie ma to znaczenia. Jedną z nich jest na przykład Kościół… Moi koledzy, zaangażowani społecznie artyści, nie lubią takich rozmów, ale ja ich czasem prowokuję i pytam, jak to jest z duchowością, w co wierzą? Czy wierzysz w to, że w kościele mogliby się spotkać biedni i bogaci?
Wcześniej na studiach angażowałeś się w podobne religijne inicjatywy?
Niestety na studiach nie spotkałem sprzyjającej atmosfery. Funkcjonuje stereotyp, że na akademiach połowa artystów to wyoutowani homoseksualiści. Właśnie nie. Na akademii poznałem wielu gejów, ale wszyscy byli totalnie ukryci, bali się wychylić. Nie działają dla innych, trzymają duży dystans. W środowisku artystycznym nie było ani klimatu emancypacyjnego, ani wsparcia. To środowisko jest otwarte tylko pozornie.
Czy wierzysz w to, że w kościele mogliby się spotkać biedni i bogaci?
Jadąc do Krakowa na studia, miałeś nadzieję, że będzie inaczej?
Nie myślałem o tym. Jako student uważałem się przede wszystkim za artystę. Seksualność była obok. Patrzyłem na przykład na sztukę Karola Radziszewskiego i myślałem, że trochę więźnie w tej swojej seksualności. Wiedziałem, że jeżeli ja podejmę taki temat, to po jakichś wcześniejszych pracach, kiedy już zostanę zauważony. To była mądra decyzja. Dzięki temu teraz mogę mówić do grup takich jak rolnicy, osoby z małych miast. Oni wiedzą, kim jestem, ale nie przez pryzmat mojej seksualności.
Ale to jest ograniczające. Mówienie, że trzeba ograniczyć swoją widzialność w imię wyższych celów to nadal ograniczenie…
Znam wielu gejów, którzy wcale nie chcą widzialności, choć zawsze tłumaczę kolegom, że chodzenie na parady, wspieranie się jest cholernie ważne. Ludziom potrzebne jest poczucie bezpieczeństwa, które może dawać na przykład „Wiara i Tęcza”. Bo każdy ma potrzeby duchowe.
**
Daniel Rycharski – artysta wizualny, aktywista. Zajmuje się działaniami artystycznymi w przestrzeni wsi, jest twórcą wiejskiego street artu. Laureat Paszportu Polityki 2016.