Oto kilka najczęściej używanych technik do mieszania ludziom w głowie w ramach propagandy nieustającego sukcesu.
Statystyka to bardzo wygodna broń w rękach rządowej propagandy. Jeżeli rządzący chcą ukryć jakieś negatywne zjawisko społeczne, takie jak bezrobocie, bieda, niedożywienie, czy fatalne warunki mieszkaniowe, zwracają się do speców, którzy manipulując wskaźnikami i sposobami mierzenia zjawisk społecznych, pozwalają władzy spać spokojnie i nie przejmować się losem współobywateli dotkniętych taką czy inna plagą.
Jeszcze niedawno z dumą czytaliśmy diagnozy profesora Janusza Czapińskiego, psychologa społecznego, które dowodziły, że większość Polaków jest szczęśliwa. Po czym z tego szczęścia (widocznie) zagłosowali na Prawo i Sprawiedliwość i partię muzyka rockowego, który prezentował się jako „antysystemowiec”.
Oto kilka najczęściej używanych technik do mieszania ludziom w głowie w ramach propagandy nieustającego sukcesu.
Dobrze jest oprzeć wizerunek kraju na badaniach ankietowych. Zwłaszcza jeżeli poprzedzimy je zmasowaną propagandą, która ludzi udzielających „niewłaściwych” odpowiedzi umieści w grupie potępionych bumelantów i nieudaczników. W tej sytuacji ludzie ledwie radzący sobie w życiu odpowiedzą ankieterowi, że są zamożni i zadowoleni, byłe tylko ktoś ich nie posądził o bycie „patologią”, bo uwierzyli, że to wstyd i hańba być biednym. Kiedy badacz pyta „czy brakuje ci pieniędzy na zaspokojenie podstawowych potrzeb życiowych?”, ankietowany słyszy zupełnie inne pytanie i odpowiadając, że świetnie sobie radzi, zapewnia tym samym, że nie jest lumpem.
Drugi sposób polega na „właściwym doborze wskaźników”. Unia Europejska bada biedę, zadając pewne standardowe pytania typu: czy możesz sobie pozwolić chociaż na tydzień urlopu poza miejscem zamieszkania?, czy choć trzy razy w tygodniu jesz z rodziną posiłek złożony z mięsa, drobiu lub ryby?, itp. Ponieważ jednak w świetle tych wskaźników wypadaliśmy słabo, nasi spece od statystyki propagandowej skoncentrowali się na ilości komputerów, telefonów komórkowych czy samochodów. W badaniach tych postęp wynikający z rozwoju technologii przypisywano słusznej polityce rządu. W ramach tych statystyk używany trup i nowy mercedes składały się na ogólny wynik, który pozwalał na uznanie, że standard się poprawia.
Nie brano pod uwagę faktu, że wiele z tych przedmiotów, kiedyś luksusowych (komórka), dziś stało się przedmiotami powszechnego użytku, a samochód miewają nawet bezdomni. Niektórzy w nim mieszkają.
O skali manipulacji dowiadujemy się dopiero, gdy czytamy raporty Eurostatu. Na przykład z raportu tej agencji o warunkach mieszkaniowych naszego społeczeństwa możemy się dowiedzieć, że co piąta polska rodzina mieszka w zagrzybionych mieszkaniach wybudowanych przed II wojną światową. Co piąte mieszkanie nie jest wyposażone w wannę lub prysznic czy toaletę. Prawie połowa Polaków (49 proc.) mieszka w przeludnionych mieszkaniach. Takie informacje po prostu nie docierały i nadal rzadko docierają do polskiej opinii publicznej.
Również problem ubóstwa dzieci wypłynął dopiero w wyniku ogłoszenia badań unijnych. W Polsce biedą dzieci się po prostu nie zajmowano albo ją ignorowano. Tymczasem z raportu Eurostatu wynika, że 75% polskich dzieci żyje warunkach nadmiernego zagęszczenia.
Bardzo długo opinia publiczna była triumfalnie informowana o wzroście średniej płacy, która bardzo małym stopniu odzwierciedlała realną sytuację gospodarstw domowych. O niej najwięcej mówi tzw. dominanta, czyli płaca występująca najczęściej. Przy zastosowaniu tej pierwszej powstało wrażenie, że polskie społeczeństwo staje się coraz bardziej zamożne, podczas gdy dominanta pokazywała, że większość obywateli wciąż żyje warunkach niedostatku.
Bardzo często stosowano techniki badania poziomu życia zaczerpnięte z najbogatszych krajów świata, które nie nadawały się do badania sytuacji krajów na dorobku, takich jak Polska.
Klasycznym przykładem jest porównywanie dochodów rodzin przy zastosowaniu tzw. zmodyfikowanej skali OECD, która dochód pierwszego dorosłego uznawała za jeden, każdy następny członek rodziny powyżej 14 lat liczony był za 0,5 osoby, a dzieci poniżej 14. roku życia za 0,3. W ten sposób w rodzinie pracowniczej z dwójką dzieci dochód dla celów statystycznych porównań dzielono przez 1+0,5 + 0,3 + 0,3 = 2,1. Rezultat był znacznie wyższy, niż gdyby po prostu podzielono dochód przez 4, czyli liczbę członków rodziny. Zastosowanie tej metody badawczej w bogatych krajach było uzasadnione, ponieważ tam wydatki na utrzymanie dorosłych są o wiele wyższe, bo zaspokajają oni wiele potrzeb wyższego rzędu. Zamożniejsze rodziny kupują dobra luksusowe, z których korzystają przede wszystkim dorośli. Tymczasem w Polsce pieniędzy w rodzinie jest tak mało, że wystarczają na zaspokojenie tylko najbardziej elementarnych potrzeb, a to wymaga dużo równiejszego podziału budżetu.
Uzasadniając niski transfer socjalny i wycofywanie się państwa z funkcji opiekuńczych, władza tłumaczyła to wciąż zbyt niskim dochodem narodowym. To też było kłamstwo. Kiedy porównano dochód na głowę mieszkańca mierzony parytetem siły nabywczej w kilku regionach stołecznych: w regionie warszawskim, paryskim, brukselskim i sztokholmskim, okazało się, że najwyższy dochód jest w regionie warszawskim. Różnica w poziomie życia wynika więc z niesprawiedliwego podziału tego dochodu, zbyt niskiej redystrybucji budżetowej. I właśnie po to, żeby bogaci nie musieli się dzielić z biednymi, fałszuje się, czy też „modeluje”, dane statyczne.
Czytaj też, jak robi to rząd węgierski
**Dziennik Opinii nr 321/2016 (1521)