Pierwsza debata nie była zła, druga była upiorna.
To było przedstawienie w sam raz na Halloween. Trudno uwierzyć, że będziemy musieli przejść jeszcze przez kolejną odsłonę tego cyrku – finalne starcie nastąpi 19 października.
Już weekend poprzedzający debatę był dość intensywny. Nagranie z nieoficjalnej rozmowy, w której Trump opisuje swoje metody podrywu kobiet – trzeba je złapać za cipkę! – zdominowało media społecznościowe. Wydaje się, że to właśnie zmotywowało Trumpa, żeby – mimo wcześniejszych agresywnych zapowiedzi – wziąć na wstrzymanie. Biorąc przykład ze swojej rywalki, Donald wsunął się na salę niczym góra lodowa (tym razem już nie podali sobie rąk) i trwał sztywno zdeterminowany, by jak najszybciej mieć za sobą moment, kiedy będzie zmuszony wybełkotać niechętne przeprosiny. Przeprosiwszy, natychmiast zaatakował kontrowersyjne „metody podrywu” Billa i rolę, jaką Hillary miała rzekomo odegrać w uciszaniu ofiar prezydenta Clintona. Hillary nie dała się sprowokować, kontynuując sprawdzoną (choć otrzymującą mieszane recenzje) strategię Buddy-Na-Górze – jej twarz rozciągnięta w upiornym uśmiechu: Donald, czy naprawdę nie możemy porozmawiać o przyszłości Ameryki?
Do spotęgowania groteski przyczyniła się również telewizja CNN, która tym razem wspaniałomyślnie postanowiła zaprosić nas do dialogu – za pomocą Facebooka i pod postacią obecnej na sali grupy tzw. „niezdecydowanych”, którzy przyszli zadać kandydatom swoje pytania. Wypadło infantylnie, jak tani talk show. W dodatku prawdziwym bohaterem debaty, jak się potem okazało, został właśnie jeden z gości – niejaki Kenneth Bone, który chciał się dopytać o politykę energetyczną kandydatów.
Jego czerwony sweter stał się Małyszową bułką z bananem, a sam Kenneth bohaterem narodowym Ameryki – bez żadnego konkretnego powodu, być może dlatego, że jego poczciwa, nalana twarz reprezentuje bezradność zwykłego wyborcy wobec tego, co się wyrabia w diabelskim młynie amerykańskiej polityki.
Spokój spokojem, ale ilość kłamstw i wycieczek osobistych, które padły na scenie, była naprawdę porażająca. Autorem większości był oczywiście Trump, który co pięć minut nazywał Clinton „kłamczuchą” i obiecał jej, że jak tylko zostanie prezydentem, natychmiast wsadzi ją do więzienia. „Normalny człowiek siedziałby za jedną piątą tego, co zrobiłaś” – stwierdził z satysfakcją. Niebezpodstawnie, ale come on: przyganiał kocioł garnkowi.
Jeśli chodzi o przyszłość Ameryki – faktycznie niczego nowego się nie dowiedzieliśmy. Kandydaci przekrzykiwali się na temat Obamacare (znieść czy nie znieść), ale żadne nie powiedziało nic sensownego. Hillary odsyła wszystkich na swoją stronę internetową, a Trump ogranicza się do: „naprawię, tylko mnie wybierzcie”. Tak samo jak z ISIS, Trump ma sekretny plan na wszystko. Kontynuowano spór o maile Hillary i o Irak – kto przeprosił, kto nie chce przeprosić, kto nie ma zwyczaju przepraszać, a kto w głębi serca dobrze wiedział (ale nie powiedział), że Irak to zły pomysł. Przy okazji Trump palnął parę głupot na temat polityki międzynarodowej – nieadekwatnie opisując obecną sytuację w Libii oraz stwierdzając, że Rosja i Iran przynajmniej walczą z ISIS (to w kontekście postulowanego polepszenia stosunków z Putinem).
Druga debata była więc jedną wielką nieprzyjemną stratą czasu. Trump wyciągał jakieś podejrzane asy z rękawa – sprawę o gwałt sprzed lat, której Clinton broniła jako młoda prawniczka, i jechał na hasłach, które tak dobrze sprawdzają się na jego wiecach. Na przykład radykalny islam – Donald nie boi się mówić o radykalnym Islamie. No cóż, Hillary też się nie boi… Z kolei gdy moderatorzy próbowali się dowiedzieć, czy muzułmanie nadal nie mają prawa wjazdu do Ameryki Trumpa, kandydat zaczął wić się jak węgorz.
Frazą, do której wracał wielokrotnie, był cytat z Bernie’go Sandersa, który kilka miesięcy temu oskarżył Hillary o „brak zdolności osądu sytuacji” – oczywiście zanim (słowa Trumpa) nie „podpisał paktu z diabłem”. Oglądając drugą debatę, nie miałam wątpliwości, że wszyscy go podpisaliśmy. Hillary nie cisnęła Trumpa w kwestii „łapania cipek” – chyba faktycznie po to, żeby nie odgrzewać dawnych wybryków Billa, i w rezultacie temat się rozmył. Pożytek z niego wyciągną być może demokraci próbujący przejąć Izbę Reprezentantów, którzy zaczęli wykorzystywać nagranie Trumpa w swojej kampanii. Za jego pomocą linczują republikańskich kandydatów do Kongresu. Jednocześnie, republikańskie elity coraz mocniej odsuwają się od Donalda – sporą dyskusje wzbudził artykuł na temat konserwatywnych Żydów i ich stosunku do odradzającego się faszyzmu. Wbrew obawom liberałów wielu z nich po prostu nie nagnie się, żeby głosować zgodnie z linią partii.
Zaskakująca była końcówka debaty – kandydaci zostali zapytani o to, co w sobie nawzajem szanują. Chyba ich na chwilę zamurowało. Hillary wybrnęła zgrabnie i skomplementowała dzieci Trumpa, sprawiając ich ojcu wyraźną przyjemność. Trump pokraśniał i też zrewanżował się pięknym komplementem, nazywając Hillary przeciwnikiem, który nigdy się nie poddaje. Och, stare dobre czasy, kiedy bawili się razem na weselu Donalda i Melanii…
Jeśli wierzyć sondażom, przewaga Clinton nad Trumpem cały czas rośnie.
Agata Popeda na Twitterze: @AgaPopeda
**Dziennik Opinii nr 286/2016 (1486)