Połączenie analizy z moralnym uniesieniem to trudna sztuka. Sienkiewicz polemizuje z Sierakowskim.
Wolność przyczyną upadku Zachodu? Zachód to „nierealny socjalizm”, który musi upaść jak ten realny trzy dekady temu? Europejczycy sami się teraz zabijają w kolejnych zamachach terrorystycznych?
Te tezy Sierakowskiego muszą szokować. I nic w tym dziwnego, że wzbudziły emocjonalne polemiki na całej lewej stronie i cichy pomruk zadowolenia na prawej. Problem w tym, że takie postawienie sprawy już miało swój odpowiednik, i to tuż po wydarzeniach, do których sam Sierakowski się odwołuje. Otóż po zamachach 11 września część amerykańskiej lewicy wystąpiła przeciw własnemu państwu i Zachodowi jako całości, obwiniając ich za spowodowanie (sprowokowanie) zamachów na World Trade Center. To wtedy część lewicowców pisała i mówiła, że USA same sobie są winne, że to ich ślepota na świat do tego doprowadziła, więc winnych należy szukać w gabinetach zaludnionych przez „WASPów”, a nie na zakurzonych bezdrożach Afganistanu.
Wcześniej spotykałem się osobiście z podobną reakcją w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy jako opozycyjna organizacja „Wolność i Pokój” prowadziliśmy rozmowy z zachodnimi ruchami pacyfistycznymi, co naturalne, zdecydowanie lewicowymi. Ich aktywiści za wyścig zbrojeń i wiszącą nad nami grozę wojny nuklearnej oskarżali własnych polityków, którzy nie są zdolni do jednostronnego rozbrojenia, co w ich mniemaniu z pewnością uspokoiłoby sytuację. Z pewnością by uspokoiło, ale my wtedy żyliśmy w tym spokoju – obozu państw podległych Moskwie – i znaliśmy jego cenę. Po drugiej stronie tego równania było agresywne imperium totalitarne, przed którym ostrzegał Zachód swojego czasu George Kennan w swojej słynnej „długiej depeszy”.
Tak więc wbrew pozorom, obrazoburczość tez Sierakowskiego wpisuje się w utrwalony nurt na lewicy szukania winnego przede wszystkim wśród najbliższych, przy każdej nadarzającej się do tego okazji jaką stwarza utrata poczucia bezpieczeństwa czy inny kryzys.
Nawet najbardziej szokująca teza o tym, że wolność zniewala i nie jest tym samym (w domyśle) żadną bezwzględną wartością, jest niczym innym jak przepakowaną tezą z wstępu Slavoja Žižka do pism Lenina (Rewolucja u bram), gdzie ten słynny krytyk liberalnego ładu pisze, że nielimitowana swoboda wyboru jest de facto brakiem wyboru (dziwię się, że ten tekst nie jest jeszcze obowiązkowy w seminariach duchownych polskiego kościoła, mówią przecież o tym co niedzielę).
Toteż fala złości i rozczarowania, jaką można przeczytać w lewicowych komentarzach do tekstu, jest z jednej strony zrozumiała, ale z drugiej musi trochę bawić – przecież to Wasza, Panie i Panowie, stara tradycja, jak najbardziej lewicowa. Ta sama, która każe wam teraz wobec rządów PiS i Kaczyńskiego atakować głównie jego poprzedników, winiąc ich za próby zagonienia Polaków do rezerwatu prymitywnego konserwatyzmu, dokonywane przez obecny obóz władzy.
Ale jednak jest coś w tym tekście nieznośnego, co i mnie, czasami lewicującego, ale jednak wciąż i trwale obrzydliwego liberała, uwiera i złości na równi z innymi polemistami. Czytając Sierakowskiego, mam bowiem wrażenie nadużycia. Nadużycia w diagnozie i w formie. Z naciskiem na formę.
Połączenie analizy z moralnym uniesieniem to bardzo trudna sztuka, dostępna raczej nielicznym i wtedy mająca olbrzymią moc rażenia. Ale jeśli nie wychodzi, to zmienia się w swoje przeciwieństwo: pompatyczność łączy się natychmiast z banałem, a ten ostatni, jak wiadomo, ociera się o kłamstwo niczym każda niepełna prawda. Moralizatorstwo ubrane w pozorną analizę daje więc nieznośny efekt (czy czyta nas Adam Michnik?) i nie dziwię się tym krytykom Sierakowskiego, którzy poczuli się nim dotknięci. Ostatecznie Sierakowski przyzwyczaił nas przecież do ważnych tekstów, z którymi można było się nie zgadzać, ale dalekich od spłaszczania problemów. Lub niezamierzonego komizmu.
Nawet gdyby przyjąć tezy tekstu za nadające się do poważnej rozmowy, to mają one jeden podstawowy brak: poruszają się na takiej płaszczyźnie, która wyklucza rozmowę o alternatywie.
Co ma być receptą na zdiagnozowany kryzys – brak wolności? Prawicowy rząd światowy, skoro upada na naszych oczach „nierealny socjalizm”?
Pytam się w pięknej polskiej mowie – co? Chyba, że tu nie o alternatywę chodzi tylko o obwieszczenie końca świata, wtedy na miejscu jest zacytowany przez Sierakowskiego Houellebecq – „no future”. OK, ale to przesuwa cały tekst do kategorii apokaliptyki stosowanej. Są pisma w Polsce, które z pewnością będą tę myśl kontynuować – choćby „44”.
Drugi zarzut, oprócz formy, jaki mam to tekstu Sierakowskiego, to zupełne wypranie go z cienia nawet refleksji politycznej. A przecież większość problemów przez niego opisywanych tej sfery dotyka lub z niej się wywodzi. To nie jakaś niesprecyzowana aberracja, jakiś nowy, oszalały z nadmiaru wolności antropos, który zawłaszczył naszą teraźniejszością, ale zwykła polityka, w której słabsi żądają pozycji silniejszego, biedni pragną bogactwa lub wręcz przeżycia, bogaci się okrutnie opędzają, a spuszczone przez polityków ze smyczy rynki robią, co chcą, stopniowo wysyłając w kosmos państwa narodowe, co powoduje naturalną reakcję odwrotną.
To polityka jest żywiołem, w którym można stawiać najbardziej nawet szalone tezy, ale wymusza to także pewną dyscyplinę myślenia. Dyscyplinę, która nie może się uwolnić od pytania: „Co w takim razie proponujesz?”. Na ten temat Sierakowski milczy, co powoduje, że przesuwa się on w stronę kazania, a nie diagnozy (tekst, a nie, jak mam nadzieję, sam Sierakowski).
Chyba należy jednak dokonać wyboru: czy kazalnica, czy polityka, bo próba połączenia jednego z drugim nie wychodzi najlepiej. Tym bardziej, że takiego właśnie połączenia w innym wydaniu właśnie doświadczamy. Skutki nie są zachęcające, prawda?
Czytaj także
Sławomir Sierakowski, Wojna Zachodu z Zachodem
Kinga Dunin, Ja tylko pytam
**Dziennik Opinii nr 239/2016 (1439)