Białoruscy artystki i artyści muszą udowadniać, że tworzą sztukę. Że są prawdziwymi artystami, a nie „pasożytami”.
2 kwietnia 2015 prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenka podpisał dekret „o przeciwdziałaniu niezaradności społecznej”. Zakłada on, że każdy Białorusin i Białorusinka w wieku produkcyjnym powinni pracować przynajmniej 183 dni w roku. Ci, którzy się z obowiązku „finansowania państwa” – jak to jest nazwane – nie wywiązują, powinni zapłacić specjalny podatek w wysokości odpowiadającej około 200 euro.
Dekret wydaje się być kontynuacją niesławnej sowieckiej tradycji publicznego potępiania „pasożytów” (тунеядец), a nawet stawiania ich przed sądem, jak niegdyś noblistę Josifa Brodskiego, którego za „pasożytnictwo” skazano na pięć lat ciężkich robót (pracował przez osiemnaście miesięcy w gospodarstwie rolnym). Inspektorzy skarbówki już w sierpniu wysłali listowne powiadomienia do zidentyfikowanych „pasożytów”. Od podatku zwolnieni będą nieletni, emeryci i niepełnosprawni; dekretem nie są objęci też pracownicy, przedsiębiorcy i rzemieślnicy, którzy płacą podatki (jeśli mniejsze niż równowartość 200 euro, będą musieli dopłacić różnicę). Oszczędzeni będą jeszcze studenci dzienni, choć już nie wieczorowi i korespondencyjni – „pasożytami” mogą zaś okazać się nawet gospodynie domowe. „Jeśli mąż ma wystarczająco dużo pieniędzy, to powinien płacić za swoją żonę” – mówią inspektorzy. Obywatele, którzy nie mogą lub nie chcą płacić, będą musieli odpracować należny podatek. A ci z nich, którzy sami z siebie przyznają się do „niezaradności” społecznej, będą mogli liczyć na zniżkę w wysokości około 10%. Według państwowych danych, już ponad 2000 Białorusinów i Białorusinek to zrobiło.
Można zadać sobie pytanie: ale co z tymi, którzy zarabiają pieniądze okresowo, od zlecenia do zlecenia, rzadko ciesząc się pełnowymiarową pracą, jak artyści? Społeczność ludzi sztuki zadała publicznie to pytanie, w odpowiedzi rząd poszerzył listę wyjątków od dekretu także o członków i członkinie związków twórczych – ciał, których na Białorusi wciąż jest niemało, choć kojarzą się raczej z czasami sowieckimi, a przynależność do nich ma charakter głównie formalny. Jednocześnie wielu artystów i wiele artystek nigdy nie dołączyło do żadnych oficjalnych struktur – z powodów politycznych lub dlatego, że zwyczajnie nie widzieli w tym sensu. Czy to oznacza, że nie są artystami? Aneks do dekretu precyzuje, że w takiej sytuacji to Ministerstwo Kultury wydaje certyfikat potwierdzający pracę w kulturze.
Mogłoby się wydawać, że państwo próbuje poluzować reguły dekretu poprzez przyznanie specjalnego statusu artystom. Ale to tylko pozory. Z jednej strony, nie umiejąc utrzymać wzrostu gospodarczego i zdrowego rynku pracy, białoruskie państwo próbuje przerzucić odpowiedzialność za ten stan na społeczeństwo. Z drugiej strony, włączenie – w takiej lub innej formie – artystów pod działanie dekretu powoduje, że długo niewidoczna dla władz społeczność, staje się widoczna, a przez to poddana kontroli. Kwestia statusu artysty, który dotychczas był sprawą samookreślenia, została włączona do białoruskiego systemu prawnego. „Możesz być artystą i stracić swoją wolność, lub możesz być wolny jako nie artysta, lecz ktoś inny” – mówi białoruska filozofka Almira Ousmanova.
Mówiąc wprost: na Białorusi wolność można sobie teraz kupić.
Jak więc wygląda proces przyznawania artystom certyfikatów? Najpierw należy złożyć do ministerstwa wniosek, zawierający portfolio kandydata lub kandydatki. Po tym przychodzi czas na rozmowę kwalifikacyjną, po której można dowiedzieć się, czy uzyska się status artysty. Co zabawne, status artysty przysługuje jednorazowo na okres pięciu lat, po których trzeba ubiegać się o prolongatę. Procedura wydaje się absurdalna i poniżająca, ale od lipca ubiegłego roku ponad 50 osób zdecydowało się aplikować, a połowa z nich otrzymała decyzję pozytywną
Problem oczywiście nie polega na samej procedurze. W Niemczech na przykład, żeby otrzymać specjalną wizę dla artystów – dającą konkretne ulgi i korzyści – również trzeba udowodnić, że pracuje się jako artystka lub artysta. Białoruska komisja oceni, czy „dzieło sztuki jest dziełem sztuki”, czy jest „nowe, autentyczne”, czy jest „częścią aktywności intelektualnej”, która podejmowana jest „na wysokim poziomie profesjonalizmu”. To jasne, że kryteria te są dość uznaniowe, a decyzja zależy przede wszystkim od subiektywnej oceny członków komisji – reprezentantów różnych związków, Akademii Nauk i instytucji sztuki. Szefową komisji jest – znana ze swoich nacisków na społeczność niezależnych artystów – wiceministra kultury Iryna Dryga. Pomijając już uzależnienie od państwa, większość ekspertów komisji prezentuje raczej staroświeckie podejście, dalekie od zrozumienia dla współczesnej kultury i sztuki. Wymagają na przykład, żeby pokazać nuty swoich utworów, jeśli kandydat albo kandydatka w dziedzinie muzyki nie ma kierunkowego wykształcenia. Natallya Kunickaya, twórczyni muzyki elektronicznej, nie została zakwalifikowana – choć próbowała tłumaczyć, że jej utwory znalazły zagranicznego wydawcę, a dziś, szczególnie w muzyce elektronicznej, zapis nutowy naprawdę nie jest konieczny. „Dzisiejsza technologia umożliwia byle hydraulikowi wciśnięcie guzika i zostanie kolejnym Bachem, Mozartem czy kimkolwiek innym. My staramy się przeciwdziałać spekulacji, stąd nasz wymóg przedstawienia zapisu nutowego” – powiedział jeden z członków komisji.
Artyści, którzy nie planują ubiegać się o państwowy certyfikat, ale nie mają też stałej pracy, na razie czekają, co stanie się dalej. „Ciekawe, jak mnie znajdą. Nie zapłacę, ale jeśli mi każą to odpracować, to obrócę to na swoją korzyść, na przykład zrobię z tego projekt artystyczny” – mówi młody artysta Bazinato. Lawon Volski, legendarny muzyk rockowy, tegoroczny zwycięzca nagrody Freemuse, też nie ma zamiaru płacić. „Wyrzucili mnie z przestrzeni publicznej, nie mogę grać koncertów od jakichś dziesięciu lat. Mam ich teraz poprosić o certyfikat? Mają mnie oceniać?” – pyta retorycznie.
„A czy ty nie jesteś pasożytem?” (fot. yaplakal.com)
Ten średniowieczny w duchu pomysł jest absurdalny sam w sobie, ale i nie pomaga samemu rządowi, który przecież starał się pozorować pewne zmiany oraz wykonywać pewne kroki w kierunku cywilizowanej Europy. Ten dekret pokazuje jednak prawdziwą treść tych starań. A co mogą zrobić sami artyści? Nie mają pod ręką żadnych narzędzi prawnych, ani możliwości znaczącego politycznego sprzeciwu. Niestety dla nich, Białoruski Związek Artystów, który powinien dbać o prawa artystów, jest również całkowicie prorządowy. Przykłady – związku dziennikarzy czy pisarzy – pokazują, że trzeba organizować się niezależnie. To może wywołać dyskusję o solidarności w środowisku artystycznym. A ta przyda się tak czy inaczej.
***
Tatiana Arcimowicz – krytyczna sztuki, aktywistka związana z niezależnym białoruskim czasopismem kulturalnym „pARTisan”.
**Dziennik Opinii nr 160/2016 (1360)