Marzenia migrantów o ponownym otwarciu szlaku bałkańskiego są równie jałowe, jak marzenia Unii o masowych deportacjach do Turcji. Trzeba pomyśleć o Grecji.
Jedno po drugim państwa Europy południowo-wschodniej zamknęły na głucho swoje otwarte dotąd granice. Kolorowa dystopia szlaku zachodniobałkańskiego wydaje się coraz bardziej nierealnym wspomnieniem. To, co w konsekwencji porozumienia między UE a Turcją z 18 marca zajęło jej miejsce, znacznie bardziej przypomina zwyczajne piekło przymusowego zatrzymania.
Odkąd 20 marca porozumienie nabrało mocy prawnej, wszyscy przybysze lądujący na greckich wyspach zabierani są od razu do miejsc zatrzymania. „Hotspoty”, o których UE mówi z takim zadowoleniem, stały się ogromnymi ośrodkami zatrzymań. Dysponujący 1100 miejscami ośrodek w Vial na Chios jest przepełniony o ponad połowę i doszło w nim już do zamieszek oraz masowej ucieczki. Ponad 2300 osób przebywa pod nadzorem w Morii na Lesbos. Jeśli wierzyć pogłoskom, ludzi nie informowano o powodzie zatrzymania jeszcze przez kilka dni po zawarciu porozumienia, co powinno zostać uznane za sprzeczne z prawem panującym w UE. Wszystko wskazuje także na brak jakichkolwiek instrumentów do orzekania o wskazaniach do zatrzymania w indywidualnych przypadkach, których stosowania również wymaga prawo unijne. Zatrzymywani są wszyscy – osoby niepełnosprawne, małe dzieci.
Na krótką metę rachunek polityczny jest prosty. Spanikowani przywódcy UE rozpaczliwie starają się „zakłócić biznesowy model przemytników” i przekonać ludzi, że nawet jeśli stawią czoła ryzyku utonięcia w trakcie przeprawy przez Morze Egejskie i przeżyją, nie będzie im wolno pozostać w Europie. Wysyłany w ten sposób komunikat ma najzwyczajniej odstraszać; fala publicznego współczucia dla uchodźców, która pojawiła się zeszłego lata, poszła już w niepamięć.
Na dłuższą metę (a w tym kontekście wszystko, co wykracza poza granice tego tygodnia, należy uznać za dalszą perspektywę) obraz jest bardziej rozmyty. Wiele dyskutowano o tym, czy porozumienie między Unią i Turcją się utrzyma. Możemy pominąć trudną do rozwiązania kwestię faktycznego powstrzymania nieuregulowanych migracji w rejonie Morza Egejskiego – trudno zakładać, że Turcja spełni unijne warunki w kwestii polityki wizowej, a nawet jeśli, to wątpliwe jest, czy Unia faktycznie tę politykę rozluźni. Każe to nam przypuszczać, że porozumienie nie utrzyma się do czerwca. Stąd tendencja, by czekać, co przyniesie kolejna odsłona kryzysu.
Tym spośród nas, którym leżą na sercu prawa uchodźców i migrantów (o podstawowych wartościach UE nie wspominając), taka postawa wydaje się błędna. W terenie dzieją się rzeczy, które wpłyną na kształt przyszłej polityki bez względu na obowiązywanie obecnego porozumienia. Pozbawianie ludzi wolności jest jedną z nich.
Stawienie czoła temu problemowi wymaga odrzucenia dwóch podstawowych złudzeń. Po pierwsze – co wielu z nas przyjmie z bólem – prawdopodobieństwo ponownego otwarcia szlaku przez zachodnie Bałkany jest znikome. Po tym, jak Macedonia zamknęła przed uchodźcami swoją granicę, polityczne możliwości jej otwarcia (a wraz z nią granic Serbii, Chorwacji i Austrii) nie będą rozważane przez nerwowych przywódców. Kwestią zasadniczej wagi jest nagłaśnianie ludzkich i etycznych kosztów zamknięcia granicy, a także wyrażanie niezgody na ten stan rzeczy; jednak nie mniej kluczowe jest myślenie o tym, co nastąpi później, kiedy trzeba będzie zmierzyć się z realnymi konsekwencjami jej zamknięcia.
Po drugie – porozumienie opiera się na naczelnej iluzji Unii, a przynajmniej iluzja ta jest obecna w warstwie retorycznej umowy, gdy mówi się o „powrocie wszystkich nowych nielegalnych migrantów i osób ubiegających się o azyl, przedostających się z Turcji”. Ta iluzja, wyrażona w nagłówku pierwszej z sześciu zasad porozumienia, w istocie trwa przez dwa i pół akapitu tekstu, w którym stwierdza się, że „nie ma mowy” o polityce „«automatycznych powrotów»”, ponieważ oznaczałoby to naruszenie Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Tu wysuwana jest niezgrabna propozycja zindywidualizowanego procesu weryfikacji, prowadzącego w każdym przypadku do odesłania, które oczywiście nie będzie miało miejsca. Już sama nadwątlona, ale nadal obowiązująca Konwencja dublińska da wielu prawo dołączenia do bliskich w innych krajach Unii Europejskiej. Pozostaje też kwestia odpowiednich miejsc pobytu w Turcji dla 40 procent przybyszów, które stanowią dzieci, czy dla innych osób wymagających specjalnego traktowania.
Co więcej, mimo gorliwości Unii, by zatrzymywać każdego, nie jest wcale jasne, kiedy odsyłanie azylantów do Turcji miałoby się zacząć. Odtrąbiony w zeszłym tygodniu pierwszy transport deportowanych najprawdopodobniej składał się z osób, które nie ubiegały się o azyl, a o ich odesłaniu zdecydowano jeszcze przed wejściem w życie porozumienia. Mamy ośrodki internowania, ale jakoś nie widać armii sędziów i tłumaczy – niezbędnych, jeśli wizja przyspieszonego procesu azylowego na greckich wyspach miałaby się ziścić. Nie wspominając o prawnikach, nieodzownych, jeżeli proces ma cieszyć się wiarygodnością.
Właściwie cała ta smutna saga może wydać się dziwnie znajoma brytyjskim czytelnikom. W 2000 roku to Wielka Brytania stała przed niespotykanym wcześniej napływem azylantów, choć z dzisiejszej perspektywy tamte liczby wyglądają dość banalnie. To Wielka Brytania jako pierwsza wprowadziła przyspieszone procedury azylowe w odpowiedzi na kryzys. Europejski Trybunał Praw Człowieka, kwestionując praktykę Wielkiej Brytanii, podtrzymał w mocy zasadę osadzania azylantów w miejscach zatrzymania w celu udogodnienia pracy administracji. Jeszcze na długo po tym, jak liczby ubiegających się o azyl znacząco zmalały, w „trybie przyspieszonym z zatrzymaniem” wciąż rozpatrywano około 20 procent wniosków o azyl pochodzących od osób osadzonych w ośrodkach.
Od tamtego czasu mamy świadomość długofalowych trudności związanych ze stosowaniem takiego systemu przy jednoczesnym poszanowaniu wszystkich praw. W ciągu dwóch ostatnich lat w odpowiedzi na wnioski składane przez moją organizację Detention Action, brytyjskie sądy uznały trzy różne aspekty „trybu przyspieszonego” za niesprawiedliwe do tego stopnia, że można je uznać za niezgodne z prawem. W listopadzie ubiegłego roku sąd najwyższy odmówił rządowi prawa do apelacji od orzeczenia, że prawna struktura procedury odwoławczej dla „trybu przyspieszonego” jest „systemowo niesprawiedliwa”. Rząd musiał zawiesić funkcjonowanie tego systemu w lipcu 2015 roku. Warto by z tą lekcją zapoznali się ci przedstawiciele unii, którzy mają nadzieję, że przy pomocy doraźnego środka, jakim są zatrzymania, rozwiążą złożoną sytuację.
Niewygodnym faktem dla wszystkich zainteresowanych jest to, że wiele osób będzie przebywać w Grecji przez czas nieokreślony, aczkolwiek zapewne długi. Marzenia migrantów o ponownym otwarciu szlaku bałkańskiego wydają się równie jałowe, jak dążenia Unii do masowych deportacji osób zatrzymanych do Turcji. Trzeba pomyśleć o Grecji.
Elizabeth Collett z Migration Policy Institute wskazuje na możliwość „opartej na wspólnych działaniach, kierowanej przez UE procedury rozpatrywania wniosków, która działałaby na zewnętrznych granicach wspólnoty”. Niezależnie od przyszłości porozumienia jakaś forma przyspieszonego postępowania azylowego na wyspach wydaje się nieodzowna.
Kluczowe pytania to: czy takie postępowanie będzie respektować fundamentalne prawo do azylu, a także: czy towarzyszyć mu będzie zatrzymanie w ośrodku. Losy brytyjskiego „trybu przyspieszonego” sugerują ścisłe powiązanie tych dwóch kwestii: fakt osadzenia oraz wynikająca z niego konieczność działania w niemiłosiernym pośpiechu sprawiają, że – poza tymi rażąco bezpodstawnymi – niezmiernie trudno sprawiedliwe rozpatrzyć wnioski o azyl od osób zatrzymanych.
Jednak nie jest wcale przesądzone, czy procedury w trybie przyspieszonym muszą wiązać się z zatrzymaniem. W swoim nowym dokumencie Detention Action pokazuje, że znaczna większość podobnych postępowań na terenie UE przebiega przy zachowaniu przez osoby nimi objęte możliwości przebywania w społeczeństwie. W zeszłym roku miałem okazję przyglądać się takiemu postępowaniu w Zurychu – o ile ogólny kontekst zasadniczo różnił się od tego na greckich wyspach, o tyle liczne były podobieństwa w obrębie kontekstu politycznego i wyzwań. W przeciwieństwie do prawnego bagna w Wielkiej Brytanii szwajcarski system zyskał akceptację szerokiego grona obserwatorów, w tym także samych azylantów.
W istocie, wbrew obecnej praktyce automatycznego zatrzymywania, tekst dokumentu Komisji Europejskiej sugerowałby, że zatrzymanie jest środkiem, który należy stosować tylko wobec „osób, co do których istnieje ryzyko, że uciekną”. „Arkusz informacyjny” Komisji wydaje się mówić znacznie więcej, ponieważ stwierdza wyraźnie (i jak na razie w niezgodzie z faktami), że „osoby ubiegające się o azyl zostaną umieszczone w otwartych ośrodkach przyjęć na wyspach greckich”, co pokazuje zagmatwany i prowizoryczny charakter porozumienia i sposobów jego wdrażania. Tak czy owak, trudno sobie jednak wyobrazić istnienie szczególnego ryzyka ucieczki starających się o azyl z greckiej wyspy – dokąd tu uciekać? Jedyna droga do Grecji kontynentalnej, uzyskania azylu, dotarcia do bliskich, z którymi się rozłączyli czy jakiegokolwiek innego sensownego startu możliwa jest tylko przy współpracy z władzami. Liczne badania pokazują zresztą, że w rzeczywistości ubiegający się o azyl są na ogół gotowi się podporządkować, przynajmniej gdy ich sprawy są rozpatrywane.
Zatem obecna praktyka zatrzymywania może stanowić wypadkową odstraszającej pozy, braku otwartych ośrodków przyjęć oraz faktu, że nikt tak naprawdę nie wie, co powinno się dziać. Przy tym stopniu daleko posuniętej dezorientacji, sięgającej – na to wygląda – najwyższych szczebli, pojawia się okazja do przedstawienia rozwiązania, które mogłoby ustanawiać w Grecji sprawiedliwy system przyjęć uchodźców.
Wymaga to w dalszym ciągu wolnego od złudzeń spojrzenia na grecką rzeczywistość. Jej ośrodki dla migrantów są całkowicie nieprzygotowane na przyjęcie wszystkich nowych przybyszów, którzy w Grecji utknęli. Trzy tygodnie temu oglądałem warunki panujące w jednym z prowizorycznych ośrodków w dokach Pireusu: to niewielki terminal pasażerski przydzielony migrantom, bez śladu udogodnień czy jakiegokolwiek urzędnika państwowego. Każdy centymetr podłogi pokrywały koce i stosy dobytku; mimo wczesnego przedpołudnia sylwetki leżących, wciąż okutanych kocami postaci świadczyły o udzielającej się masowo bezsenności i depresji.
Ale to nie wszystko. Równie uderzające wydały mi się determinacja i stopień samoorganizacji przebywających tam ludzi. Dzieci bawiły się na parkingu. Jedyne pomieszczenie terminalu oddano do dyspozycji rodzinom i kobietom, natomiast mężczyźni bez rodzin sypiali w namiotach na zewnątrz.
Jednak choć nie było tu żadnych przedstawicieli władz, przy bramie panował ciągły gwar. Zajeżdżając na miejsce, widzieliśmy, jak grecka rodzina opróżnia bagażnik samochodu, a nastoletnie córki właścicieli razem z azylantami wnoszą do budynku skrzynki z jedzeniem. Tuż po nich zjawiła się ciężarówka z głównego targu w Atenach wioząca pomarańcze. Ludzie ustawili się w kolejce; wkrótce każdy odchodził z workiem pomarańczy i butelkowaną wodą.
To dzieje się w kraju dotkniętym gospodarczą zapaścią.
Nie są to pojedyncze przypadki. Pomimo sytuacji ekonomicznej w Grecji wciąż silna jest tradycja samopomocy sąsiedzkiej i wzajemnego wsparcia. Grecy są przyzwyczajeni do dysfunkcyjnych rządów; mimo to radzą sobie. Działania w odpowiedzi na kryzys powinny bazować właśnie na tych mocnych stronach wspólnot.
Przykłady możliwych sposobów poprawy sytuacji wcale nie tak trudno znaleźć. Solidarity Now prowadzi centra do walki z kryzysem, którego doświadczają ludzie w Grecji, zarówno sami Grecy, jak i migranci. Stworzono system gościny, za pośrednictwem którego siedemset greckich gospodarstw domowych przyjęło osoby starające się o azyl. Te ostatnie otrzymują bony do supermarketów z biura UNHCR; ich gospodarze mogą liczyć na niewielkie dodatki w celu pokrycia kosztów gościny. Pomimo braku znaczących korzyści finansowych, pomimo ogólnego kryzysu gospodarczego, osób oferujących schronienie jest bardzo dużo.
Society for the Care of Minors prowadzi sieć mieszkalnictwa komunalnego dla młodych uchodźców, którym nie towarzyszą dorośli, zachęcając ich do poddania się procedurom imigracyjnym i starania o dołączenie do członków rodziny w innych częściach Europy w oparciu o zapisy Konwencji Dublińskiej, a nie usługi przemytników. Kiedy zjawiłem się w ich centrali w Atenach, ulica przed siedzibą była pełna ludzi: wyglądało na to, że cała lokalna społeczność zjawiła się na organizowanym przez ośrodek przyjęciu. Nad całością czuwali roześmiani nastolatkowie – na każdym naczyniu z (wyśmienitym) jedzeniem wypisano imię młodego kucharza.
Zasięg podobnych inicjatyw nie ogranicza się do Grecji kontynentalnej. METAdrasi prowadzą niewielki ośrodek na Lesbos, w którym pomagają dzieciom do 15. roku życia, pozostającym bez opieki. Chodzi o oszczędzenie im traumy związanej z procesem rejestracji i deportacji. Czy nie jest sprawą najwyższej wagi, by dzieci w tym wieku nie trafiały do placówek przymusowego osadzenia razem z dorosłymi?
Projekty takie jak te mogłyby być podstawą tworzenia alternatywnych ścieżek unijnej polityki, nie opartej na ośrodkach masowego internowania, współistniejąc lub nie z otwartymi ośrodkami dla uchodźców. Takie rozwiązanie ma sens w Grecji, której niewiele pomogą specjalne fundusze unijne na budowę izolowanych ośrodków, obciążających rząd długofalowymi kosztami ich funkcjonowania, co uczyni z imigrantów kolejne obciążenie dla społeczeństwa w czasie kryzysu a tym samym włoży w ręce skrajnej prawicy wygodny argument.
Zamiast tego fundusze europejskie mogłyby trafiać bezpośrednio do rodzin i społeczności dotkniętych kryzysem gospodarczym. Rodziny korzystające z banków jedzenia mogłyby udostępnić wolne pomieszczenia uchodźcom. Niezamieszkane i nienadające się pod wynajem nieruchomości można by przekształcić w niewielkie ośrodki zlokalizowane w sercach społeczności lokalnych. Imigranci i miejscowi mogliby mieszkać obok siebie i wspólnie stawiać czoła kryzysowi dotykającemu jednych i drugich.
Za jakiś czas wielu czeka relokacja do innych krajów Europy. Jeszcze innym trzeba będzie zezwolić na dołączenie do mieszkających za granicą bliskich. Ale część pozostanie w Grecji. Będą mieszkać wśród lokalnych wspólnot, uczyć się greckiego, podpisywać umowy, zakładać małe przedsiębiorstwa.
Wyzwanie jest oczywiście ogromne. W Grecji utknęło ponad 51 tysięcy migrantów. Kilka lokalnych projektów nie wskóra wiele wobec skali problemu. Czas potrzebny na rozwijanie i tworzenie dobrych praktyk to coś, czym Grecja ani migranci dzisiaj nie dysponują.
Tyle że jedyna alternatywa budzi grozę. Po dwóch tygodniach od porozumienia warunki w zwanych hotspotami ośrodkach pogarszają się w szybkim tempie; notuje się braki jedzenia i nieadekwatność rozwiązań sanitarnych, przypadki zamieszek i ataków z użyciem noża. Tymczasem łodzie przypływają nadal. Jeśli środkiem zaradczym miałoby być zamykanie ludzi w ośrodkach, będzie musiało przybrać skalę, jaka do tej pory była w Unii Europejskiej czymś nie do pomyślenia.
UE nie wolno zostawić Grecji samej z kryzysem migracyjnym, gdy boryka się ona także z kryzysem ekonomicznym. Rozwiązanie kwestii migrantów należy wpisać w rozwiązanie kryzysu gospodarczego.
Autor pragnie podziękować Eiri Ohtani z International Detention Coalition, której oczekujący na publikację dokument informacyjny omawia szerzej wiele z przedstawionych tu argumentów.
Jerome Phelps – jest dyrektorem Detention Action, organizacji z którą pracuje na rzecz uchodźców przebywających w ośrodkach zatrzymania od 2003 roku. Detention Action to brytyjska organizacja charytatywna pomagająca ludziom w aresztach imigracyjnych i prowadzi kampanie na rzecz zmian w polityce zatrzymań. Jest autorem lub współautorem czterech raportów na temat zatrzymań migrantów, w tym Point of No Return: the futile detention of unreturnable migrants (2014). Detention Action na Twitterze: @DetentionAction
***
Projekt „Marhaba” dofinansowany przez Fundusze EOG w ramach programu „Obywatele dla demokracji” jest realizowany w partnerstwie ze Stowarzyszeniem im. Stanisława Brzozowskiego i Muzułmańskim Centrum Kulturalno-Oświatowym.
W Europie schronienie znalazły setki tysięcy uchodźców. Jeszcze więcej wciąż marzy o tym, żeby dotrzeć do UE – żyją w obozach w Jordanie, Libanie, Turcji albo starają się przetrwać dzień za dniem w Syrii, Iraku i Afganistanie. Chcemy przygotować się na przyjęcie w Polsce ludzi uciekających przed wojną. Dlatego Stowarzyszenie Nomada we współpracy z KP organizuje we Wrocławiu seminarium „Przekraczamy granice, mówimy Marhaba*”.
W piątek 22 kwietnia o godz. 12:00 zapraszamy Państwa na spotkanie w Domu Europy przy ul. Widok 10. Opowiemy na nim o wydanych przez nas trzech publikacjach, pokażemy “Ulicę Antakia” – dostępną online historię o uchodźcach i uchodźczyniach, a zaproszeni goście opowiedzą o wyzwaniach jakie stoją przed społeczeństwem przyjmującym uchodźczynie i uchodźców oraz instytucjami publicznymi w Polsce.
Seminarium odbędzie się w ramach wydarzeń „Mam prawo” organizowanych przez Przedstawicielstwo Regionalne Komisji Europejskiej we Wrocławiu.
Więcej informacji na http://nomada.info.pl/
*Marhaba to przyjacielskie pozdrowienie po arabsku.
**Dziennik Opinii nr 111/2016 (1261)