Demokratura jest tylko środkiem, jaki ma nas doprowadzić do tego cudownego skansenu.
Ostatnie wypowiedzi naszego ministra spraw zagranicznych przypominają starcze gderanie na nowe „mody”, te wszystkie rowery, wiatraki (energie odnawialne), wegetarianizmy i co tam jeszcze. Witold Waszczykowski wręcz nie może uwierzyć, że ktoś nie je kiełbasy. Niemożliwe, na pewno podżerają po cichu.
Kabaret! A jednak zamiast się nabijać i cieszyć z kompromitacji PiS-owskiego ministra warto – korzystając z jego buraczanej szczerości – zrozumieć, o co mu chodzi.
W kręgach „gorszego sortu” od lewa do prawa dominuje zgodna narracja, że celem PiS jest stworzenie tego, co Marek Borowski, opisał jako demokraturę, „jeszcze nie dyktaturę, ale już nie demokrację”. Szukamy też analogii z PRL: quasi cenzura mediów publicznych, quasi nomenklatura zamiast służby cywilnej, quasi rządy jednopartyjne. Twarzą tej metafory jest PRL-owski prokurator, który językiem rodem z komuny, wywijając Gombrowiczowskim palicem, zarzuca opozycji ciemne interesy i przywiązanie do koryta.
Paliwem naszego protestu w obronie demokracji – jak w wielu innych czasach i miejscach – jest naruszona godność. Tutaj trzeba podziękować Jarosławowi Kaczyńskiemu za to, że tak nas obraża: 10 lat temu byliśmy ZOMO, teraz awansowaliśmy na gestapo. Prezes musi wiedzieć, że wyzywając nas mobilizuje opór. Po co to robi? Chyba nie liczy na to, że zdmuchnie płomień buntu groźnym słowem?
Obsesje Waszczykowskiego wydają się kompromitującym dziwactwem obok głównego sporu o demokrację i obywatelską godność. Czemu demokratura miałaby zajadać się kiełbasami? Dlaczego rowerzysta nie może być z PiS? Ale to nie są prywatne obsesje polityka, który mówi, jakby był o ćwierć wieku starszy niż jest (rocznik 1957).
Internet aż się gotuje ze śmiechu cytując Waszczykowskiego, gdy ten deklaruje walkę z „ciągiem ideologicznym, który chce doprowadzić poprzez indoktrynację do stworzenia nowego społeczeństwa, które będzie się opierało na nowomodnych rozwiązaniach”. Faktycznie sformułowanie jest pokraczne, ale robi się mniej wesoło, gdy minister odwołuje się do tego, co „porusza większość Polaków – tradycji, świadomości historycznej, umiłowania ojczyzny, wiary w Boga i w normalne życie rodzinne pomiędzy mężczyzną a kobietą”.
Demokratura jest tylko środkiem, jaki ma nas doprowadzić do tego cudownego skansenu.
Jaki jest cel państwa PiS? – pyta „Wyborcza” Karola Modzelewskiego. „Chodzi panu o ideę? Podstawą myślenia PiS o państwie jest przekonanie, że Polską rządzą złodziejskie układy (…) Rewolucja moralna polega na rozliczeniu wszystkich, którzy «nas okradli»”.
Z całym szacunkiem, to diagnoza spóźniona o 10 lat. Za pierwszej IV RP, owszem, chodziło o rozliczenie elit. Teraz cel jest bardziej ambitny, co profesor traktuje tylko zdawkowo: „Chcą uleczyć duszę społeczeństwa”.
Dokładnie, chodzi o duszę i o uleczenie. Waszczykowski mówił „Bildowi” o „uleczeniu kraju z kliku chorób”. Są wśród nich z pewnością dolegliwości poważniejsze niż wegetarianizm, zresztą ich lista będzie uszczegóławiana ad hoc, obawiam się, że oni są lekarzami bez granic, tyle, że ostateczną receptę za każdym razem będzie podpisywał Najwyższy Lekarz.
„Czy Polacy zwariowali?” – pyta w tytule bulwarówka. Trzeba zrozumieć, że według Waszczykowskiego to Europa zwariowała, a on przedstawia pomysł na terapię.
Podobnie widzi to Jarosław Gowin, który odzyskał właśnie mowę. Nie podoba mu się „obecny model integracji europejskiej”, bo niesie „ograniczenie naszej wolności. Próbuje się nam narzucić wzorce sprzeczne z naszą tradycją i kulturową tożsamością”.
To wszystko nie powinno nas zaskakiwać. W programie PiS, nad którym Najwyższy Lekarz pracował podobno z benedyktyńską cierpliwością czytamy: „Kościół jest dzierżycielem i głosicielem powszechnie znanej w Polsce nauki moralnej. Nie ma ona w szerszym społecznym zakresie żadnej konkurencji, dlatego też w pełni jest uprawnione twierdzenie, że w Polsce nauce moralnej Kościoła można przeciwstawić tylko nihilizm” (podkreślenia autora).
Celem PiS jest uzdrowić Polskę z nihilizmu.
PiS chce głębokiej odnowy moralnej, która dokona się dzięki religii, edukacji, kulturze. Odrzucając nowomodną Europę trzeba sięgnąć do zdrowego korzenia narodowej tradycji i katolickich wzorów, ról i obyczajów.
To projekt kulturowy, jak mówią antropologowie „horyzont” – zestaw wartości, mód, mitów (ze smoleńskim na czele), wiar, zwyczajów i pojęć, dla których śmiertelnym zagrożeniem jest obyczajowość cyklistów i wegetarian nie mówiąc już o najgorszym wrogu, czyli gender. W takim horyzoncie nawet papież Franciszek się nie mieści, bo próbuje się jakoś z nowoczesnym światem ułożyć. Systematycznie demaskują go jastrzębie PiS-owskiej zmiany jak Paweł Lisicki, który poucza papieża przy pomocy Ewangelii czy Tomasz Terlikowski, który powiada, że „lepiej być przedmurzem chrześcijaństwa niż zadupiem upadającej Europy”.
Projekt PiS jest przemyślany, kompleksowy, racjonalny i długofalowy. Kluczowe znaczenie ma edukacja, która do tej pory zamiast „wprowadzać młodych ludzi w kod kulturowy, jaki naród polski wytworzył w swoich dziejach” ulegała „syndromowi niewolniczej imitacji” (czytaj – korzystała z doświadczeń innych krajów).
Waszczykowski jest po prostu trendseterem projektu kulturowego, jaki PiS – do spółki zresztą z Orbanem – ma do zaproponowania Europie. W Polsce nie trzeba go konsultować czy uzgadniać, bo – to też kluczowy element tej aberracyjnej ideologii – Polska zasadniczo już taka jest. Bo Polska to większość, a większość głosowała na PiS i Dudę.
Jeżeli ta rekonstrukcja PiS-owskiego myślenia jest poprawna, pomaga zrozumieć, skąd ta ostentacja w łamaniu prawa i konstytucji, która robi wrażenie bezsensownej prowokacji. Nie chodzi tu ani o czystą żądzę władzy, ani o zemstę, lecz o pokazanie ideowej determinacji, a także spacyfikowanie Trybunału Konstytucyjnego, by nie stawiał oporu, gdy Sejm-Senat-Prezydent uchwalą kolejne prawa wymierzone w umownych wegetarian czy cyklistów.
Po co Kaczyński tak obraża swoich przeciwników? Żeby podkreślić, że nie mieścimy się w horyzoncie polskości, jesteśmy pasożytem na ciele polskiego, czyli PiS-owskiego narodu. Ta prawda jest ważniejsza nawet niż pragmatyzm, nie poddaje się kalkulacji.
To wszystko dobrze tłumaczy także nieprzywiązywanie nadmiernej wagi do reakcji partnerów europejskich (inaczej może być z USA). Bo to już nie są żadni partnerzy. Opór tej zdemoralizowanej Europy tylko potwierdza trafność diagnozy i narodowej terapii.
Wszystko to może jednak znaczyć, że jest gorzej niż gdyby w grę wchodził tylko zamach na demokrację. Wiadomo nie od dziś, że w obronie najświętszych wartości wolno sięgnąć po najbardziej podłe środki, z przemocą włącznie. I nie ma tu większego znaczenia, czy funkcjonariusze państwa PiS wezmą udział w tej narodowej terapii z przekonań (np. religijnych czy nacjonalistycznych), z chęci odreagowania zadawnionych frustracji czy z czystego koniunkturalizmu. Nie ma znaczenia, czy ich zapał będzie szczery czy udawany.
To wszystko stwarza też problem przed obywatelskim ruchem oporu, który w odróżnieniu od przeciwnika nie tworzy jednej formacji kulturowej. Na manifestację przychodzą konserwatyści i lewacy, wierzący i niewierzący, jakby z preambuły konstytucji wzięci. Może nie należy tej różnorodności ukrywać pod jednoczącym nas wszystkich i wszystkie hasłem obrony demokracji? Może ją wręcz wykorzystać do ożywienia ruchu?
Dobra wiadomość jest taka, że wartości demokratyczne – wolność, równość, różnorodność – odzyskują właśnie utracony blask. Bo są one jak powietrze, odczuwasz je najsilniej, gdy zaczynasz się dusić.
Jest jeszcze drugie pytanie, na nieco dalszą przyszłość, gdy epizod PiS przeminie. Jak zbudować demokratyczną Polskę, w której na co dzień będziemy oddychać wolnością, równością i różnorodnością?
**Dziennik Opinii nr 8/2016 (1158)