Jak Polska odnajdzie się powęglowej rzeczywistości? Szykuje się nam Sarmacja bis.
Polską doktrynę modernizacyjną wyraził kilka lat temu, podczas dyskusji wyników Narodowego Programu Polska 2020, ówczesny wicepremier Waldemar Pawlak: „Słuchaj księdza i rektora, lecz kuferek trzymaj mocno”. W tłumaczeniu na polski znaczy to mniej więcej: realizujemy narzucone mocą zewnętrznych porozumień zobowiązania, maksymalnie jednak broniąc partykularnego interesu. Zewnętrzne zobowiązania jasno wynikają z celów unijnej polityki klimatycznej i energetycznej, której kształt zresztą twardo negocjowaliśmy, nie wahając się sięgać po instrument weta, gdy polski rząd dostrzegł zagrożenie dla polskiego interesu.
Postawę taką można by uznać za chwalebną, zwłaszcza że unijna polityka klimatyczna, mimo szlachetnego celu strategicznego, jako wypadkowa nacisków różnych lobby w konkretnym wymiarze pozostawia wiele do życzenia, o czym przekonująco pisze od lat Dieter Helm. Summą jego analiz jest ponura książka The Carbon Crunch (Węglowa zapaść), badająca, dlaczego mimo wszystkich ambitnych starań doszło do „węglowego bankructwa”. Spektakularnym wyrazem tego bankructwa jest fiasko ETS (Emissions Trading System), systemu handlu zezwoleniami na emisje – uruchomiony w 2005 roku, miał zmniejszyć opłacalność użycia paliw kopalnych przez obciążenie tego procederu kosztem emisji dwutlenku węgla.
Szybko się okazało, że źle przygotowana wstępna alokacja bezpłatnych zezwoleń doprowadziła do załamania rynku i spadku wartości jednostkowej zezwoleń, z maksymalnego poziomu 30 euro za tonę dwutlenku węgla w 2006 roku do 10 eurocentów w 2007 roku. Kryzys, który rozpoczął się w 2008 roku, dodatkowo wpłynął na system – recesyjne zmniejszenie aktywności gospodarczej spowodowało mniejsze zużycie paliw, w efekcie utrzymał się efekt nadpodaży zezwoleń. Cena oscylująca poniżej 10 euro, a więc znacznie niższa niż zakładane 30 euro, okazała się niewystarczająca, by zachęcić do zmniejszania emisji.
Przeciwnie, niemieckie koncerny energetyczne, skuszone niską ceną emisji, postawiły na okresowe zwiększenie wytwarzania energii z węgla, mimo obowiązującego planu Energiewende.
Okazało się także, że ETS stał się platformą spekulacji finansowych o często przestępczym charakterze, co znakomicie udokumentował Tom Heinemann w filmie The Carbon Crooks (Klimatyczni oszuści; 2012). Dieter Helm krytykuje także sposób myślenia unijnych technokratów, doskonale wyrażony w pierwotnych celach polityki klimatycznej, przedstawianych eleganckim skrótem 20–20–20, oznaczającym dwudziestoprocentową redukcję emisji, dwudziestoprocentowy udział energii z OZE i dwudziestoprocentowe zwiększenie efektywności energetycznej do 2020 roku. Zdaniem ekonomisty nie należy utożsamiać celu strategicznego – redukcji emisji – z modelem technologicznym mającym prowadzić do tego celu. Połączenie takie premiuje inwestycje w istniejące technologie i zmniejsza bodźce do inwestycji w badania i wdrażanie nowych rozwiązań, które skuteczniej mogłyby służyć osiągnięciu celu strategicznego po 2020 roku.
Zawiłości unijnej polityki, będącej wypadkową słusznych idealistycznych zamiarów oraz realnego ścierania się różnorodnych interesów państw, lobby gospodarczych oraz aktywizmu grup społecznych, to kontekst, w jakim realizowana jest polska polityka. Jej autorzy podkreślają walkę o polski interes. Problem w tym, że interes ów nigdy nie został precyzyjnie zdefiniowany w kategoriach strategicznego zarządzania przyszłością. Taka definicja nie jest bowiem możliwa wobec braku jakiegokolwiek zarządzania przyszłością, o czym pisałem w „Polityce” w tekście Gdzie Tusk ma mózg.
Rzeczywisty brak długofalowej polityki w dziedzinie energii, a także brak polityki surowcowej prowadzi do ciągłego meandrowania pod dyktando bieżącej sytuacji politycznej.
Jedynym pewnikiem jest strach przed zdolnością mobilizacyjną górników, więc możemy też być pewni, że cała klasa polityczna długo jeszcze będzie mówić o polskim węglu jako podstawie bezpieczeństwa energetycznego.
Nie jestem pewien, czy sami górnicy i politycy wierzą w te zapewnienia. Natomiast branża energetyczna zdaje sobie sprawę z nieuchronnej konieczności powęglowej transformacji. Jednak wobec braku długofalowej strategii, czego doskonałym wyrazem jest groteskowy sposób realizacji / braku realizacji programu energetyki atomowej, uruchamia się opisany tu wcześniej efekt maksymalizacji wygranej. Wszyscy uczestnicy gry starają się wycisnąć jak najwięcej dla siebie w kontrolowanym przez nich krótkim horyzoncie czasowym, bo z ich perspektywy przyszłość nie istnieje (jest otoczona zbyt wielką niepewnością, by można było na nią stawiać w oczekiwaniu nagrody, rezygnując z wypłaty dziś).
Racjonalność systemu węglowego w Polsce zderza się między innymi z racjonalnością lokalnej polityki na Śląsku, gdzie kategoria przyszłości już od dłuższego czasu jest mocno artykułowana. Większość ośrodków miejskich definiuje ją w jak największym i najszybszym oderwaniu od węgla – trudno o lepszą ilustrację niż symboliczna i estetyczna transformacja Katowic. Stolica regionu w trakcie przygotowań aplikacji do tytułu Europejskiej Stolicy Kultury wylansowała się jako miasto ogrodów, stawiające na kulturę, sztukę i nowoczesne technologie. To PR nie tylko umiejętny, lecz i na miarę możliwości – na Śląsku liczba wyborców związanych z sektorem nauki i nowoczesnych technologii dwukrotnie przekracza elektorat węglowy.
Różne racjonalności i zdolności mobilizacyjne aktorów gry o przyszłość powodują, że realne decyzje powstają w sposób chaotyczny i do ostatniego momentu są przedmiotem prób manipulacji. Doskonale pkazuje tę sytuację praca nad ustawą o OZE i kwestia tak zwanej energetyki prosumenckiej. Walka o otwarcie sektora prosumenckiego w Polsce pokazała nie tylko brak strategicznego zarządzania przyszłością i wynikającą stąd niską jakość procesu decyzyjnego oraz legislacyjnego. Ujawniła także brak świadomości, że przebudowa infrastruktury energetycznej przez rozpoczęcie procesu budowy rozproszonej sieci mikroźródeł otwiera szansę transformacji społecznej.
Odejdźmy jednak od analizy polskich problemów z zarządzaniem przyszłością i jakością procesu politycznego. Niezależnie od ocen pozostaje zasadnicze pytanie: w jakim stopniu powęglowa transformacja w ogóle jest możliwa i jak, w zależności od modelu jej realizacji, mogłaby być realizowana w Polsce?
Jeśli powęglowa transformacja ma być podstawą dla pokryzysowej rekonstrukcji kapitalizmu, odpowiedź wydaje się stosunkowo prosta. W modelu kapitalistycznym Polsce przypada rola wynikająca ze światowego podziału pracy w układzie centrum–peryferie. Ze względu na peryferyjne znaczenie w kontroli kapitału, zarówno finansowego, jak i stałego (technologie), będziemy musieli dostosować się do narzuconej przez kapitał roli w reprodukcji systemu i akumulacji kapitału.
Możliwości manewru i wyrwania się z bliższej peryferiom zależności w układzie centrum–peryferie są niewielkie – jesteśmy zbyt daleko od granicy technologicznej, by dokonać cudownego skoku. Tym bardziej, że technologie to wyraz koncentracji wiedzy społecznej i kapitału, a radykalne innowacje nie dzieją się w próżni, lecz są efektem kumulatywnego procesu tworzenia general intellect. Moment kapitalistycznej restrukturyzacji wokół nowego modelu technologicznego otwiera możliwości dla graczy znajdujących się na peryferyjnych pozycjach, o ile szczęśliwie dysponują oni zasobami, jakie w nowym modelu mają szansę na redefinicję i awans do roli źródła wartości. To przypadek Finlandii, dla której drzwi do skoku do centrum otworzyły się pod koniec lat 80. XX wieku wraz z cyfrową transformacją kapitalizmu.
Czy Polska dysponuje zasobami, które pozwoliłyby jej dokonać „żabiego skoku” w powęglowej transformacji?
Biorąc pod uwagę intensywność nakładów kapitałowych w ośrodkach centrum na rozwój nowych technologii, szanse na zbliżenie się do granicy technologicznej są niewielkie. Przeciwnie, istnieje poważne, wskazywane w Narodowym Programie Foresight „Polska 2020” ryzyko zwiększenia luki technologicznej. Oznacza to, że w podziale pracy będziemy uczestniczyć w procesie akumulacji w inny sposób, reprodukujący peryferyjny status Polski. W połączeniu ze strukturalnymi uwarunkowaniami, związanymi głównie z demografią, oznacza to dynamiczne wygaszanie potencjału rozwojowego.
Taka sytuacja może prowadzić do paradoksalnej racjonalizacji politycznej – strukturalna przemoc centrum utrwalająca peryferyjny status najprawdopodobniej znajdzie wyraz w formach polityki adekwatnych do tego statusu, a więc polegających na formalnej izolacji i symbolicznej konsolidacji społeczeństwa, mającej rekompensować cywilizacyjną marginalizację. Zapowiada się więc wariant sarmacki bis, w którym polityka narodowej dumy i odrębności będzie rosnąć odwrotnie proporcjonalnie do znaczenia kraju w światowym układzie kapitalistycznym. Najprawdopodobniej gwałtowna zmiana polskiej polityki, jaka ujawniła się podczas wyborów prezydenckich i w trakcie parlamentarnej kampanii wyborczej w 2015 roku, jest pierwszym wyraźnym sygnałem cywilizacyjnej peryferyzacji i dostosowywania do tego faktu ram symbolicznych i opartej na nich ekspresji politycznej. Modernizacja na zasadzie kultu cargo dobiegła końca, czas na dostosowanie formy i treści w polskiej rzeczywistości.
Proces tego dostosowywania trafia akurat na opisywany wcześniej moment rekonstrukcji społecznej do pospołecznych form życia wspólnotowego. Oznacza to, że proces semiozy, jaki się w owym czasie dokona, może doprowadzić do powstania ram symbolicznych, które szybko utrwalą się w nowych formach strukturalnych organizujących przyszłe życie społeczne. Znamy ten proces z historii, kiedy rekonstrukcja kapitalizmu na przełomie XVI i XVII wieku stworzyła strukturalne, gospodarcze podstawy do ukształtowania się i utrwalenia „sarmackich” ram symbolicznych i zbudowanego na nich modelu polityczno-społecznego, z niewolnictwem chłopów jako głównym wkładem do systemu akumulacji.
Oczywiście realizacja scenariusza „Polska w zrekonstruowanym, powęglowym kapitalizmie” jest obciążona wieloma czynnikami niepewności. Podobne głębokie przemiany strukturalne zazwyczaj oznaczały także głębokie, burzliwe procesy geopolityczne naznaczone przemocą, w których siła oddziaływania czynników strukturalnych wynikających z logiki akumulacji może być moderowana przez logikę polityki (to właśnie polityczne korekty w dużej mierze umożliwiły cywilizacyjny awans Korei Południowej, która wykorzystała swe geopolityczne znaczenie do wzmocnienia pozycji strukturalnej w układzie kapitalistycznym). Czy Polska ma szansę na taką korektę w bardzo prawdopodobnym procesie próby demontażu Unii Europejskiej przez innych głównych aktorów i konkurentów w globalnej rozgrywce?
Chyba warto obstawiać raczej inny wariant: opcję końca kapitalizmu i epokową rewolucję cywilizacyjną. Nie wiadomo, czy przebiegnie ona zgodnie z postulatami rewolucji kulturowej i normatywnej przedstawionymi choćby przez papieża Franciszka w encyklice Laudato si’. Nie wiemy też więc, jak mógłby wyglądać postkapitalistyczny świat niezorganizowany na logice akumulacji. Jak w takim świecie układałyby się relacje władzy wewnątrz społeczeństw i między nimi? Jak mógłby wyglądać rozwój infrastruktury technologicznej i modelu energetycznego zaopatrzenia? Wszelkie ekstrapolacje z dzisiejszego świata są bezsensowne. Wizje lepszej rzeczywistości na zasadzie, że socjalizm to więcej internetu bez kapitałowej kontroli tegoż lub więcej rozproszonej energetyki bez kapitału, są majaczeniem.
Nie znamy innego modelu intensywnego rozwoju technologii niż w warunkach kapitalistycznych, to znaczy jako udziału w wytwarzaniu wartości dodatkowej i akumulacji.
Czy w systemie postkapitalistycznym powstanie alternatywny wobec kapitału sposób tworzenia wiedzy społecznej i innowacji? A jeśli tak, to jakie formy życia społecznego i polityczności ten alternatywny model umożliwi? To pytania, na które nie znamy odpowiedzi, lecz musimy się z nimi mierzyć już dziś. Dotarliśmy do końca świata, jaki znaliśmy.
Tekst pochodzi z książki Polski węgiel, która już wkrótce ukaże się w Wydawnictwie Krytyki Politycznej.
***
Polska stoi węglem, to jasne jak słońce. Wydobycie węgla daje miejsca pracy, tanią energię, bezpieczeństwo energetyczne. Z czystym powietrzem już gorzej, ale za to wiatr nie zawsze wieje, a słońce w nocy nie świeci – nic nie jest doskonałe. Tak czy inaczej, zamykanie kopalń czy podporządkowywanie się unijnej polityce klimatycznej jest nie tyle niezrozumiałe, co szkodliwe. W końcu USA też trują, a Chiny? Szkoda gadać. A, jeszcze wiatraki szpecą krajobraz.
A może jednak nie? Może węgiel kosztuje więcej niż nam się wydaje? Nie tylko zdrowie i długość życia, ale też twardą walutę? Nawet bez Unii Europejskiej i zielonych klimatologów? Zasoby polskiego węgla są na wyczerpaniu, a ich wydobycie jest coraz droższe i coraz bardziej niebezpieczne. Za węglową energetykę nie tylko natura, ale i ekonomia wystawi nam wkrótce wysoki rachunek. Jak wyjść z węglowego uzależnienia? Komu zależy na utrzymaniu tego, co jest i kto na tym zarabia? A przede wszystkim: kto za to płaci?
O wizji Polski bez węgla, lecz z miejscami pracy; o koniecznym skoku cywilizacyjnym i powstrzymaniu apokalipsy, o tym jak wygląda życie z węglem i po nim – piszą Edwin Bendyk, Urszula Papajak, Marcin Popkiewicz, Michał Sutowski.
***
CZYTAJ NASZ SPECJALNY SERWIS O SZCZYCIE KLIMATYCZNYM W PARYŻU: RELACJE / KOMENTARZE / ANALIZY / FILMY / INFOGRAFIKI
**Dziennik Opinii nr 336/2015 (1120)