Unia Europejska

„Mój kraj mnie nie kocha, ale ja go tak” [Pieniążek z Budapesztu]

Do granicy węgiersko-austriackiej wciąż docierają tysiące uchodźców.

Namioty na dworcu Keleti w Budapeszcie stały się już normą. Miejscowi zręcznie omijają obozowisko i wchodzą do metra. Tylko co jakiś czas turyści patrzą ze zdziwieniem, co się tu dzieje. Ciągną walizki na kółkach i rozglądają się dookoła. A dzieje się wiele.

Od rana zbiera się kolejka. Kilkaset osób ustawia się między białymi taśmami. Czekają na pociąg na granicę węgiersko-austriacką. – W sobotę przez dworzec przeszło około czterech tysięcy osób – mówi wolontariusz Musab, który pomaga organizować kolejkę. Arabski zna świetnie, bo jest z Libii. Trzeci rok uczy się na uniwersytecie w Budapeszcie. – Zaczynam pracować mniej więcej o trzeciej w nocy – przyznaje.

Jego kolega macha rękami – to sygnał, aby wszyscy w kolejce usiedli. Tak łatwiej opanować tłum. Innym razem przez megafon rzuca hasła w języku arabskim, które podchwytują stojący w kolejce ludzie. Zaczynają śpiewać i skandować. Wreszcie krzyczą: „Hungary, thank you!”. Na twarzach wielu z nich pojawia się uśmiech, na niemal wszystkich widać jednak zmęczenie. Chociaż na Keleti mogą liczyć na ogromną pomoc wolontariuszy, to niektórzy z nich są w podróży od ponad miesiąca. Kilka dni to minimum.

„Mur Orbana” nie wystarczy?

Przez serbsko-węgierską granicę każdego dnia przechodzi coraz więcej osób. Chcą zdążyć do wtorku, gdy zostaną wprowadzone ustawy, w rezultacie których nielegalne przekroczenie granicy będzie przestępstwem. To znaczy, że będzie można za to trafić do więzienia. W sobotę serbsko-węgierską granicę przekroczyło 4600 osób. Zgodnie z informacjami urzędu Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Uchodźców, którego grupa pracuje na miejscu, w niedzielę było ich już ponad 10 tysięcy.

Według nieoficjalnych informacji w poniedziałek liczba ta ma osiągnąć nawet 25 tysięcy. Prawdopodobnie dlatego już dzisiaj odgrodzono tory kolejowe, po których przechodzili uchodźcy. Tym samym domknięto „mur Orbana” – tak mówi się o zasiekach na granicy. Mało kto wierzy jednak, że może to być recepta na kryzys.

„Boimy się Węgier”

W jednej z grup, która dostała się na Węgry, jest Samira z mężem i dwójką dzieci. Spotykam ich na torach wiodących z Serbii. Szli do tej pory nocą. Wolontariusze działający przy granicy ostrzegają przychodzących, że jeśli nie schowają się w namiotach, mogą nie przetrwać. Dla wycieńczonych ludzi zacinający deszcz i spadająca w nocy temperatura mogą być śmiertelne.

Samira z rodziną jest w drodze od dwóch tygodni. Uciekają z Syrii. – Tam jest strasznie: zabijają i niszczą wszystko – mówi. Zmierzają jak niemal wszyscy do Niemiec, które często jawią się jako niemal mityczna kraina szczęśliwości. – To jest specjalny kraj, bardzo dobry. Rząd jest wspaniały, tak samo jak ludzie – opowiada Samira.

– Nasza droga była niebezpieczna i trudna. Wycierpieliśmy wiele – twierdzi. Najgorzej wspomina przeprawę przez Morze Egejskie. – Wiele osób zginęło w trakcie podróży, większość tam. Źli ludzie, którzy lubią pieniądze, zaciągają ich na morze i wyrzucają za burtę – dodaje. „Źli ludzie” to przemytnicy. Samira twierdzi, że zapłacili im 7 tysięcy euro za przeprawę. 1500 od osoby.

W końcu nie wytrzymuje jej syn Malik, który ma nie więcej niż dwanaście lat: – Mój kraj jest bardzo zły. On mnie nie kocha, ale jego tak – opuszcza głowę, aby zasłonić twarz daszkiem. Po twarzy ciekną mu łzy. Samira go obejmuje i tłumaczy, że syn ciężko znosi to, co się stało. – Zapewne nie ma już szans na to, że kiedykolwiek wrócimy do Syrii – przyznaje. – Nie mamy niczego, boimy się Węgier, ale idziemy dalej. Musimy iść – i pokazuje, że ma ze sobą tylko małą torebkę.

Wdzięczni za pomoc

Ahmeda spotykam już na dworcu Keleti. Ma około dwudziestu lat. Jest z irackiego Mosulu, który został zdobyty przez Państwo Islamskie w 2014 roku. Jego wędrówka trwa pięć miesięcy. Możliwe, że wkrótce dobiegnie końca – o ile uda mu się przedostać do upragnionych Niemiec, które coraz bardziej sceptycznie podchodzą do uchodźców. W niedzielę pojawiła się informacja, że przywracają kontrolę paszportową, aby zmniejszyć napływ ludzi. W tym roku przyjechało tam już czterysta pięćdziesiąt tysięcy osób.

Ahmed nie od razu postanowił wybrać się do Europy. – Przez cztery miesiące mieszkałem w Turcji – przyznaje. Miał nadzieję, że sytuacja się ustabilizuje i uda mu się wrócić do domu, ale póki co nic na to nie wskazuje. Na papierze wiszącym na ścianie Ahmed napisał z przekąsem: „Dziękuję za tortury na granicy”. – Musieliśmy przedzierać się lasami i chować się przed policją – opowiada. Tę część swojej wędrówki wspomina najgorzej. – W Budapeszcie spotkałem się jednak z ogromnym wsparciem. Dlatego druga część napisu brzmiała: „…i dziękuję za pomoc w miastach”.

Nie odwracać się od tragedii

Tymczasowi mieszkańcy Keleti na dworcu mogą się umyć, ubrać i zjeść. Zapewniono im miejsca w namiotach i opiekę medyczną. Jeśli uchodźcy nie mają pieniędzy, wolontariusze kupią im bilety. Jak mówi Musab, dziennie pomaga tu około pięćdziesięciu osób.

Wolontariusze pochodzą z różnych krajów: Niemiec, Austrii, Szwecji. Także z krajów arabskich. Są to w większości studenci, jak Musab. Nie brakuje też Węgrów. Gdy trochę okrzepną, dołączają do nich i niektórzy uchodźcy, którzy czekają na pociągi. Biorą miotły, szufelki i sprzątają. Podziemia na dworca na krótko wracają do ładu. Inni pomagają z tłumaczeniem.

Licealistka Lily próbuje parować ze sobą buty. Nie jest to proste zadanie, bo jest ich kilkaset. Wokół innych namiotów leżą góry ubrań. Setki kilogramów, jeśli nie tony. Wiele osób przynosi ubrania i obuwie, aby uchodźcy, którzy od wielu dni są w drodze, mogli się przebrać w czyste rzeczy. Dzięki temu często trudno ich odróżnić od mieszkańców Budapesztu. Jedyne co ich wyróżnia, to zmęczenie na twarzy.

– Węgrzy pomagają niezależnie od tego, że rząd prowadzi silną politykę antyimigracyjną. Chcą pomóc tym, którzy są w potrzebie – uważa Lily. – Nie ma większej tragedii niż odwrócenie się do nich plecami – dodaje.

Koniec już blisko

Swoje w kolejce na pociąg odstał Salem. Do wyjazdu, jak większość Irakijczyków, zmusiła go wojna. Z pięcioma kolegami wybierają się do Finlandii. – Chcę wrócić na studia. Finlandia wydaje mi się najlepszym miejscem do tego.

Gdy idzie się wzdłuż pociągu, co jakiś czas ktoś z niego macha. Ludzie są szczęśliwi, bo do celu jest coraz bliżej. Mała dziewczynka stoi z bratem w oknie. Ledwie widać jego głowę. Wystawia rękę, macha i krzyczy do dziennikarzy: „I love you!”.

– Jeśli w moim kraju zapanuje pokój, to zapewne do niego wrócę – mówi Salem. Wsiada do pociągu, który odwiezie go na granicę z Austrią. Chociaż wyruszył ponad miesiąc temu, to jeszcze nie koniec. Czeka go droga przez kilka państw europejskich. Ma nadzieję, że nic się nie wydarzy i bez przygód uda mu się dotrzeć do celu.

Czytaj także:
Jawed z Afganistanu: Po Węgrzech spodziewałem się czegoś lepszego [reportaż]

**Dziennik Opinii nr 257/2015 (1041)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paweł Pieniążek
Paweł Pieniążek
Dziennikarz, reporter
Relacjonował ukraińską rewolucję, wojnę na Donbasie, kryzys uchodźczy i walkę irackich Kurdów z tzw. Państwem Islamskim. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książek „Pozdrowienia z Noworosji” (2015), „Wojna, która nas zmieniła” (2017) i „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii” (2019). Dwukrotnie nominowany do nagrody MediaTory, a także do Nagrody im. Beaty Pawlak i Nagrody „Ambasador Nowej Europy”. Stypendysta Poynter Fellowship in Journalism na Yale University.
Zamknij