Unia Europejska

Bennett: Europa się sprzecza, a ludzie toną

Widok zatopionego, zardzewiałego trawlera pełnego ofiar ludzkich byłby wstrząsającą ilustracją braku skoordynowanych działań Europy.

Choć bieżący kryzys imigracyjny w Europie ma miejsce na obrzeżach kontynentu oraz jego granicach – na włoskim wybrzeżu, polsko-ukraińskiej granicy oraz granicy pomiędzy Węgrami i Serbią – jego prawdziwe sedno znajduje się w pobliżu Placu Schumana w Brukseli. Podobnie jak wcześniej w dziejach historii, kiedy regionalne mocarstwa broniły swojego terytorium przed inwazją hord, tak samo dziś kryzys imigracyjny prowadzi nas nie tylko do serca Europy, gdzie podejmowane są kluczowe decyzje, ale również do serca tego, czym jest Europa, co ona oznacza i jakie wartości chce reprezentować, umacniać i promować.

Podczas ostatniej podróży do Brukseli przechadzałem się po Dzielnicy Europejskiej. Trwał „Dzień Europy”. Budynki instytucji miały dni otwarte, dzieci chodziły z flagami UE namalowanymi na twarzach, można było również sprawdzić swoją wiedzę na temat funkcjonowania Troiki. Gdyby ktoś ze świętujących zboczył kilka ulic dalej od Placu Schumana, trafiłby do jednej z wielu dzielnic zamieszkałych przez imigrantów w Brukseli. Do kongijskiego baru, etiopskiej restauracji czy marokańskiego spożywczaka. Nietrudno dowiedzieć się, jak pracujący tam ludzie dotarli do Europy. Nie przylecieli Concordem.

Kryzys imigracyjny czy instytucjonalny?

To nie liczba imigrantów per se jest przyczyną obecnego kryzysu egzystencjalnego UE. – Być może problem imigracji nie jest wcale tak wielki, jak sugeruje to otaczająca nas moralna panika – mówi Nando Sigona, ekspert ds. migracji i wykładowca na Uniwersytecie w Birmingham.

Liczba osób napływająca do Włoch i Grecji z Afryki (do tej pory około 102 tys.) jest niewielka np. w porównaniu z 1,2 miliona migrantów , którzy poszukiwali azylu w Niemczech i krajach skandynawskich podczas kryzysu w Bośni 20 lat temu.

Prawdziwej przyczyny kryzysu doszukiwać się można w sprzecznym i podzielonym stanowisku UE w sprawie migracji, które podważa samą filozofię leżącą u podstaw Unii Europejskiej. Co więcej obecny kryzys imigracyjny ma miejsce w momencie, kiedy idea zjednoczonej Europy zmaga się z niespotykanymi dotąd wyzwaniami również w innych niż migracja obszarach. – Kryzys imigracyjny jest częściowo spowodowane ogólnym kryzysem projektu UE – twierdzi Sigona. Zarówno napływ imigrantów do Włoch, jak i wzrastające ryzyko opuszczenia eurozony przez Grecję, są przedstawiane – w mediach i przez polityków – jako zagrożenie dla ideału zjednoczonej Europy. – Przy czym imigracja rzeczywiście bywa problemem, ale czasem jest również narzędziem wykorzystywanym przez inne kraje członkowskie, żeby okazać swoje ogólne niezadowolenie z projektu UE – zauważa Sigona.

Komisja Europejska kierowana przez Jean Claude Junckera chciałaby więcej bezpośredniego dialogu z obywatelami Europy, a w mniejszym stopniu komunikacji poprzez rządy krajowe. Jednak europejska solidarność istnieje na razie tylko jako miły slogan, a dyskusja o Europie (w tym o jej granicach) dalej toczy się w poszczególnych krajach swoim torem. Nie wydaje się, by trend koncentrowania się przez państwa narodowe niemal wyłącznie na tym, co dzieje się w obrębie ich własnych granic, miał ustąpić.

Sigona twierdzi, że w okresie szybkiej politycznej i ekonomicznej ekspansji, sam wzrost krajów niejako zastępował „politykę UE”. Dziś jednak jesteśmy świadkami trendu odwrotnego, częściowo powiązanego z programami oszczędnościowymi wprowadzonymi i egzekwowanymi na całym kontynencie od czasu kryzysu finansowego w 2008 roku. – Elity polityczne i ekonomiczne w krajach członkowskich przeniosły swoją uwagę z powrotem na poszczególne interesy i kraje, a to nieuchronnie pokazuje napięcia wewnątrz systemu – mówi Sigona. Rządy krajów członkowskich stawiają opór także, co nie powinno dziwić, w kwestii migracji.

Opt-in, opt-out

Weźmy spory w Brukseli dotyczące wniosku o wyegzekwowanie systemu kwot, aby poradzić sobie z nowymi imigrantami we Włoszech. Podczas ostatniego szczytu apel Komisji o obowiązkowe kwoty został odrzucony na rzecz umowy opt-in, zakładającej przesiedlenie 40 tys. imigrantów (24 tys. z Włoch i 16 tys. z Grecji). Według „Guardiana” kraje członkowskie dały do zrozumienia Brukseli, aby pilnowała własnego interesu na temat politycznie toksycznej kwestii imigracji.

Wiele krajów członkowskich, nie tylko Łotwa, która obecnie przewodzi rotacyjnej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej, przejawia bardzo niewiele woli politycznej. Według Anny Triandafyllidou, profesor Centrum Studiów Zaawansowanych im. Roberta Schumana Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego, „oczywistym jest, że kraje Europy Środkowo-Wschodniej będą wielkimi <<przegranymi>> w takim układzie, gdyż na ogół unikały one jakiejkolwiek odpowiedzialności czy obciążeń dotyczących udzielania azylu”. Polska, choć stawia czoła wzrostowi imigracji z Ukrainy od 2014 roku, nie jest tu wyjątkiem.

Marta Jaroszewicz, ekspert ds. migracji z Ośrodka Studiów Wschodnich, szacuje że w Polsce przebywa obecnie 300-400 tys. Ukraińców, lecz są to głownie migranci ekonomiczni, którym udzielono tymczasowego pozwolenia na pracę, którzy przyczyniają się do rozwoju gospodarczego kraju.

Fakt ten nie stanął jednak na przeszkodzie polskiemu rządowi, który domaga się, by Polska została zwolniona z nowego systemu kwotowego UE i obowiązku osiedlenia niewielkiej części uchodźców z Włoch i Grecji, gdyż, zdaniem gabinetu Ewy Kopacz, i tak ma już dużo na talerzu.

Sigona przewiduje, że opcja opt-in w sprawie przesiedlenia imigrantów wskazuje na pojawienie się Europy dwóch prędkości, która będzie musiała być elastyczna, jeśli ma w ogóle działać. Zamiast czekać na zmianę poprzez traktaty, UE testuje nowe sposoby reagowania, całkiem możliwe, że w przyszłości współpraca i podejmowanie decyzji będą oparte mocniej na reagowaniu na konkretny problem niż na „ogólnych kategoriach pogłębionej integracji społecznej i gospodarczej”, które i tak, na chwilę obecną, zdają się być zepchnięte na boczny tor.

Twierdza Europa

Choć nie ma zgodności co do tego, jak radzić sobie z tymi, którzy przybyli do Europy, jedynym obszarem, w którym zdaje się istnieć porozumienie, jest kwestia ulepszania obrony granic morskich UE, mającej na celu ograniczenie liczby nowych imigrantów. Obejmuje to zwiększenie budżetu Frontexu oraz walkę z przemytnikami i handlarzami u źródła.

Sigona podkreśla zaś, że chociaż mówimy o problemie uchodźców, to do jego rozwiązania potrzeba stabilizacji politycznej – a o takiej nie może być mowy w czasie wojny. Przykład? Maroko jest najbardziej stabilnym krajem regionu, a trasa przemytu do Hiszpanii jest teraz prawie całkowicie zamknięta. Zupełnie inaczej Libia, kraj, który historycznie nie był przecież punktem tranzytowym dla zdesperowanych uchodźców, a raczej docelowym miejscem dla migrantów ekonomicznych z całej Afryki. Po upadku Kaddafiego kraj ten jest najdalszy od stabilności: rząd przestał kontrolować znaczną część wybrzeża, gospodarka leży w gruzach, a rosnące zagrożenie ze strony tzw. Państwa Islamskiego wypycha ludzi do bezpiecznej Europy. Ci, którzy przybyli niegdyś do Libii za pracą, dziś oddają się w ręce przemytników.

Teoretycznie Europa promuje w Afryce Północnej „europejskie” wartości „głębokiej i trwałej demokracji, połączonej z rozwojem gospodarczym sprzyjającym włączeniu społecznemu”, lecz Sigona podkreśla, że kraje członkowskie UE przymykają oko na te wartości ilekroć przychodzi ubijać interesy z represyjnymi rządami. Jest to jeszcze jeden z wielu przykładów, gdzie ideały UE są sprzeczne z jej realną polityką.

Polityka braku wizji

Jest mało prawdopodobne, że zmienna sytuacja na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej zostanie rozwiązana z dnia na dzień. Do czasu, aż się to nie stanie, południowe kraje członkowskie będą w dalszym ciągu narażone na skutki kryzysu imigracyjnego. Według Triandafyllidou, należy szukać bardziej trwałego rozwiązania, które „obejmuje globalny, nie tylko europejski plan relokacji azylantów”, połączonego z bardziej aktywną polityką legalnej migracji w UE w celu umożliwienia ludziom migracji poprzez legalne kanały wstępu i tym samym zniechęcenia ich do poszukiwania innych sposobów przekraczania granic i korzystania z usług przemytników.

Podejmowanie działań wobec imigrantów już po tym, jak przybędą do Europy, czy to za pośrednictwem systemów kwotowych, czy dobrowolnej opcji opt-in, nie jest praktycznym rozwiązaniem. Należałoby raczej kierować więcej funduszy w celu ustabilizowania regionów zagrożonych wojną i prześladowaniami. Utrzymująca się powściągliwość wobec akcji militarnych usankcjonowanych przez NATO lub ONZ gwarantuje, że status quo będzie się utrzymywał.

UE jest w stanie kryzysu konsensusu politycznego na poziomie instytucjonalnym w Brukseli. Premier Włoch Matteo Renzi zagroził, że utrudni sytuację Europie, jeśli brak działań z jej strony będzie się przedłużał. Choć nie ujawnił szczegółów, oznaczać to może wystawienie tymczasowych dokumentów tym imigrantom, którzy są już we Włoszech, aby mieli prawo swobodnego podróżowania do innych krajów UE. Imigranci nie zostaną we Włoszech, a przeniosą się do Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii i Belgii, gdzie mają już rodziny i sieć kontaktów. Brytyjskie media każdego dnia transmitują sytuację z francuskiego Calais, skąd setki uchodźców próbują przedostać się do Wielkiej Brytanii, przechodząc tunelem, skacząc na pociągi, chowając się w ciężarówkach, a nawet starając się przepłynąć wpław kanał La Manche.

Na własne oczy…

Inercja ma też przyczynę bardziej elementarną, jednostkową i psychologiczną. Ma związek z bliskością lub odległością wydarzenia (lub zagrożenia). Często otrzeźwiające skutki katastrofy są odczuwalne tylko wtedy, kiedy „jeden z naszych” został poszkodowany, lub kiedy wydarzenie ma miejsce tuż obok nas. Terroryzm dla wielu staje się realnym problemem dopiero, gdy zabija w centrum Londynu czy Madrytu.

Sam Renzi oświadczył, że statek, który zatonął w kwietniu z 800 ludźmi na pokładzie, zostanie podniesiony, aby „cały świat zobaczył, co się stało”. Widok zatopionego, zardzewiałego trawlera byłby wstrząsającą wizualną reprezentacją ofiar ludzkich, będących rezultatem braku skoordynowanych działań Europy. Mogłoby to odnieść podobny skutek jak kwietniowa akcja Amnesty International, podczas której umieszczono 200 ludzi w workach na zwłoki na plaży w Brighton na południowym wybrzeżu Wielkiej Brytanii, aby podkreślić europejski kryzys imigracyjny i po części zawstydzić Wielką Brytanię za brak zdecydowanej reakcji.

Czy bierność byłaby taka sama, gdyby 300 osób zginęło na łodzi rybackiej nieopodal belgijskiego wybrzeża – powiedzmy niedaleko Zeebrugge, gdzie spędzałem rodzinne wakacje z moim dziadkiem, który pracował w Brukseli w latach 80.?

Wtedy pewnie moglibyśmy liczyć na szybszą reakcję z okolic Placu Schumana. Obawiam się jednak, że UE nadal będzie walczyć na dwóch frontach: byle doraźnie poradzić sobie ze zwiększonym napływem imigrantów i umocnić Frontex, a potem próbować to jakoś dopasowywać do swoich szczytnych i konstytutywnych wartości.

A łodzie będą dalej tonąć.

**

Sam Bennett zajmuje się badaniem tematyki integracji migrantów i uchodźców. Wykłada i doktoryzuje się na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jest koordynatorem poznańskiego programu mentoringu i autorem szkoleń wspierających integrację imigrantów. Ma ponad dziesięcioletnie doświadczenie akademickie i aktywistyczne. Mieszkał i pracował w organizacjach trzeciego sektora m.in. w Hiszpanii, Izraelu i Wielkiej Brytanii.

TWITTER: @samtbennett

**Dziennik Opinii nr 215/2015 (999)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij