Trudno skakać z radości, kiedy wybór przed którym jest się postawionym, można zamknąć w formule: Unia albo śmierć.
Wielkie prywatne banki nie mogą upaść. Wiemy to od kilku lat za sprawą kryzysu gospodarczego i politycznej reakcji na niego zarówno w Europie, jak i Ameryce. Banki pełnią na tyle istotną rolę w systemie, że należy je ratować publicznymi środkami za wszelką cenę. A jaką rolę w tym samym systemie pełni Unia Europejska? Co stałoby się gdyby upadła, i kto w ogóle miałby ochotę ją ratować? Martin Schulz uczynił te pytania punktem wyjścia swojej refleksji nad problemami i potrzebami współczesnej europejskiej polityki. W książce Skrępowany olbrzym. Ostatnia szansa Europy deklaruje, że to właśnie on przychodzi UE na ratunek.
Czy akcja ratunkowa Schulza okazuje się skuteczna? Cóż, niemiecki polityk SPD w maju zeszłego roku po raz czwarty skutecznie ubiegał się o mandat europosła, a w lipcu po raz drugi został przewodniczącym Europarlamentu. Widać, że wizja Schulza ma swoich zwolenników. Ale autor Skrępowanego olbrzyma stara się przekonać swoich czytelników, że stawia sobie cele znacznie ambitniejsze niż kolejna reelekcja – chce ponownie wzbudzić w nich entuzjazm wobec Unii i wykazać, że niczego nie potrzebujemy dziś tak bardzo jak większej integracji europejskiej.
Argumenty, którymi posłużył się w swojej książce wydanej na rok przed wyborami są w stanie zagwarantować mandat eurodeputowanego, ale nic poza tym. Schulz jest – dokładnie z tych samych powodów – skutecznym politykiem i raczej jałowym wizjonerem. Trudno wyobrazić sobie, że po skończonej lekturze jego eseju tłumy Europejczyków owiniętych w błękitne flagi z żółtymi gwiazdkami będą tak gorliwie bronić UE, jak atakują ją ci z flagami narodowymi w rękach.
Unia albo śmierć
Jeżeli rzeczywiście książka Schulza miała wzbudzać entuzjazm wobec projektu UE, to strategia podsycania lęków i snucia apokaliptycznych wizji świata po upadku Wspólnoty wydaje się najgorszym z możliwych środków do osiągnięcia tego celu.
Niemiecki socjaldemokrata kreśli obraz niedalekiej przyszłości, w której Europejczycy zmuszeni są wymienić euro na narodowe waluty, a w miejscu nieużywanych od dawna przejść granicznych powstają nowe zbrojone mury i zasieki. Nacjonaliści dochodzą do władzy w większości krajów, ponieważ przedstawiają upadek UE jako swój wielki sukces i dodaje im to wiatru w żagle podczas krajowych wyborów. W negocjacjach handlowych z USA i Chinami podzielone państwa europejskie są bez szans, więc mogą jedynie zaakceptować to, co proponują im liderzy światowej gospodarki.
Z jednej strony Schulz zapowiada „nowe otwarcie” dla UE, a z drugiej wykorzystuje jedynie sprawdzone techniki obrzydzania przeciwnika – w tym wypadku eurosceptyków.
Ale nie tylko oni stanowią zagrożenie dla unijnej integracji. W scenariuszu dotyczącym rezygnacji ze wspólnej europejskiej waluty Schulz wyobraża sobie telewizyjne wywiady z ekonomistami przeprowadzane za kilka lat w świecie bez Unii – według niego wszyscy, którzy dziś podają w wątpliwość sens istnienia euro, będą bić się w piersi i przepraszać opinię publiczną za swoje nieodpowiedzialne komentarze z przyszłości. Znajdujemy się w trudnej sytuacji i należy opowiedzieć się po stronie integracji, bo w innym przypadku działa się na rzecz rozpadu – zdaje się przestrzegać autor.
Esej Schulza jest nie tylko przypowieścią o Unii jako skrępowanym olbrzymie, ale stanowi również „ostatnią szansę dla Europy”. Od pierwszej do ostatniej strony autor podtrzymuje wrażenie stanu zagrożenia ze strony niszczycieli europejskich wartości. Trudno skakać z radości, kiedy wybór przed którym jest się postawionym, można zamknąć w formule: Unia albo śmierć.
Mamy Nobla!
Schulz nie jest naiwny i zdaje sobie sprawę, że krytyka spadająca na UE jest w pewnej mierze uzasadniona. Rozprawia się z nią, wybierając kilka populistycznych zarzutów eurosceptyków, które sprawnie rozbraja, natomiast bardziej skomplikowane kwestie – jak chociażby deficyt demokracji – bagatelizuje, pokazując, że wcale nie jest tak źle, a poza tym gdzie indziej jest dużo gorzej.
System opieki społecznej w Europie się sypie? To prawda, ale w Stanach Zjednoczonych masy ludzi nie mają wciąż nawet ubezpieczenia zdrowotnego. Europejska polityka ekologiczna nie dba wystarczająco o środowisko? Racja, ale przecież w Chinach prawie nie da się oddychać. Unia nie działa wystarczająco zrozumiale i przejrzyście? To chyba nie widzieliście, jak powstaje niemiecka legislacja. Na inne głosy krytyczne Schulz ripostuje, że przynajmniej na terenie Unii Europejskiej od dłuższego czasu nie toczy się żadna wojna. Przypomina też – średnio co dwadzieścia stron – że UE słusznie została za to nagrodzona pokojowym Noblem w 2012 roku.
Cóż, jak nie zakochać się w Unii Europejskiej? W końcu możemy tu jeszcze oddychać i mamy Nobla.
Deficyt demokracji? Jaki deficyt?
Wielka szkoda, że szef europejskich socjaldemokratów wybrał sobie za adwersarzy populistyczną prawicę i to z jej poglądami polemizuje, a nie na przykład z hiszpańskimi lub greckimi ruchami społecznymi – w książce nie znajdziemy o nich ani słowa. Z pewnością dużo łatwiej jest bronić dyrektywy dotyczącej krzywizny ogórka – co z godnym podziwu zaangażowaniem robi Schulz – niż wytłumaczyć się z braku reakcji UE na masowe protesty, które przetoczyły się po kryzysie głównie przez południe Europy.
Wspólnym mianownikiem wielotysięcznych demonstracji, a później setek inicjatyw społecznych powstałych po zejściu z miejskich placów, było żądanie zwiększenia demokracji. Prawdziwa demokracja teraz! – krzyczeli Hiszpanie na Puerta del Sol.
Co Martin Schulz ma im do zaproponowania? W jaki sposób zamierza odpowiedzieć na deficyt demokracji w Unii Europejskiej? Powinniście uwierzyć w potencjał Parlamentu Europejskiego – radzi ze spokojem Schulz wszystkim tym, którzy uważają, że decyzje w Brukseli zapadają bez ich udziału.
Eurodeputowani zostali wybrani w demokratycznych wyborach, więc autor nie ma najmniejszych wątpliwości co do ich społecznej legitymacji. W Skrępowanym olbrzymie deficyt demokracji dotyczy więc relacji między Komisją Europejską a europarlamentem. Ten drugi powinien mieć więcej kompetencji, w tym między innymi prawo inicjatywy ustawodawczej – w ten sposób udałoby się zredukować niedobory demokracji. Wobec narzędzi demokracji bezpośredniej, takich jak referendum, Schulz poleca zachować wielką ostrożność. Zauważa, że nie bez przyczyny największymi ich zwolennikami są eurosceptycy, którzy chcą Unię za wszelką cenę zdestabilizować.
W jednym z fragmentów książki przewodniczący europarlamentu chwali się tym, że podróżował po krajach członkowskich najsilniej dotkniętych kryzysem – wsłuchiwał się w głosy pozbawionych mieszkań i pracy południowców. Chyba ktoś musiał mu wtedy powiedzieć, że obywatele i obywatelki mają problem nie z relacjami między Komisją a europarlamentem, tylko z tym, że wybierani przez nich politycy nie reprezentują ich interesów. Dlatego obietnica „nowego otwarcia” dla Unii Europejskiej pozbawiona jakiejkolwiek refleksji nad wyobcowaniem klasy politycznej nie może być dziś traktowana poważnie.
Wszystko zależy od punktu odniesienia
Skrępowany olbrzym daje się obronić tylko wtedy, kiedy zastosujemy wobec tej książki ulubiony zabieg retoryczny jej autora – postawimy go na tle kogoś znacznie słabszego. I rzeczywiście, kiedy zestawiamy Martina Schulza, socjaldemokratę z Niemiec, z takim na przykład Leszkiem Millerem, socjaldemokratą z Polski, od razu wypada on dużo lepiej, a jego polityczne poglądy stają się prawie tak radykalne jak Frakcja Czerwonej Armii.
Schulz otwarcie i zdecydowanie krytykuje neoliberalną politykę dominującą w Europie w ostatnich latach, która doprowadziła do tego, że rynki finansowe zostały „rozpuszczone jak dziadowski bicz”. Zauważa, że priorytetem polityki powinno być okiełznanie kapitalizmu żerującego na publicznych dobrach i wyprowadzającego zyski do rajów podatkowych. A zamiast pochwalać publicznie waterboarding, woli pochylić się nad losem uchodźców, nie szczędząc krytycznych uwag pod adresem polityków szczujących swój elektorat na najbiedniejszych przybyszy.
Ogólne ramy dla europejskiej wizji Schulza – wzmocnienie europejskiej demokracji, utworzenie spójnej europejskiej polityki zagranicznej, obrona europejskiego modelu społecznego oraz poskromienie międzynarodowego drapieżnego kapitalizmu – też brzmią nie najgorzej w porównaniu z tym, jak przyszłość kontynentu widzi na przykład David Cameron.
Ale z drugiej strony plany Schulza wyglądałyby blado i skromnie, gdybyśmy porównali je z nowymi trendami politycznymi na południu Europy – ruchem społecznym w Hiszpanii i grecką Syrizą. Może właśnie dlatego w przedwyborczej książce niemieckiego socjaldemokraty nie znajdziemy o nich nawet pół słowa.
Martin Schulz, „Skrępowany olbrzym. Ostatnia szansa Europy”, przeł Bożena Zasieczna, wydawnictwo Muza 2014
***
Artykuł powstał w ramach projektu Europa Środkowo-Wschodnia. Transformacje-integracja-rewolucja, współfinansowanego przez Fundację im. Róży Luksemburg